Kalendarium

* Od 5 do 30 września 2017 r. - piesza pielgrzymka do Santiago de Compostela
* bezterminowo: Akcja społeczna Zielone Bronowice

czwartek, 30 maja 2013

Powrót do przeszłości

Chciałabym umieć cofać czas. Uniknęłabym fatalnych błędów, które do tej pory procentują bolesnymi konsekwencjami. Ominęłabym tych wszystkich ludzi, których uśmiech okazał się fałszywy. Wykorzystałabym wszystkie szanse, które los nieśmiało próbował podsunąć mi na tacy. Moje życie mogłoby przypominać bajkowy scenariusz romantycznej komedii z gwarancją dobrego zakończenia. Niestety, w żadnym sklepie nie mogę dostać takich urządzeń, których niezwykłą przydatność wskazuje moja wyobraźnia: dezintegratora, multilokatora, teleportera lub czasowego dylatatora.

Niekiedy jednak nadarza się okazja dotknięcia czegoś, co bezpowrotnie przeminęło. Tym razem zostaliśmy obdarowani przez Małopolski Instytut Kultury biletami na przejażdżkę zabytkiem motoryzacji. Do naszej pasażerskiej dyspozycji oddany został Jelcz 272. Wycieczkę zorganizowano w ramach XV Małopolskich Dni Dziedzictwa Kulturowego, a ściślej mówiąc, była ona częścią tego festiwalu funkcjonującą pod nazwą Krakowski Szlak Techniki. W niedzielę, 26 maja 2013 r., zasiedliśmy na fotelach z brązowej dermy: Karolinka, Wojtek, Rafał i główny prowodyr imprezowy, czyli ja.



Dziecięciem będąc (jeszcze na etapie absolutnie niewyklarowanego gustu kolorystycznego i estetycznego, gdyż czerwień i inne intensywne barwy zdecydowanie do mnie nie pasują), miałam podobno zwyczaj wołać za takimi autobusami: "Busiu ciekaj, esie Memićka, esie ja". Przed laty "ogórki" stanowiły trwały element krakowskiego krajobrazu. Nawet na zachowanej w moim szale zbieractwa kompulsywnego pocztówce z 1982 roku, przedstawiającej kościół Św. Floriana, na pierwszym planie widać właśnie taki pojazd (autorem tej fotografii była S. Jabłońska, a ja pozwoliłam sobie zapisać ją w wersji cyfrowej poniżej).


Wrażenia z samej podróży miałam mocno zmieszane. Z jednej strony męczący huk silnika, zgrzyty skrzyni biegów, brak gwarancji, że uda się pokonać kolejny kilometr. Z drugiej zaś, sentymenty i tęsknota za dzieciństwem, barwne opowieści przewodnika o technicznym rozwoju miasta, niezwykła atmosfera kapsuły czasu.


środa, 29 maja 2013

Pożegnanie z Czterema kotami

Najpierw spodobała mi się nazwa. Potem Cztery koty oczarowały mnie swoim brzmieniem na żywo. Nadszedł jednak czas pożegnania, szczęśliwie dla koneserów muzyki - tylko na okres studenckich wakacji. Ostatni koncert w tym sezonie zaplanowano na 29 maja 2013 r. w Klubie Herbacianym Nie lubię poniedziałków. Akurat odwiedziła mnie Krysia z Bolesławca, więc mogłam zaproponować przyjaciółce wyjątkowo atrakcyjny wieczór.



poniedziałek, 27 maja 2013

Dni Bronowic 2013

Sobotnie popołudnie 25 maja zarezerwowałam na rodzinny piknik integracyjny zorganizowany w ramach obchodów Dni Bronowic. Niestety, pogoda nie chciała się zintegrować i zniechęcała swoim zimnym spojrzeniem, zawierającym w sobie nieustanną groźbę deszczu. Szczerze mówiąc, gdybym nie umówiła się ze znajomymi, nie chciałoby mi się w ogóle wyjść z domu. Podobnie myśleli inni mieszkańcy dzielnicy, gdyż frekwencja na imprezie nie należała do imponujących. W czasie naszej na miejscu bytności jedynie kilkadziesiąt osób świętowało na stadionie Bronowianki. Peryferyjna lokalizacja obiektu również nie należy do czynników zachęcających.

