Kalendarium

* Od 5 do 30 września 2017 r. - piesza pielgrzymka do Santiago de Compostela
* bezterminowo: Akcja społeczna Zielone Bronowice
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Film. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Film. Pokaż wszystkie posty

piątek, 24 kwietnia 2020

Załóż wiersz

W chwili słabości, wywołanej odcięciem od dóbr kultury, zdecydowałam się wziąć udział w niekonwencjonalnym przedsięwzięciu artystycznym. Pomysłodawcą wideo tomiku poetyckiego był Grzegorz Zbigniew Lasota. Do udziału w nagraniach zaprosił twórców rozsianych po całej Polsce. Zadanie polegało na nagraniu przez każdego uczestnika we własnym domowym zaciszu trzech wierszy. Mój zapał zgasł dość szybko w fazie realizacji, ale nie wypadało się wycofać. Owszem, zdarzyło mi się kilka razy pojawić w filmach fabularnych i serialach telewizyjnych, ale obecność ekipy filmowej zmienia kontekst i ułatwia odnalezienie się w odgrywanej roli. Mówienie do własnego telefonu było dla mnie co najmniej dziwne. Nie wiedziałam, na kogo patrzeć, bo przecież nie było nikogo. Moje oczy biegały po całym pokoju szukając bezpiecznej kryjówki. Po przejrzeniu chałupniczego nagrania w mojej głowie wyświetlił się monstrualny napis: "Monia, nie idź tą drogą". W drugiej części projektu udziału nie wzięłam. Zdecydowanie lepiej odnajduję się w kameralnych wieczorkach poetyckich organizowanych w świecie rzeczywistym.


Sam pomysł oczywiście był zacny. Kilka poetek, które zaprezentowały w filmie swoją twórczość, znam osobiście i bardzo cenię. Pozostałych twórców dopiero odkryłam. Jest coś magicznego w autorskiej recytacji literatury. Z pewnością zaskakuje również różnorodność tematów podejmowanych w wierszach. Poetycką mozaikę możecie obejrzeć w każdej chwili na swoich ekranach, klikając w ten link do filmu ---------> Załóż wiersz vol. 1.


sobota, 28 lipca 2018

Pan Samochodzik i praskie tajemnice

Wełtawa obudziła wspomnienia. Moje pokolenie wychowało się na przygodach Tomasza, zwanego Panem Samochodzikiem. Marzyliśmy o posiadaniu pokracznego pojazdu, naszpikowanego elektroniką, który byłby amfibią, a jego maska skrywałaby niezwykły silnik. W tamtych czasach przedmiotem pożądania był nawet Fiat 126p. Znacznie łatwiej poszło z wprowadzeniem do naszych zabaw aury tajemniczości. Rysowaliśmy mapy skarbów, pisaliśmy zaszyfrowane wiadomości, śledziliśmy podejrzanych osobników, budowaliśmy zamki, konstruowaliśmy domki na drzewach, tworzyliśmy system ziemnych tuneli, organizowaliśmy wyprawy naukowe do nieistniejących krain i prowadziliśmy archeologiczne wykopaliska. Komputery pozbawiły współczesne dzieci wolności i ograniczyły ich wyobraźnię.

Zrealizowany trzydzieści lat temu film "Pan Samochodzik i praskie tajemnice" powstał jako koprodukcja polsko-czechosłowacka na kanwie powieści Zbigniewa Nienackiego pod tytułem "Pan Samochodzik i tajemnica tajemnic". Reżyserii podjął się Kazimierz Tarnas, specjalizujący się w adaptacjach powieści młodzieżowych. Z przyjemnością wracam do tego obrazu, chociaż wątek latającego samochodu przypominającego UFO uważam za zbędny i sztucznie wklejony w fabułę, nawet w perspektywie ogromnego postępu technologicznego na przestrzeni ostatnich trzech dekad.

Pływające po Wełtawie samochody to oczywiście rowerki wodne o ciekawym wzornictwie. Wyglądają malowniczo i, moim zdaniem, prezentują się o wiele lepiej od tradycyjnych modeli czy zwykłych łodzi. Oceniam je wyłącznie przez pryzmat kategorii estetycznej. Wybór środka lokomocji na relaksacyjny rejs po rzece jest przecież sprawą drugorzędną. Doborowe towarzystwo może zapewnić fantastyczną rozrywkę nawet na prowizorycznie skleconej tratwie.




sobota, 19 listopada 2016

Biała Masajka

Na trudności w budowaniu trwałych relacji składają się przede wszystkim trzy czynniki: różnice wynikające z płci, odmienne cechy charakteru oraz przynależność do obcych kultur. Utrwaliło się powiedzenie, że kobiety pochodzą z Wenus, a mężczyźni z Marsa. Zdarzają się wyjątki potwierdzające regułę, a więc zmaskulinizowane baby, często podejrzewane o kontakty z piekłem, czy zniewieściali lalusie całkiem odarci z męskości, niemniej na całym świecie powtarzalny jest zestaw cech, którym przypisuje się pierwiastek żeński lub męski. Drugim źródłem konfliktów w relacjach międzyludzkich są osobowości. Niezależnie od tego, czy ludzie dopasowali się jak puzzle, na zasadzie przyciągających się przeciwieństw, czy podstawą ich związku jest wzajemne podobieństwo, na każdym etapie może pojawić się tarcie, które w skrajnych przypadkach prowadzi do rozłamu. Ostatni element, który nasila się w obliczu powszechnej globalizacji, to nieporozumienia na styku różnych kultur i religii. Jako ilustracja do moich rozważań posłuży filmowa wersja "Białej Masajki" w reżyserii Hermine Huntgeburth.

Film można określić jednym słowem: płytki. Bohaterowie w ogóle nie rozmawiają ze sobą. Pomijam barierę językową. Brakuje tutaj przede wszystkim jakiegokolwiek wzajemnego zainteresowania. Miłość została sprowadzona do fascynacji cielesnością. Namiastka czułości pojawia się właściwie tylko w jednej scenie, gdy Lemalian troszczy się o Carolę zarażoną malarią. 

Carola obserwuje rytuały Masajów jak teatralne widowiska. Nie zadaje pytań, chociaż nie rozumie ich sensu. Próbuje przenieść na kenijską rzeczywistość europejskie standardy. Nie zna pokory. Nie szanuje miejscowych zwyczajów. Pomoc oferowaną przez misjonarza odrzuca w przekonaniu o własnej nieomylności. Zachowuje się niczym rozkapryszona, mała dziewczynka, chociaż jest pewna, że jest silną i mądrą kobietą. Dostała wymarzoną, dużą, egzotyczną lalkę, ale nie zauważyła, że to prawdziwy człowiek. A przecież podstawą związku jest wzajemna komunikacja. 

Lemalian, w moim odczuciu, sprawia wrażenie upośledzonego psychicznie. Przypomina autystyczne dziecko. Ataki zazdrości pojawiają się u niego nagle, bez żadnej wyraźnej przyczyny. Nigdy nie prosi o opowieści na temat kraju pochodzenia swojej żony ani o historie związane z jej rodziną. Okazuje jedynie zainteresowanie jej fizycznością. Emocje budzą się w nim naprzemiennie w amoku zazdrości i w ostentacyjnym obrażaniu się. Ale zamiast spróbować wyjaśnić sporną sytuację, próbuje zabić wyimaginowanego kochanka żony lub po prostu odchodzi bez słowa. To mężczyzna powinien być głową rodziny. To mężczyzna powinien prowadzić samochód, nawet jeśli nie potrafi i nigdy wcześniej tego nie robił. To mężczyzna powinien utrzymywać rodzinę, nawet jeśli nie ma bladego pojęcia o prowadzeniu sklepu i rozdaje cały towar na kredyt. Lemalian traktował małżeństwo jako umowę jednostronną. Nie próbował zatrzymać Caroli, kiedy z ich córką uciekała do Szwajcarii. Cierpiał, bo sfrustrował go własny analfabetyzm. Nie zaproponował wspólnego wyjazdu, chociaż miał świadomość, że rodzina rozpada się na zawsze. Najbardziej żal mi dziecka, które musiało ponieść konsekwencje decyzji swoich niedojrzałych rodziców.