Wizualnie wydarzenie wyglądało bardzo skromnie. Brakowało wigoru, żywiołowości, pasji, medialnego szumu i wodzireja zapraszającego ludzi do wspólnej zabawy. Teren jest stosunkowo duży, więc poszczególne atrakcje uległy swoistemu rozproszeniu. Część gości skoncentrowała przy na scenie, słuchając koncertów i oglądając występy artystyczne. Martynę i Andrzeja skoczne dźwięki orkiestry porwały do tańca.




Najciekawszą ofertę przygotowano dla dzieci. Jedni mogli wykazać się sprawnością fizyczną, inni - ujawnić zdolności artystyczne. Strażacy zorganizowali konkurs budowy wieży z plastikowych skrzynek, policjanci pozwalali bawić się przyciskami w radiowozach. Najmłodsi szaleli w lunaparku, a nastolatkowie, jak Monika z przyjaciółmi, spokojnie rozmawiali przy stolikach w części gastronomicznej. A jednak czegoś mi zabrakło, gdyż pod pojęciem "integracja" rozumiem wspólnotę, a nie zbieranie się małych, odizolowanych grupek.


niedziela, 26 maja 2013

Noc Muzeów

Idea nocnego muzeobrania od wielu lat cieszy się ogromnym powodzeniem na całym świecie. W Polsce zainicjowana została w Poznaniu w 2003 r., a do każdej kolejnej edycji dołączają kolejne miasta i cała rzesza nowych instytucji, nie tylko państwowych, ale też prywatnych. Największym walorem tego wydarzenia jest fakt, że na jedną noc ściera się z muzeów kurz zapomnienia zamieniając je w najmodniejsze miejsca na miejskich planach i przyciągając nawet osoby, które historię utożsamiają z nudą.

Krakowska Noc Muzeów o pełne 24 godziny wystąpiła przed szereg. Nie potrafię wskazać pomysłodawcy, ale w jego założeniu miało to umożliwić turystom skorzystanie z podobnych atrakcji w innych miastach. W rzeczywistości jednak doprowadziło do dezinformacji, gdyż wiele osób, bazując na przeświadczeniu o ogólnopolskim charakterze imprezy, ustawiło się w kolejce o jedną noc za daleko. Zaletą tego zamieszania był mniejszy w stosunku do ubiegłych lat tłum oblegający muzealne budynki.

Szczęśliwie wykazałam się czujnością czasoprzestrzenną i w piątek 17 maja br. w męskiej obstawie, złożonej z Maćka i Rafała, wyruszyłam na nocne łowy. Mieliśmy bardzo trudny wybór, które z blisko 50 instytucji muzealnych będziemy odwiedzać. Wszystkich nie zdążylibyśmy, a zdecydowanie jesteśmy zwolennikami jakości kosztem ilości. Udało nam się odwiedzić pięć obiektów. I był to jedynie rekonesans, gdzie warto w zwykły dzień zajrzeć na o wiele dłużej.


Jako pierwszy przystanek wybraliśmy Muzeum Zoologiczne Uniwersytetu Jagiellońskiego przy ul. Ingardena 6. Powstało w 1782 r. jako Gabinet Historii Naturalnej. Wystawa liczy ok. 7000 eksponatów i stanowi znakomity przekrój nie tylko gatunkowy, ale też uwzględnia podział terytorialny i ukazuje poszczególne fazy życia od jaj lub embrionów aż po szkielet martwego zwierzęcia. Z atrakcji przygotowano pokaz łapania owadów oraz umożliwiono dotykanie pająków i innego robactwa, z czego oczywiście nie skorzystałam. W Muzeum jest dosyć ciasno, ale trwa budowa Centrum Edukacji Przyrodniczej, do którego zbiory zostaną przeniesione.






Po sąsiedzku, przy ul. Oleandry 2A, znajduje się Muzeum Geologiczne Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dla nas to tylko kamienie, pomiędzy którymi nie potrafimy dostrzec różnic, ale specjaliści sklasyfikowali tam 15000 skamieniałości, 16000 okazów mineralogicznych oraz 27 kolekcji szlifów. Ciekawostką był spektakl geologiczny "Dymy z głębin" przeprowadzony o każdej pełnej godzinie na dziedzińcu przed budynkiem.