Nie byłabym sobą, gdybym nie odnalazła pozytywnych akcentów w tym filmie. Z ogromną przyjemnością oglądałam przepiękne afrykańskie krajobrazy. I nagle bardzo zatęskniłam za Kenią, bo byłam tam prawie jedenaście lat temu. Powinnam teraz poszukać zdjęć z tamtej wyprawy i Wam pokazać.


wtorek, 1 listopada 2016

Jak smakuje współpraca z Hindusami

Zadomowiłam się na Uniwersytecie Jagiellońskim i zaczęłam wypuszczać się na inne piętra. W ramach zajęć dodatkowych zgłębiam zagadnienia różnic kulturowych oraz problemy związane ze stereotypizacją w Katedrze Porównawczych Studiów Cywilizacji.


W praktyce o wiele łatwiej jest zrozumieć mentalność przedstawicieli innych kultur. Podczas warsztatów "Curry up, czyli jak smakuje współpraca z Hindusami" zostaliśmy podzieleni na trzy grupy: czerwonych, brązowych i niebieskich. Każda drużyna dostała wytyczne, w jaki sposób jej przedstawiciele powinni mówić i jak się zachowywać. Bez świadomości celów, jakie przyświecają innym, musieliśmy zrealizować wspólny projekt.


My, czerwoni, byliśmy agresywni, pewni siebie, przebojowi, uparci. Nie znaliśmy instrukcji, jakie otrzymały inne grupy. Pierwsza konfrontacja zakończyła się fiaskiem. Dopiero wypracowanie kompromisu doprowadziło do sukcesu. Przy okazji dowiedzieliśmy się, jakie czynniki ukształtowały kulturę indyjską: cykliczny czas, społeczeństwo hierarchiczne, kastowość, sukces materialny, podejmowanie ryzyka, lojalność wobec rodziny i grupy zawodowej, relacje jako podstawa biznesu, negocjowanie prawdy, kompleks wobec kolonizatora, duma z kraju, pokojowe nastawienie, docenianie doskonałości, tolerancja różnorodności, kreatywność, elastyczność, emocjonalność i pokazywanie uczuć oraz aranżowane małżeństwa.

Wiele filmów porusza problem zderzenia kultury zachodniej ze wschodnią. Akcja "Outsourced" w reżyserii Johna Jeffcoata kręci się wokół tematyki przenoszenia obsługi telemarketingowej firm do "tańszych" krajów. Pracownicy takiego call center muszą przystosować się do stref czasowych, nauczyć zwyczajów i powiedzonek swoich klientów, a nawet topografii ich miejsc zamieszkania, aby udawać, że centrum obsługi znajduje się w Ameryce. Dopiero zrozumienie mentalności Hindusów, wyłącznie dzięki pomocy empatycznej Ashy, pozwala Toddowi przeszkolić ekipę i skrócić czas rozmowy z klientem do wymaganych standardów.

Mniej wiarygodnie przedstawia się konfrontacja kultur w obrazie Lasse Hanströma zatytułowanym "Podróż na sto stóp". Bohaterów ubrano w kostiumy stereotypów. Francuzka, Madame Mallory, jest elegancka, chłodna, pozbawiona emocji, zdystansowana i niedostępna. Rubaszni Hindusi otaczają się kiczem z pozłacanego plastiku. Prawdziwy wydaje się jedynie kunszt kuchni, z której słyną te kraje. Do porozumienia dochodzi dopiero w wyniku poczucia winy Mallory, której wcześniejsze zachowanie o mało nie doprowadziło do tragedii. Moim zdaniem, potraktowanie jedzenia jako ponadkulturowego łącznika między ludźmi, wydaje się jednak mocno naciągane.


niedziela, 30 października 2016

Znaleźć dom

Mam bardzo mieszane odczucia w tematyce uchodźców. Z jednej strony, uważam, że należy pomagać każdemu człowiekowi. Z drugiej jednak, pomoc taka może okazać się szkodliwa, generując zjawisko tzw. bezradności wyuczonej, a poza tym często intencje osoby proszącej o wsparcie okazują się fałszywe. We współczesnej fali imigracji pojawiają się tabuny koni trojańskich. Uchodźstwo jest jedynie przykrywką dla terrorystów, którzy sieją spustoszenie w bezinteresownie goszczących ich domach. Duży odsetek stanowią również ludzie uciekający do Europy z pobudek finansowych, ale nie w poszukiwaniu pracy, lecz z góry nastawionych na wygodne życie na zasiłkach.

W przypadku ucieczki przed rzeczywistym zagrożeniem, pomoc jest naszym obowiązkiem. Szczególną opieką należy otoczyć rodziny. Zawierucha wojenna najsilniej odciska się na psychice dzieci. Program pomocowy powinien koncentrować się nie tylko na zaspokojeniu podstawowych potrzeb, takich jak mieszkanie, nauka języka czy znalezienie pracy, ale musi również uwzględniać wsparcie psychologiczne. Utrata domu, często połączona ze stratą najbliższych, kaleczy tożsamość.

"Znaleźć dom", dokumentalny film Andreasa Koefoeda, rejestruje proces adaptacji dzieci uchodźców w duńskiej szkole. Niestety, przedstawiony został jedynie wyrwany z kontekstu fragment ich historii. Kulisy ucieczki pozostają niedopowiedzeniem. Szkoła, stworzona wyłącznie na potrzeby cudzoziemców, nie pozwala na tworzenie relacji z duńskimi rówieśnikami. Pominięto nawet problemy dnia codziennego w obcym kraju, gdyż poza szkołą bohaterowie filmowani są wyłącznie we własnych domach. Brakuje tutaj nawet zakończenia, spłyconego do enigmatycznych napisów końcowych z informacjami, które rodziny uzyskały zgodę na pobyt stały, a które zostały deportowane.

Jedynym pozytywnym dla mnie akcentem tego obrazu była pełna optymizmu postawa ojca jednego z chłopców. Mimo przeżytych tortur, utraty domu, konieczności tułaczki w poszukiwaniu bezpiecznego dla swojej rodziny miejsca oraz problemów z zalegalizowaniem pobytu w Danii, do nikogo nie miał pretensji, a z każdej jego wypowiedzi biła wdzięczność za okazaną pomoc i ogromna nadzieja na przyszłość. Właśnie takim ludziom należy bezwarunkowo pomagać.


sobota, 22 października 2016

Język obrazu

Nie istnieje żaden odpowiednik systemu reguł naturalnego języka pisanego, który pozwoliłby właściwie interpretować znaki słowne. Obrazy nie są ograniczone czasem, więc pojawia się problem z ich umiejscowieniem. Fotografię można zdefiniować jako obraz bez kodu. Obiekt przedstawiany jest jako dzieło dokonane.

Przewaga obrazów nad słowami objawia się przede wszystkim w ich funkcji ikon. Pozwalają na bezpośrednie, czytelne, silnie działające na wyobraźnię i powszechnie zrozumiałe przedstawienie pewnych idei. Zarówno nieruchome, jak i ruchome, w obrębie konwencji i tradycji danego gatunku sztuki stają się one bogatymi nośnikami sensu. W pewnych kontekstach zyskują ogromny potencjał jako narzędzia komunikacji. Przykładem takiego wykorzystania obrazu może być reklama.

Problematyczna okazuje się nie tyle interpretacja, ale znacznie bardziej samo przedstawienie rzeczywistości. Często przekaz nie jest odzwierciedleniem realnych treści, ale zniekształca je stereotypizując, idealizując lub piętnując. Nie oglądam telewizji, jednak mam świadomość skandalicznej wręcz manipulacji realizowanej w obecnej polityce mediów publicznych. Stronniczość treści informacyjnych stawia w niekorzystnym świetle różnego rodzaju grupy społeczne i faworyzuje inne. Bardzo podobne tendencje obserwuje się w treściach fikcyjnych. 

Źródłem zniekształcenia rzeczywistości w obrazach może być również niewiedza, a nawet niechlujność autorów. Często w filmach historycznych pojawiają się w tle słupy wysokiego napięcia, a spod mankietu koszuli dawnego bohatera błyszczy elektroniczny zegarek. Również we współcześnie osadzonych produkcjach roi się od błędów oraz przekłamań. W Warszawie postrzeganej przez pryzmat filmu "Kick" w reżyserii Sajida Nadiadwala w niektórych scenach obowiązuje ruch lewostronny i wszystkie samochody mają zagraniczne rejestracje. Nawet przez okno pociągu zarejestrować można tutaj całkowity brak synchronizacji mijanych kolejno miejsc z rzeczywistym przejazdem na tej trasie.

Największym jednak problemem okazuje się świadome manipulowanie obrazem, zarówno w kwestii obróbki przy pomocy programów graficznych, jak i poprzez wyrywanie z kontekstu wypowiedzi i nadawanie zdarzeniom odmiennego znaczenia. W ten sposób najłatwiej zasiać ziarno nienawiści lub wybielić potwora.


* Artykuł opracowany na podstawie książki: D. McQuail, Teoria komunikowania masowego, Warszawa 2008


sobota, 6 lutego 2016

Kocia zupa

Artykuł został zarchiwizowany i ukaże się w publikacji naukowej.


środa, 28 października 2015

KFASON 2015

Mój strach ma ogromne oczy. Horrorów nigdy nie oglądam. Zresztą nie miałoby to sensu, skoro i tak przez cały czas ukrywałabym się pod własnymi powiekami. Nieco mniej przerażają mnie powieści grozy, jednak unikam tych zalanych krwią oraz przepełnionych brutalnością. Ciekawość przywiodła mnie w miejsce dość odległe od mojego baśniowego postrzegania świata. 17 października 2015 r. w Artetece Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie odbywał się Krakowski Festiwal Amatorów Strachu, Obrzydzenia i Niepokoju.

Z Lisołakami

Spodziewałam się upiornej scenerii, ale niemal wszystkie prelekcje i spotkania przebiegały w stylu "szkiełka i oka". Z bogatego programu wybrałam dla siebie cztery punkty. W "historii o Kowalach, czyli jak nie umrzeć ze strachu czytając poezję" Piotr Kulpa przeanalizował teksty literackie zarówno w wersji recytatorskiej, jak i śpiewanej. Dziwne, że nigdy wcześniej nie widziałam elementów grozy w twórczości Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Sylwia Błach przedstawiła świetną syntezę zaburzeń osobowości, ilustrując ją przykładami znanych osób oraz bohaterów fikcyjnych. Komputerowe gry zupełnie mnie nie interesują, chociaż opowieść Oskara Ostafina na temat motywów snu, tabu i śmierci w "Limbo" okazała się niezwykle wciągająca. Najciekawszą dla mnie prezentacją było spotkanie z grupą filmową LisołakiWłaśnie tutaj pojawiły kostiumy i rekwizyty, a przede wszystkim ogromna dawka śmiechu. Czarny humor i parodia sprawiają, że horrory stają się dla mnie przyswajalne. Oczywiście, w większości skeczy główną gwiazdą (zupełnie nie wiem, dlaczego pominiętą w napisach końcowych) jest niejaki... Alkohol, ale trzeba przyznać, że Lisołaki zachowują trzeźwość umysłu tworząc znakomite dialogi i podkreślając idealnie komizm sytuacji. Wesołą grupę tworzą: Krzysiek Dąbrowski, Michał Górzyna, Paweł Paluch, Grzesiek Dyszlewski, Bartek Sala, Sławek Szwej oraz Alexis. Z niecierpliwością czekam na kolejne produkcje, a wcześniejsze filmiki możecie obejrzeć na youtube.




niedziela, 2 sierpnia 2015

Kolczykowy przegląd filmowy

Ten tydzień niemal w całości zadedykowałam X muzie. Zdjęcie własne w kolczykach na uszach udało się zdobyć tylko jedno, w dodatku niewyraźne, gdyż akcja rozgrywała się w samym środku nocy w kinowej poświacie. 

Poniedziałek.
Na cykliczne spotkanie z czeskim kinem w "Pięknym Psie" wybrałam się w towarzystwie Maćka, Grześka oraz dwóch misiów. Te ostatnie, zrobione z modelinki, dostałam dość dawno temu, ale grzecznie czekały na swój pierwszy raz. Obejrzeliśmy świetną komedię zatytułowaną "Happy End" z 1967 roku, wyreżyserowaną przez Oldřicha Lipský'ego. Misiom tak bardzo film się spodobał, że do domu chciały wracać tyłem.

Wtorek.
Dopełniłam formalności na uczelni. Złożyłam cały stosik dokumentów o treści: "oświadczam, że oryginał dostarczę w terminie późniejszym". Oficjalnie już jestem studentką pierwszego roku religioznawstwa. O to, czy w archiwum AGH odnajdą w końcu moją teczkę, pomartwię się we wrześniu. Skromne, ale lśniące wkrętki odzwierciedlały radość ze sfinalizowania kolejnego szalonego pomysłu.

Środa.
Zajęłam się felinopsychologią. Próbuję wyleczyć mojego kota z klaustrofobii. Wkładam go do pudełka i terapeutycznie głaskam. Początkowo wyskakiwał, zanim zdążyłam włożyć go do środka. Po kilkudziesięciu takich sesjach potrafi wytrzymać w pudełku aż 42 sekundy po zakończeniu głaskania. Jako następny etap w planowanym procesie kociej tresury wybrałam naukę obsługi aparatu fotograficznego. Przed aparatem ucieka bardziej niż przed pudłami. Mój zwariowany nastrój podkreślały silikonowe kolczyki upcyklingowe z napisem w języku portugalskim "sprawia, że lubię", które zrobiłam w czasie jednej z podróży.

Czwartek.
Rozpoczął się sezon mojego nocnego znikania z domu. Ubrałam gwiazdki wygrane w konkursie i ruszyłam w świat filmowej fantazji. Położyłam się na kocyku na Małym Rynku, jednak, wbrew pozorom, nie wzbudziłam żadnej sensacji. Wokół leżało wielu amatorów animacji, a przezorniejsi przynieśli nawet śpiwory. Festiwal Krakow Summer Animation Days wystartował po raz siódmy. W czwartkowym programie rozbawił mnie "Houdini" (Cédric Babouche, Francja), a w drugiej części pokazu na największe oklaski zasłużyły (w kolejności mojego zachwytu):
1. "Sztorm uderza w kurtkę" (Paul Cabon, Francja),
2. "Mythopolis" (Aleksandra Hetmerová, Czechy),
3. "High wool" (Nikolai Maderthoner, Moritz Mugler, Niemcy), 
4. "Krowa w moim kubku od mleka" (Yantong Zhu, Japonia),
5. "Wirtualny wirtuoz" (Thomas Stellmach, Maja Oschmann, Niemcy),
6. "Szersza perspektywa" (Daisy Jacobs, Wielka Brytania).