Przed Gmachem Głównym Muzeum Narodowego kotłował się dziki tłum. Udaliśmy się w spokojniejsze miejsce: do Muzeum Archeologicznego przy ul. Poselskiej 3. Powołane zostało jako Muzeum Starożytności w 1850 r. Wśród stałych ekspozycji znajdują się m.in. kolekcje egipskich wykopalisk w ramach wystawy "Bogowie starożytnego Egiptu", a także lokalne eksponaty zebrane w ramach wystawy "Pradzieje i wczesne średniowiecze Małopolski".


Muzeum Etnograficzne im. Seweryna Udzieli mieści się przy pl. Wolnica 1. Tutaj najbardziej urzekli mnie pracownicy - promiennie uśmiechnięci mimo zmęczenia, z pasją opowiadający o każdym eksponacie, anielsko cierpliwi, szczególnie pan przy wejściu, tak spokojnie tłumaczący kolejnej osobie, co zrobić z wypełnioną kartą konkursową. Muzeum zorganizowało bowiem swoistą grę na swoim terenie - rozwiązywanie zagadek związanych ze zgromadzonymi zbiorami. Nagrodą jest bezpłatna wejściówka w dowolny dzień i z wielką przyjemnością z niej skorzystam, aby ponownie wybrać się na przechadzkę po historii kultury ludowej.


W filii Muzeum Etnograficznego - w Domu Esterki przy ul. Krakowskiej 46 - mogliśmy obejrzeć czasową wystawę "Czerwone kaliko" zorganizowaną w ramach Miesiąca Fotografii w Krakowie. Modę Asmatów z Papui podglądał Roye Villevoye i aż trudno uwierzyć, że drą oni swoje ubrania specjalnie, traktując podkoszulkę jako formę rzeźby. W drugiej sali posłuchać można było muzyki (a niektórym zwiedzającym nawet zdarzało się tańczyć do gorących etnicznych rytmów).


Muzea stanęły na wysokości zadania. Jestem pełna podziwu dla ich dyrektorów i pracowników, gdyż mimo śmiesznych pensji i żałosnego budżetu na prowadzenie działalności, zorganizowali fantastyczną imprezę. Całkowicie natomiast skompromitował się nasz Magistrat. Ogłoszenie bezpłatnej komunikacji publicznej w ramach Nocy Muzeów okazało się wyłącznie papierowym marketingiem. Nie dość, że nie zapewniono dodatkowego taboru w ilości pozwalającej na przynajmniej przyzwoity komfort jazdy, to jeszcze całkowicie pominięto część dzielnic w siatce bezpośrednich połączeń. Dojazd z Kazimierza na Bronowice, zwykle mieszczący się w 20 minutach, zajął nam półtorej godziny, w dodatku w warunkach skandalicznych - ludzie dosłownie leżeli na sobie, drzwi się nie domykały, a na każdym przystanku zostawało po kilkadziesiąt osób, którym nie udało się już wcisnąć do zatłoczonego pojazdu.



sobota, 18 maja 2013

Cardmaking

W dzieciństwie uwielbiałam tworzyć laurki pod byle pretekstem. Z czasem moja skłonność do wycinanek i wyklejanek zanikła, choć na biżuteryjnych studiach i takie projekty się zdarzały. W rękodzielniczym świecie natomiast - wprost przeciwnie. Moda na scrapbooking i cardmaking kwitnie w najlepsze, a ilość gadżetów ułatwiających zabawę papierem przyprawia o zawrót głowy. Sama posiadam jedynie kilka ozdobnych dziurkaczy, ale prawdziwi pasjonaci uzbrojeni są w wykrojniki, karbownice, dłutka i płytki do wytłaczania, stemple, markery tnące i wiele innych nieznanych mi narzędzi.

Do wykonania pierwszej w pełni świadomej pracy scrapowej skusiła mnie Iliana, ogłaszając wyzwanie inspirowane serią książek o Harry'm Potterze. Forma i technika wykonania własnej interpretacji tematu oczywiście mogła być dowolna, mogłam więc iść na łatwiznę i zrobić coś, co potrafię, ale postawiłam na eksplorację terytoriów dla mnie zdecydowanie egzotycznych. W końcu nadarzyła się okazja wykorzystania jednego z profesjonalnych papierów, które dostałam w prezencie od Oli. Wybrałam ten zatytułowany "Tajemniczy ogród - 03", gdyż jego wzór skojarzył mi się z magicznymi zaklęciami spisanymi na pożółkłych ze starości kartkach. Scrapkowymi przydasiami obsypała mnie również Bogusia, więc na mojej pracy możecie podziwiać jej wycinanki. Skarpetkę uszyłam z krepiny. A jak zrobić efekt kropelek rosy - podpowiedziała mi Alinka.