Piątek.
Animacjom często towarzyszy muzyka, a czasem to raczej melodii towarzyszą rysunki. Na węgierskie pokazy postanowiłam wystroić się w nutki. Na listę moich faworytów trafiły następujące filmy (choć ten ostatni właściwie wkupił się w moje łaski... kotem):
1. "Paperworld" (László Ruska, Dávid Ringeisen),
2. "Lady with Long Hair"(Barbara Bakos),
3. "Girl with Backpack" (Essemble-group),
4. "Dipendenza" (Panna Horváth-Molnár).

Sobota.
Dzień spędziłam w łazience. Nie, nie miało to nic wspólnego z sensacjami żołądkowymi. Malowałam rurki. Mieszkam na poddaszu, więc musiałam przenieść swój warsztat do najchłodniejszego pomieszczenia. Wieczorem założyłam kwiatowe kolczyki. Wykonałam je w technice shrink plastic. Z jednej strony pomalowałam je markerami, z drugiej są polakierowane, więc przypominają srebrne blaszki. Nieprzewidywalność kurczliwości sprawia, że nie można uzyskać dwóch identycznych kształtów. Na uszach te różnice się zatracają. Wystąpiłam po tej srebrzystej stronie, chociaż i tak nie było nic widać.

Kolejny wieczór filmowy otworzyła piękna, refleksyjna i bardzo muzyczna opowieść o losach pewnego chłopca  ("Chłopiec i świat", Alê Abreu, Brazylia). Lista moich osobistych zwycięzców wybranych podczas drugiej części pokazu przedstawia się następująco:
1. "Women’s Letters" (Augusto Zanovello, Francja),
2. "Whodunnit" (Jim Lacy, Kathrin Albers, Niemcy),
3. "Sun of a Beach" (Arnaud Crillon, Alexandre Rey, Jinfeng Lin, Valentin Gasaria, Francja),
4. "Pommes Frites" (Balder Westein, Holandia),
5. "Leaving Home" (Joost Lieuwma, Holandia),
6. "My Own Personal Moose" (Leonid Shmelkov, Rosja).

Niedziela.
Nie pamiętam, gdzie kupiłam te gwiazdki, ale obiecałam im, że zabiorę je na projekcję litewskich animacji. Mogłabym przejrzeć trailery i już teraz wybrać moich bohaterów. Nie chcę jednak psuć sobie niespodzianki, więc cierpliwie czekam, czym zaskoczy mnie wielki ekran.






czwartek, 30 kwietnia 2015

Czeskie i słowackie kino

Znajomi wiedzieli, a sprytni się domyślili, że wywiało mnie na łono przyrody przy słowackiej granicy. Mieszkam w mieście, w którym powietrze jest trujące, więc czasami muszę zafundować sobie naturalny respirator. Przypadkowo się złożyło, że tuż przed wyjazdem obejrzałam kilka filmów produkcji czeskiej i słowackiej.

Konsulat Generalny Republiki Słowackiej w Krakowie w dniach 16-20 kwietnia zaprosił nas na przegląd filmowy w kinie Paradox. Udało mi się obejrzeć trzy z pięciu seansów. Festiwal rozpoczął się od polskiego akcentu, gdyż w roli głównej w "Ja kocham, Ty kochasz" ("Ja milujem, ty miluješ") wystąpił Roman Kłosowski. Film w reżyserii Dušana Hanáka przeleżał na cenzorskiej półce przez dziewięć lat i po raz pierwszy został wyświetlony w 1989 roku. Stary kawaler, Pišta, marzy o wielkiej miłości, przerzucając przesyłki pocztowe, hodując pszczoły i opiekując się schorowaną matką, a przede wszystkim pijąc alkohol przy każdej możliwej okazji. Taka historia mogłaby wydarzyć się nawet we współczesnej Polsce, chociaż zapewne niezwykły spokój bohaterów zostałby tutaj zastąpiony wulgaryzmami.

Dušan Hanák wyreżyserował również "Różowe sny" ("Růžové sny" ) z 1977 roku, liryczną opowieść o ciężkiej próbie przełamania obyczajowego tabu. Jakub (Juraj Nvota) pracuje jako wiejski listonosz, Jolanka (Iva Bittová) to młoda Cyganka. Środowisko nie akceptuje ich miłości. Ucieczka do miasta i konfrontacja wzajemnych oczekiwań w starciu z codziennością wypalają namiętność. Finał zaskakuje, ale bardzo pozytywnie. Spodobały mi się również płynne i bardzo naturalne przejścia pomiędzy realistycznymi, choć ukazanymi z dużą dawką humoru, scenami zwykłego życia na wsi a baśniowymi wizjami zakochanych.
  
Najsłabszym, moim zdaniem, filmem był obraz Martina Ťapáka z 1976 roku "Pacho, zbójnik z Hybia" ( "Pacho, hybský zbojník"). Trudne życie górali zbuntowanych wobec swoich okrutnych i chciwych władców przedstawione zostało w formie quasi musicalu, a sami zbójnicy stali się karykaturami. Kojarzą mi się tutaj z niezbyt rozgarniętymi krasnoludkami z bajki o królewnie Śnieżce. Prawdziwa legenda ośmieszała jedynie złych kasztelanów i panów feudalnych.

W poniedziałek, 20 kwietnia, otrzymaliśmy w Klubie Gwarek w prezencie od Etiudy&Animy ogromną porcję śmiechu. Bezsprzecznie numerem jeden była dla nas fantastyczna animacja "Mythopolis" (2013). Reżyserka, Alexandra Hetmerová, wykazała się nie tylko świetną znajomością greckiej mitologii, ale też niezwykłym poczuciem humoru i abstrakcyjnym myśleniem. Meduza szuka tatusia dla swojego synka. Prawdziwą miłość odnajduje dzięki nici Ariadny.

W "Nowym gatunku" ("Nový druh", 2013) Kateřina Karhánková z ironicznym uśmiechem pokazuje, jak edukacja zabija wyobraźnię dzieci. Podobny wydźwięk ma "Lewo, prawo" ("Levá, pravá", 2013), ale w tym przypadku Marek Náprstek wytyka wady systemu w świecie dorosłych, zamieniającego ludzi w bezmyślne roboty.

Do refleksji zmusza Klará Břicháčková w krótkiej opowieści o myśliwym i ściganej zwierzynie "Mimicry" (2013). Akwarelowa animacja uświadomiła mi, dlaczego tak trudno sfotografować dzikie zwierzęta w ich naturalnym środowisku. O tym, że nawet najbardziej nieprawdopodobne marzenia mogą się spełnić, przypomina Jakub Kouřil w "Małym Cousteau" ("Malý Cousteau", 2013). Podwodny świat może pojawić się nawet w wielkim mieście.

Hanka Nováková ukazuje, z jednej strony, pazerność, z drugiej zaś, bezwzględną manipulację w obrazie pod tytułem "Chciwość" ("Greed", 2013). Chęć posiadania okazuje się silniejsza od zdrowego rozsądku. W kategorii animowanej najmniej przypadł mi do gustu pomysł Martina Mája w filmie "Punch and Judy" (2013). Bunt marionetek przerodził się w zbyt brutalne dla mnie zakończenie.

Fabularne etiudy wypadły na tle animacji blado. W "Loic, witaj!" ("Loicu, vítej!", 2013) Natálie Císařovská zaskoczyła nas jedynie... kapciami. Największym jednak rozczarowaniem był drugi film tej samej reżyserki "Karel Lampa" (2013). Narcystycznego prostytuującego się narkomana nie uważam za temat wart mojego czasu, pomimo, że jest dzieckiem słynnych rodziców. Nawet wirus HIV nie nauczył go pokory, więc w filmowej opowieści zabrakło morału.


piątek, 6 marca 2015

Mocna kawa wcale nie jest taka zła

Od kawy jestem uzależniona. Wiaderkami ją pochłaniam, chociaż raczej w wersji łagodnej i z dodatkiem dużej ilości mleka. Nie spodziewałam się, że tak bardzo rozsmakuję się w tej wyrazistej esencji, w dodatku polskiej produkcji. Film w reżyserii Aleksandra Pietrzaka, zatytułowany "Mocna kawa wcale nie jest taka zła" zachwycił nie tylko mnie, ale również moich kinowych towarzyszy: Wojtka, Maćka oraz Kubę. Na tą aromatyczną ucztę, połączoną ze spotkaniem z Marianem Dziędzielem, zaprosiła nas Etiuda&Anima.

Błyskotliwe dialogi, świetna gra aktorska i fontanny śmiechu tryskające z komizmu sytuacji - tak w skrócie można podsumować tą opowieść. A jednak gdzieś pod płaszczykiem ironii i lekkości poruszone zostały bardzo poważne tematy. Konflikty pomiędzy rodzicami na trwałe okaleczają psychikę dziecka, w rozbitej rodzinie zatracają się relacje i gubią się uczucia, a o więzach krwi pamięta się już tylko wypełniając urzędowe dokumenty. 

Spotkanie Jacka i Łukasza wypełnione jest początkowo całkowitym brakiem zaufania, niedopowiedzeniami i żalami. Zapewne nie udałoby im się przełamać lodów, gdyby nie pomoc doświadczonej życiowo kobiety, Wandy. Bohaterowie powoli odkrywają samych siebie i zaczynają dostrzegać własne błędy. Pozorna komedia, jednak bez zbędnego moralizatorstwa, zaczyna zmuszać do refleksji i przekazuje kilka życiowych prawd.

Podstawową, moim zdaniem, wadą filmu jest jego krótki metraż. Wiele wątków, jak choćby dalszy los małego drugoplanowego uciekiniera, aż się prosi o dodatkowe rozwinięcie. Być może reżyser dopisze w nieodległej przyszłości swój łańcuch zdarzeń. A ja zapraszam Was na kilkadziesiąt minut dobrego kina.

Informacje dla zainteresowanych: 
reżyseria - Aleksander Pietrzak
scenariusz - Aleksander Pietrzak
w rolach głównych - Marian Dziędziel, Wojciech Mecwaldowski, Dorota Pomykała
produkcja - Polska, 2014

Źródło: http://www.filmweb.pl


niedziela, 14 września 2014

Wodne opowieści

Od zamierzchłych czasów ludzie lokowali swoje siedziby w pobliżu źródeł wody pitnej. Jednak, zamiast współistnieć z przyrodą, postęp cywilizacyjny doprowadził do wynaturzenia koryt rzecznych, wymuszając inny bieg, zasypując je lub spychając pod ziemię i maskując drogami czy parkingami. Proces okaleczania rzek najbardziej widoczny jest w wielkich miastach. Niektórzy decydenci zapominają o tym, że pozornie ujarzmiona woda może się zbuntować i w szaleńczym geście walki o wolność spowodować niewyobrażalne spustoszenia.

Fot. Maciej Trała

Przez całe wakacje Ośrodek Działań Ekologicznych "Źródła" zapraszał mieszkańców do wspólnego poszukiwania śladów wody. Przyłączyliśmy się do gry z Agnieszką, Dorotką i Tomkiem, a w niektórych wyprawach towarzyszył mi Maciek. Wyzwań było sporo. Poszukiwaliśmy tablic powodziowych, dokumentujących największe wylewy Wisły, fotografowaliśmy architektoniczne motywy związane z żeglugą, tropiliśmy ślady wodnej zwierzyny, spacerowaliśmy wzdłuż brzegów rzek i jezior, odwiedziliśmy Krakowskie Wodociągi, rozwiązywaliśmy mokre zagadki, a w muzealnych salach wypatrywaliśmy elementów powiązanych z wodą. Dzieci bardzo zaangażowały się w zabawę i chętnie wstawały wcześnie rano pomimo wakacyjnego rozleniwienia.

Dla mnie najciekawsze były spotkania z dziką naturą, która wciąż próbuje wydrzeć ze szponów betonowej metropolii każdy zielony skrawek. Na obrzeżach północnego Krakowa znajdują się dwa zbiorniki wodne "Zesławice", utworzone na rzece Dłubnia. Przywitało nas tam stadko kaczek krzyżówek (Anas platyrhyrchos). Na zdjęciach widać samiczki, znacznie różniące się od samców tego gatunku, posiadające skromniejsze i mniej kontrastowe ubarwienie.


Wyjątkowo zachwycający zakątek ukryty jest przy ul. Kaczeńcowej. Ten użytek ekologiczny obejmuje niewielki zbiornik wodny, stanowiący część jednej z dłubniańskich młynówek, oraz jego najbliższe otoczenie. Całość zajmuje powierzchnię 0,82 hektara. W zachodzącym słońcu miejsce to wydaje się na wskroś być przesiąknięte magią i niezwykłością. Jest idealne na romantyczną randkę. Szkoda tylko, że staw i jego brzegi noszą tak liczne ślady bytności degustatorów win marki wino i tym podobnych osobników, którzy nie potrafią po sobie posprzątać.


Kolejnym niezwykłym dla zurbanizowanej przestrzeni miejscem jest Zalew Bagry. Powstał w wyniku zatopienia wyrobisk żwirowni. Sielankowy widok psują kominy oraz dźwigi wznoszące kolejne betonowe klocki. Mieszkańcy nie przejmują się tą niezbyt ciekawą perspektywą w oddali i chętnie korzystają z bezpłatnego kąpieliska. Zalew upodobali sobie również wędkarze i żeglarze. Wśród wodnego ptactwa, występującego na tym obszarze, interesująco prezentuje się łyska zwyczajna (Fulica atra). Na tle czarnego upierzenia wyróżnia się biała blaszka rogowa na czole i u nasady dzioba. Więcej fotografii dzikich użytkowników Bagrów planuję zrobić już na środku tego zbiornika, gdyż jedną ze zdobytych przeze mnie nagród za udział w grze jest przejażdżka rowerem wodnym.


Uroczyste zakończenie letniego wyzwania odbyło się w dniu 12 września 2014 r. w kinie Paradox. W imieniu organizatorów Ania i Kamil wręczyli uczestnikom nagrody: książki, bilety do teatrów, bony na wodną rozrywkę oraz rozmaite gadżety. Obejrzeliśmy też film, który powinien być obowiązkową lekturą dla wszystkich decydentów w zakresie planowania przestrzennego. Dokument pod tytułem "Lost Rivers" w reżyserii Caroline Bâcle ukazuje walkę o przywrócenie naturalnych elementów w sercach wielkich miast. Znikają betonowe skorupy i przyroda się odradza. Niestety, w Polsce nadal funkcjonuje zacofane podejście do urbanistyki, a synonimem nowoczesności są wieżowce. Włodarze zapominają zarówno o środowisku przyrodniczym, jak i o kulturowym. Być może ten film w końcu przypomniałby im, że miasto tworzą ludzie, a nie budynki.

Z Anną Chomczyńską i Kamilem Czepielem


środa, 10 września 2014

Królowie lata (The Kings of Summer)

Do zainteresowania się tym filmem skłoniła mnie pochlebna na jego temat wypowiedź Moniki. Ciekawość jest chorobą zakaźną, więc na seans w kinie Paradox udałam się w towarzystwie Maćka i Darka. Okazało się, że było warto i bawiliśmy się naprawdę świetnie.