Jak już wspomniałam, w wyzwaniu króluje pełna dowolność, a jedynym ograniczeniem jest zakaz umieszczenia na pracy wizerunku postaci. Najważniejsza jest bowiem jej zamierzona zagadkowość. Nie miałam cienia wątpliwości przy dokonywaniu wyboru: skarpetka jako symbol wolności. Znawcy Harry'ego Pottera bez trudu domyślą się, że chodzi o Zgredka. Automatycznie też nakreśliłam adresata mojej karteczki. Moje dziecię stoi właśnie na progu dorosłości i szaleje z niecierpliwości, aby tą umowną granicę przekroczyć. A kiedy owa dorosłość zrówna się z dojrzałością, za późno już będzie, aby się cofnąć w beztroskę cudownych lat. Na razie jednak nie pozostaje mi nic innego niż ustawić się z felicytacją w ogonku urodzinowych gości.

Moja praca kipi aż od symboliki. Biały wytłoczony kwiat na górze podkreśla niewinność przypisaną do dzieciństwa. Zapisane tajemniczą treścią pergaminy zawierają w sobie marzenia o samodzielności i plany na przyszłość. Stara, granatowa skarpetka jest przepustką do świata dorosłych, synonimu wolności dla nastolatków. Rozsypane kwiecie przypomina o swawolnych zabawach w ogrodzie. Być może powinny być bardziej kolorowe, ale trudno pannicy podarować pstrokatą kartkę. Magiczne drzwi z numerem 18 prowadzą do nowego świata. Czerwień zwiastuje porywy serca, pasję i miłość, które za nimi kryć się powinny. Ale przyszłość okazuje się niejasna, zamglona, niczym świt pokryta rosą ulotności. Kwiat lilii, na samym początku tej nowej drogi, prosi o zachowanie naturalnej prostoty, uczciwości, dobrego serca, wyniesionych z domu rodzinnego wartości. Dalej jest tylko pustka, nieprzewidywalność, własna historia, która dopiero oczekuje na swój opis, czysta kartka gotowa na pierwsze słowa nowego rozdziału.




Jak na debiut - chyba nie wyszło to tragicznie ;) Pracę zgłaszam na wyzwanie Inspirowane książką #1 Harry Potter.



środa, 15 maja 2013

Oczami radzieckiej zabawki

Poniedziałkowy wieczór 13 maja spędziłam w Międzynarodowym Centrum Kultury. Gdzieś na ulicy mój wzrok przypadkowo zawisł na fioletowym plakacie (wykrywacz fioletów jest urządzeniem wyjątkowo czułym) i wychwycił słowa "radziecki i rosyjski underground". To wystarczyło, aby ciekawość moja wpisała wydarzenie do terminarza moich spraw priorytetowych. Fascynują mnie wszelkie projekty leżące daleko od mainstreamu.

Z Konstantym Usenko

Konstanty Usenko urodził się w Warszawie, choć zdecydowana większość jego genów pochodzi zza wschodniej granicy. Jego życie ściśle związane jest z muzyką - gra na wiolonczeli, współpracuje z wieloma zespołami punkowymi, nowofalowymi i industrialnymi (The Leszczers, Najakotiva, Super Girl Romantic Boys, 19 Wiosen), para się dziennikarstwem, pisze teksty piosenek, organizuje trasy koncertowe rozmaitych kapel. Rozmowę wokół antologii radzieckiego i rosyjskiego undergroundu, zebranej w debiutanckiej książce pod tytułem "Oczami radzieckiej zabawki", poprowadził dziennikarz muzyczny Leszek Gnoiński. W tle pobrzmiewały teledyski legend alternatywnej sceny muzycznej, jak na przykład NOM, Barto, DDT, Garri Topor, Kino i innych.