Tematyka dorastania wydaje się być przemaglowana na wszystkie strony, a większość obrazów o zbuntowanych nastolatkach naszpikowana jest moralizatorskim tonem. Ten komediodramat ucieka od stereotypów, a konflikt pokoleń i brak zrozumienia w rodzinie jest jedynie punktem wyjściowym do barwnej i zaskakującej opowieści. Joe Toy i Patrick Keenan postanowili uciec od swoich rodziców i zamieszkać w samodzielnie wybudowanym drewnianym domu w lesie. Dołączyła do nich dziwaczna i tajemnicza, ale chyba najbardziej zabawna postać w całym filmie, Biaggio. Chłopcy zamienili się w projektantów i budowniczych, próbowali swoich sił w myślistwie i znakomicie odnaleźli się w swojej prywatnej szkole przetrwania. Wieloletnia przyjaźń Joe'a i Patricka poddana została próbie, kiedy w leśnym domku pojawiła się ich koleżanka, Kelly. Plan królewskiego życia poza światem nakazów i zakazów rozsypał się w pył. Więcej zawirowań fabuły nie zdradzę, bo nie chcę psuć Wam zabawy podczas oglądania tego komediodramatu.

Jedna scena przekroczyła próg mojej wrażliwości. Brutalny epizod, chociaż w tym przypadku niezbędny dla zilustrowania momentu przekroczenia umownej granicy dorosłości, nazbyt dokumentalnie ukazał pierwsze udane polowanie i przemianę ślicznego zajączka w gotowy posiłek. Jestem wegetarianką, więc takich drastycznych dla mnie obrazów po prostu unikam.

Wszystkie pozostałe minuty filmu gwarantują wspaniałą rozrywkę. Urzekły mnie przede wszystkim genialne dialogi, tryskające humorem, często ironizujące i za każdym razem zaskakujące widza. Wszyscy bohaterowie wzbudzali moją sympatię, wydawali się naturalni i bardzo w swoich rolach przekonujący. Piękne obrazy dopełniono świetną ścieżką dźwiękową. Pomiędzy salwami śmiechu autorzy ukazali, co oznacza dorosłość, zgrabnie bilansując zyski i straty, jakie ze sobą niesie opuszczenie krainy dziecięcej beztroski. Polecam serdecznie.

Informacje dla zainteresowanych:
reżyseria - Jordan Vogt-Roberts
scenariusz - Chris Galletta
w rolach głównych - Nick Robinson (jako Joe), Gabriel Basso (jako Patrick) i Moises Arias (jako Biaggio)
produkcja - USA, 2013

Źródło: http://www.filmweb.pl


niedziela, 7 września 2014

Pompa Summer Shorts

Odkąd ludzie zaczęli mylić salę kinową ze stołówką, omijam multipleksy. Na spotkania z dziesiątą muzą umawiam się poza mainstreamem. W ostatnią niedzielę sierpnia wybraliśmy się z Olą i Maćkiem na międzynarodowy pokaz filmów krótkometrażowych, zorganizowany na Scenie przy Pompie. Honorowymi gośćmi filmowego wieczoru byli Marianna Mańkowska oraz Jonathan Stapleton.

Z Marianną Mańkowską i Jonathanem Stapletonem

Kraje pochodzenia poszczególnych reżyserów, poruszana przez nich tematyka, techniki i sposoby przekazu oraz emocjonalne wydźwięki każdej produkcji różniły się od siebie diametralnie. Artystów połączył wspólny festiwal i właśnie listą obecności na nim Marianna kierowała się przy konstrukcji repertuaru. Odnalazłam w sieci niektóre filmy, więc możecie sobie sami wyrobić opinię o tych podlinkowanych.

Tatiana Poliektova & Olga Poliektova (Rosja):
- Tomato Story - zabawna opowiastka o sąsiedzkim sporze zrodzonym z zazdrości.
- I See You - świetnie wkomponowane wszechobecne oczy.
- Quagga - apel o ochronę zwierząt, aby przyszłe pokolenia również mogły poznać te gatunki.
- Warm Liguria - portretowanie miasta i jego mieszkańców za pomocą lustrzanego odbicia.
Kamran Faiq (Pakistan): 
- Welcome Home - opowieść o miłości, której nie przerwie nawet śmierć.
- The Broken Butterfly - historia tancerki, która została przykuta do wózka inwalidzkiego.
- Gurmukh Singh’s Wish - zagmatwane losy hinduskiej rodziny na tle stanu wojennego.
Marianna Mańkowska (Polska):
- Maze - nocny spacer ciemnym korytarzem.
- Misiek And The Bloody Monitor - zabawne przygody psa-wędkarza.
Michael Hudson (Wielka Brytania):
- Sally - sportretowanie za pomocą tatuaży.
- Pride - problematyka legalizacji związków homoseksualnych.
Mon Ross (Argentyna):
- Mondo - o ludziach, którzy żyją poza swoimi ojczyznami 
- Crushes - o braku zrozumienia pomiędzy kobietą a mężczyzną.
Tomasz Pawlak (Polska):
- The Last Journey Of Professor Igrek - dokąd można udać się w ostatnią podróż u schyłku życia, skoro cały świat już został odkryty.
- Lucek’s Worm - ironiczna metafora dla pasożytniczych zachowań piastujących wysokie urzędy.
Andrea Rica (Włochy):
- The Man Who Doesn’t Remember Things - o innym spojrzeniu na życie.
Andrea Fusaro (Włochy):
- The Beat - o problemach w komunikacji międzyludzkiej i niezwykłej mocy muzyki.
James Skerritt (Irlandia): 
- Night Of The Lonely Dead - nawet w świecie zombie łatwiej pielęgnować znajomość wirtualną niż rzeczywistą.

Ranking Oli, wraz z jej uzasadnieniem, przedstawia się następująco: 
1. Welcome Home - "piękna w swej prostocie opowieść o prawdziwej miłości, jaka się raczej nieczęsto zdarza, zwłaszcza w naszych czasach". 
2. The Man Who Doesn't Remember Things - "dość ciekawe spojrzenie na priorytety w życiu".
3. Misiek and the Bloody Monitor - "uroczo zaskakujące w swej prostocie".  
4. Lucek's Worm - "ideologiczne, ale z przymrużeniem oka, które bardzo cenię".

Opinia Maćka jest o wiele bardziej powściągliwa, gdyż nie uzasadnił wyboru swoich faworytów. Najlepszy, jego zdaniem, film to The Last Journey Of Professor Igrek. Podobał mu się również Lucek’s Worm

Moją jedynką zdecydowanie został wzruszający Profesor Igrek. Reżyser kapitalnie ukazał ogrom miłości pomiędzy dziadkiem, a jego wnuczką. Zaimponował mi również wyobraźnią w stworzeniu tak niezwykłej fotografii zamykającej podróżniczą kronikę. Rosjanki urzekły mnie swoim pomysłem na edukację ekologiczną. Tytułowa kwagga to wymarły podgatunek zebry stepowej należącej do rodziny koniowatych. Naukowcy próbują przywrócić ją do ekosystemu, ale nie jestem przekonana do takich zabaw genetycznych. Na trzecim miejscu, w mojej subiektywnej ocenie, znalazły się ex aequo: Lucek’s Worm (za trafne podsumowanie postawy polityków, idealnie obrazujące postępowanie obecnych władz Krakowa) oraz Night Of The Lonely Dead (za udane przyrównanie osób uzależnionych od komputera do zombie i podkreślenie alienacji w świecie rzeczywistym poprzez przenoszenie przyjaźni i miłości do cyberprzestrzeni).


piątek, 18 lipca 2014

6 Kraków Summer Animation Days

Przez trzy wieczory, od 15 do 17 lipca 2014 r., na Małym Rynku wzrok przyciągał wielki ekran. Nie wiem, jak udało się organizatorom zaczarować pogodę, ale burzowe anomalie omijały wszystkie projekcje. W ramach wydarzenia zaprezentowano najlepsze światowe animacje, obsypane nagrodami na międzynarodowych festiwalach.

Poziom filmowych etiud był bardzo różny. Nie każda technika trafia w mój gust. Nie lubię, na przykład, animacji, które określam mianem "brudnej kreski". Wolę bardziej plastyczne oraz dopracowane formy. Wyświetlono kilka obrazów wybitnych. W moim subiektywnym rankingu niekwestionowanym bohaterem pierwszego dnia pokazu została francuska produkcja z 2013 roku, zatytułowana "Ascension" ("Wniebowstąpienie"). Piękna opowieść zrealizowana przez grupę pięciu studentów (T. Bourdis, M. de Coudenhove, C. Domergue, C. Laubry i F. Vecchione) wspina się po stromych skałach marzeń, asekurowana przez przyjaźń i wspólne pokonywanie trudności. Kilka kadrów możecie zobaczyć na stronie jednego z autorów filmu, Thomasa Bourdisa.

Przebojem drugiego dnia była dla mnie koprodukcja słoweńsko-niemiecka, zatytułowana "Boles" (2013). Jej zwiastun można obejrzeć na stronie autorki. Fantastyczna historia o pisarzu, który nie może odnaleźć weny i zaprzyjaźnia się z sąsiadką, podstarzałą kobietą lekkich obyczajów, zmierza do zaskakującego finału. Špela Čadež zachwyciła mnie również innymi swoimi realizacjami, które znalazłam buszując w Internecie. Polecam takie etiudy jak: "Liebeskrank" ("Lovestick", "Chory z miłości"), "Zasukanec" czy "Dr. Pill".

Nie przepadam za horrorami, ale ten, wyświetlony podczas trzeciego dnia letniego kina, okazał się po prostu rewelacyjny. "O Apóstolo" ("Apostoł", Hiszpania, 2012) w reżyserii Fernando Cortizo to 80 minut wielkiej dbałości o każdy detal. Główny bohater ucieka z więzienia, marząc o spokojnym życiu. Pierwszym etapem podróży jest mroczna wioska, w której kolega z celi ukrył łup. Dziwni mieszkańcy, duchy, nadprzyrodzone zjawiska odciskają piętno na psychice młodego złodzieja i zmieniają jego podejście do świata materialnego. Zwiastun filmu dostępny jest na stronie.



środa, 30 kwietnia 2014

Meksykańska tortilla

Są takie miejsca, w które zawsze wybieram się z przyjemnością. Należą do nich pokazy filmowe organizowane co miesiąc pod szyldem Etiuda&Anima w studenckim Klubie Gwarek. Przyciąga mnie ten niezwykły dar tworzenia fantastycznej atmosfery. Niszowe kino zaskakuje za każdym razem, zaś wybór prezentowanych obrazów świadczy o poczuciu smaku festiwalowych decydentów.

W poniedziałek, 28 kwietnia br., wybraliśmy się z Maćkiem na przegląd produkcji rodem z Meksyku, zebranych pod wspólnym tytułem "Meksykańska tortilla". Szkoła Centro de Capacitación Cinematográfica założona została w 1975 r., a jej absolwenci zdobyli wiele prestiżowych nagród. Obejrzeliśmy sześć filmów:

EL OJO EN LA NUCA / OKO NA KARKU / THE EYE IN THE NAPE, reż. Ricardo Plá, Meksyk, Urugwaj 2000, 25’.
VER LLOVER / W DESZCZU / WATCHING IT RAIN, reż. Elisa Miller, Meksyk 2006, 13’.
LAS OVEJAS PUEDEN PASTAR SEGURAS / OWCE MOGĄ PAŚĆ SIĘ BEZPIECZNIE / SHEEP CAN GRAZE SAFE, reż. Néstor Sampieri, Meksyk 2009, 11’.
DORSAL, reż. Pablo Delgado Sánchez, Meksyk 2010, 22’.
AMANECER / BRZASK / DAYBREAK, reż. Erick García, Meksyk 2010, 21’.
LOS NUEVE INFIERNOS / DZIEWIĘĆ PIEKIEŁ / NINE HELLS, reż. Abril Schmucler, Meksyk 2011, 25’.

Wspólnym mianownikiem wszystkich tych etiud był smutek. Zdecydowanie wolę bardziej optymistyczne zakończenia i chętnie wprowadziłabym poprawki w finale tych scenariuszy. Najwięcej nadziei pozostawiono w filmie "Owce mogą paść się bezpiecznie", opowieści o kobiecie, która utraciła pracę w wyniku kryzysu. Rozstanie pary nastolatków, balansujących między przyjaźnią a miłością "W deszczu", również pozostawia furtkę wiary, że w przyszłości jeszcze się spotkają. "Oko na karku" niemal zmierzało do szczęśliwego zakończenia, ale żądza zemsty bywa silniejsza od miłości i umiejętności przebaczania, więc łzę uroniłam nad tragicznym losem głównego bohatera. Znakomicie zestawiono ulotność tańca oraz kruchość ludzkiego życia w produkcji zatytułowanej "Dorsal". "Brzask" pokazuje niepotrzebną i brutalną śmierć przypadkowego, niewinnego przechodnia dla zaspokojenia potrzeby adrenaliny u zblazowanych bananowych bezmózgowców. Dziewięć różnych scenerii, zebranych w formie poetyckiej opowieści pod tytułem "Dziewięć piekieł", przyrównuje codzienne skupiska ludzkie, miejsca zwyczajne i ogólnodostępne, takie jak choćby miejskie targowisko, do królestwa szatana, aby wydobyć z nich niewidoczne dla tłumu cierpienia poszczególnych jednostek.


sobota, 15 marca 2014

Wernisaż wystawy zbiorowej "Coś optymistycznego!"

Polsko-czeski zastrzyk pozytywnej energii zaserwował Małopolski Ogród Sztuki we współpracy z Galerią Malarstwa ASP w Krakowie i Galerią Ściana. Zbiorową wystawę, zatytułowaną "Coś optymistycznego!" otwarto w dniu 7 marca 2014 r., a po swoją porcję nielimitowanej wesołości zgłaszać się można do 20 marca.


Z Wojciechem Ćwiertniewiczem

Swoje recepty na ekstazę zaproponowali: Magda Buczek, Czekalska+Golec, Wojciech Ćwiertniewicz, Jerzy Dobrzański, Janusz Kapusta, Jiri Kovanda (CZ), Ziemowit Kmieć, Kamil Kuskowski, Jagoda Przybylak, Grupa Rafani (CZ), Józef Robakowski, Zygmunt Rytka, Jerzy Skarżyński, Łukasz Skąpski, Grzegorz Sztwiertnia, Krzysztof Wodiczko, Waldemar Wojciechowski oraz Joanna Zemanek.


Joanna Zemanek, Jerzy Dobrzański, Grzegorz Sztwiertnia, Jan Trzupek

Twórcy wybrali różnorodne formy przekazu swoich pozytywnych emocji: grafiki, rysunki, obrazy, obiekty trójwymiarowe, fotografie oraz prezentacje audiowizualne. Można obejrzeć między innymi sfilmowany przez Wojciecha Ćwiertniewicza taniec baletowy w wykonaniu Jerzego Birczyńskiego. Jerzyk, kiedyś zawodowy tancerz, a potem wieloletni choreograf Baletu Form Nowoczesnych, stracił figurę młodzieńca, ale zachował poczucie humoru i lekkość ruchów. W nagraniu nie słychać muzyki, ale ekspresja wykonawcy pozwala na wyobrażenie sobie ścieżki muzycznej.