Nadeszła pora na pytania z sali, a wtedy zrobiło się wesoło. Pewna starsza pani wyraziła głębokie rozczarowanie brakiem obiecanych na afiszach zabawek, dla których specjalnie z podkrakowskiej miejscowości przyjechała. Autor wyjaśnił, że chodziło mu o losy pokolenia, które wychowało się na radzieckich bajkach i bawiło się radzieckimi zabawkami. Pani jednak pozostawała nieugięta w swoim świętym oburzeniu, że "przecież książki powinny być tytułowane dosłownie, bez żadnych literackich udziwnień, aby ludzie nie byli zdezorientowani". Pozostałe pytania publiczności już dotyczyły muzyki, a po spotkaniu Konstanty rozdawał autografy i nawet Leszek ustawił się w kolejce ze swoim egzemplarzem książki. Kolejna okazja do zdobycia autorskiej dedykacji nadarzy się w najbliższy piątek na spotkaniu zorganizowanym w ramach 3. Festiwalu Miłosza.



wtorek, 14 maja 2013

Ta Nie Ostatnia Niedziela

Jestem niczym Polskie Koleje Państwowe. Mam czterdziestoośmiogodzinne opóźnienie i może ono ulec zmianie. Oczywiście, podążając w kierunku dalszej kompromitacji moich umiejętności zarządzania czasem. Choć trafniejszym tutaj wydaje mi się określenie: nieudolność w zarządzaniu brakiem czasu...

W dniach 16-19 maja 2013 r. w Krakowie zabije serce argentyńskiego Buenos Aires. Już po raz drugi z całego świata zjadą się wielbiciele milong na Festiwal Wawel Tango. Imprezie towarzyszy szereg satelitów, takich jak bezpłatne lekcje dla wszystkich zainteresowanych, pokazy, koncerty, a nawet poezja z tangiem w tle. Właśnie na taki literacko-muzyczny wieczór zostałam zaproszona w dniu 12 maja.

Z góry uprzedzam, że jestem skrajnie nietaneczna. Wszelkie próby nadania sensownego rytmu ruchom mojego ciała i dopasowania ich do nutowego zapisu zakończyły się fiaskiem, więc bez żalu, z zachowaniem dyplomacji, wycofałam się z tej sfery życia. Popatrzeć mogę, owszem, ale z bezpiecznej odległości.


Organizatorem tego całego egzotycznego zamieszania jest  Fundacja TANGO ARGENTINO, a sam pomysł konkursu zatytułowanego "Poezja tanga" zrodził się w głowie Mariusza Kusiona, prawnika o poetyckiej duszy. Własnego wiersza, niestety, nie stworzyłam, ze zwykłej niewiedzy o konkursowym wyzwaniu, ale przy pomyślnych wiatrach może uda mi się zaszaleć z piórem na następną edycję.

Konkurs rozgrywał się w trzech odrębnych kategoriach: "Wiersz inspirowany tangiem", "Tekst tanga przeznaczony do zaśpiewania" oraz "Tekst napisany do jednego z podanych tang instrumentalnych". W sumie nadesłano 152 prace, nie tylko z Polski, ale też z zagranicy. Laureaci nie dotarli na galę, więc podsiadłyśmy z siostrą zarezerwowane dla nich miejsca. Mariusz Kusion przedstawił wielkich nieobecnych i odczytał nagrodzone wiersze.

Oprawę muzyczną do niedzielnego wieczoru zapewnił duet Pa Dos. Marianna Dąbek zagrała na akordeonie, a Maciej Michalik zaśpiewał, najpierw te klasyczne i powszechnie znane kawałki, a potem zinterpretował teksty nagrodzonych prac konkursowych. W tangowym recitalu wystąpiła również jedna z podopiecznych Fundacji, Natalia Borysiewicz, której na pianinie akompaniował Michał Dziad.


Po zakończeniu części oficjalnej, publiczność gwałtownie zerwała się od swoich stolików i zawirowała w zmysłowych milongach. Strategicznie zatem, wymieniłyśmy z siostrą nasze wiele mówiące tajne spojrzenia i czmychnęłyśmy cichutko w kierunku wyjścia, zanim komukolwiek zdążył wpaść do głowy szalony pomysł podjęcia fatalnej próby zaprzyjaźnienia mnie z parkietem.