Po obejrzeniu plakatu reklamującego to wydarzenie, spodziewałam się bardziej ekstrawaganckich projektów. Okazuje się jednak, że nie trzeba szokować, aby wywołać uśmiech na twarzy. Prace pozbawiono podpisów, ale dzięki wydrukowanej mapce można zidentyfikować poszczególnych autorów. Podobała mi się kulista kostka Waldemara Wojciechowskiego, ale moim zdecydowanym faworytem została haftowana historia Joanny Zemanek pod tytułem "Ride my bike".




piątek, 21 lutego 2014

Animacja po czesku

W poniedziałkowy wieczór, 17 lutego br., wybraliśmy się z Maćkiem do Klubu Gwarek na imprezę pod tytułem "Czeski film z Etiudą&Animą". Zdziwiliśmy się, że tak niewielu widzów pojawiło się na tym przeglądzie animacji zza naszej południowej granicy. Nie dość, że zapowiadało się bardzo dobre kino, to wstęp był wolny, lokalizacja ściśle w studenckim środowisku, a organizatorzy kusili dodatkowo nagrodami dla uczestników. Z drugiej jednak strony, tak niska frekwencja podniosła moje konkursowe szanse i z projekcji wyszłam obładowana prezentami.


Zobaczyliśmy zestaw skomponowany z trzynastu czeskich produkcji i jednej słowackiej. Do rysunkowego świata zaprosili nas: Dyrektor Artystyczny MFF Etiuda&Anima, Bogusław Zmudziński, i prezes Dyskusyjnego Klubu Filmowego Rotunda, Marta Chwałek. Zgodnie z zapowiedziami w słowie wstępnym prowadzących, poziom wyświetlonych filmów był bardzo zróżnicowany. Niektóre rozbawiły nas do łez, niektóre zachwyciły, ale zdarzyły się również wyjątkowo słabe etiudy. Nie udało mi się znaleźć wszystkich w Internecie, a chętnie obejrzałabym ponownie, szczególnie te pozycje usytuowane na topie mojej listy.

Marta Chwałek, Bogusław Zmudziński

Mój subiektywny ranking przedstawia się następująco:
1. CIZINEC / OBCY / ALIEN, reż. Martin Máj, prod. FAMU, Czechy 2013, 7’
2. PRVNÍ RYBKA / PIERWSZA RYBA / THE FIRST FISH, reż. Veronika Göttlichová, prod. UTB, Czechy 2012, 13’
3. PANDY / PANDAS, reż. Matúš Vizár, prod. FAMU, Czechy 2012, 12’
4. ODVÁŽNÝ MLADÝ MUŽ / ODWAŻNY MŁODY MĘŻCZYZNA / THE DARING YOUNG MAN ON THE FLYING TRAPEZE, reż. Vladimír Daťka, prod. UTB, Czechy 2012, 4’
5. PŘEPADENÍ / NAPAD / THE ROBBERY, reż. Jan Saska, prod. FAMU, Czechy 2012, 2’
6. MĚSTO NAD LABEM / MIASTO NAD ŁABĄ / THE TOWN ON THE ELBE, reż. Bára Zadražilová, prod. VŠUP, Czechy 2012, 3’
7. ANOTHER WORLD / INNY ŚWIAT, reż. Matyáš Trnka, prod. FAMU, Czechy 2012, 2’
8. CESTA / PODRÓŻ / THE TRIP, reż. Ondřej Dolejší, prod. FAMU, Czechy 2012, 6’
9. NEKUDRŇ / NIE SKRĘCAJ SIĘ / DON’T BE CURLY, reż. Veronika Jelínková, prod. UTB, Czechy 2012, 7’
10. BUBLINA / BAŃKA / BUBBLE, reż. Mária Oľhová, prod. VŠMU, Słowacja 2012, 8’
11. DUŠE / DUSZA / SOUL, reż. Tereza Vostradovská, prod. VŠUP, Czechy 2012, 4’
12. KDE ROSTOU MOTÝLI / SKĄD SIĘ BIORĄ MOTYLE / WHERE DO THE WILD BUTTERFLIES GROW, reż. Vlaďka Macurová, prod. UTB, Czechy 2012, 6’
13. POD VODOU / POD WODĄ / UNDER WATER, reż. Denisa Faltýnková, prod. University of Ostrava Fine Arts, Czechy 2012, 4’
14. ANIMUS ET AQUA, reż. Michaela Hoffová, prod. FAMU, Czechy 2012, 11’

Zdecydowanie najlepszy, moim zdaniem, był filmik zatytułowany "Obcy". Szczęśliwie znam kilka języków obcych, ale w czasie moich licznych podróży zdarzyło się, że nawet wymachiwanie rękami nie pomagało w nawiązaniu komunikacji z tubylcami. Etiuda tryska czarnym humorem i zaskakuje świetnymi skojarzeniami, jak np. przedstawieniem planu miasta w formie labiryntu.

"Pierwsza ryba" to piękna, plastelinowa opowieść o rybaku łowiącym wspomnienia w kształcie ryb i dziewczynce ukrywającej marzenia w muszlach. Losy bohaterów splatają się w momencie, kiedy na haczyku wędki pojawia się obraz z przeszłości dziewczynki.

Zabawną i absurdalną historię ewolucji ukazano w filmie "Pandy". Doszukiwanie się szczurzych genów w tych słodkich misiach świadczy o nietuzinkowej wyobraźni reżysera. Szczególnie spodobał mi się komediowy pomiar energii zwierząt, nawiązujący do gier komputerowych.

"Odważny młody mężczyzna" to teledysk do piosenki zespołu Vypsaná fixa, smutnej ballady o samotności i marzeniu o miłości. Kapitalnie wykorzystano symbolikę sygnalizacji świetlnej i plastyczne przejście od niej do gwiazd, aby finalnie powrócić do głównego bohatera.

"Napad" przypomina mi przygody Gangu Olsena.

"Miasto nad Łabą" punktuje sentymentalną piosenką, która towarzyszy młodej dziewczynie w podróży do nowego domu.

Kompletnym zaskoczeniem w "Innym świecie" okazuje się brak możliwości podłączenia tradycyjnej książki do prądu.

Zamiłowanie autorów do wątku przemieszczania się objawiło się również w "Podróży", a zawartość różowej koperty zmusza do refleksji.

"Nie skręcaj się", z racji skaczących obrazów, nie jest wskazane dla osób cierpiących na epilepsję. Nastolatki naprawdę miewają problemy, nie tylko z włosami.

Boję się wody, więc na basen nie chodzę. Po obejrzeniu "Bańki" utwierdzam się w mojej decyzji, skoro podczas pływania można zajść w ciążę. Woda jako metafora tego, co może ludzi połączyć albo podzielić, ale w tym przypadku z obowiązkowym happy endem.

"Dusza", ambitna pod względem scenariusza, straciła u mnie z powodu techniki animacji. Nie lubię obrazów sadzą malowanych. Film opowiada o poznawaniu samego siebie, o konieczności pogodzenia się z własnym sumieniem, które towarzyszy nam jak cień w kształcie potwora.

Jako dobry pomysł, ale niedokończony i zawieszony w próżni, odbieram etiudę "Skąd się biorą motyle". Czegoś mi tutaj zabrakło.

"Pod wodą" zadziałało na mnie drażniąco - pasożyt, który zamiast dziękować swojej żonie za miłość i opiekę, traktuje małżeństwo jako niewolę, po prostu nie mieści się w moich granicach tolerancji.

I na koniec najsłabszy punkt wieczoru. Cyborga snującego się z głową swojego partnera po chaszczach w "Animus et aqua" oceniam jako tandetę.