Kalendarium

* Od 5 do 30 września 2017 r. - piesza pielgrzymka do Santiago de Compostela
* bezterminowo: Akcja społeczna Zielone Bronowice
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Aktualności. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Aktualności. Pokaż wszystkie posty

sobota, 25 maja 2019

Fort artyleryjski 45 Marszowiec

Fort artyleryjski 45 Marszowiec, nazywany także Zielonkami, jest częścią trzeciego pierścienia obrony Twierdzy Kraków. O tym, że określenie "Zielonki" jest wtórne w nazewnictwie fortecznym, świadczą oryginalne pieczęcie zachowane na elementach wyposażenia. Projekt zrealizowano w latach 1884-1886 i, podobnie jak inne obiekty wojskowe z tamtego okresu, już w momencie ukończenia prac budowlanych był... przestarzały. Militarna myśl techniczna pędziła bowiem w zaskakującym tempie i architektura obronna nie nadążała za innowacjami na rynku broni palnej i nowymi możliwościami wozów bojowych.


Fot. Robert Polański

Dzięki uprzejmości obecnego właściciela fortu, Zakładów Usługowych "Południe" sp. z o.o., wspólnie z Małopolskim Stowarzyszeniem Miłośników Historii "Rawelin" zorganizowaliśmy trzy tury zwiedzania. Po obiekcie oprowadzali Dariusz Krzyształowski (widoczny na jednym ze zdjęć poniżej), Paweł Piszczek oraz Krzysztof Śliwa. Fort nigdy nie wziął udziału w walkach, ale w 1920 roku został uszkodzony przez wybuch amunicji składowanej we wnętrzach. W czasach Polski Ludowej pomieszczenia wykorzystywane były jako magazyn żywności. Adaptacja na hotel miała przywrócić budowli dawny blask. Remont został jednak wykonany powierzchownie i niechlujnie, a jego konsekwencje uwidoczniają się w postaci zawilgocenia ścian. Drugim grzechem ówczesnego dzierżawcy było otworzenie strzelnicy. Okaleczone cegły do dnia dzisiejszego przypominają o niefrasobliwości organizatora tego przedsięwzięcia. Smutną refleksję nad zniszczonymi murami rekompensuje soczystość wszechobecnej zieleni fortecznej, a także niesamowite tunele schronu głównego, otwierające wrota artystycznej wyobraźni.








sobota, 17 listopada 2018

Bronowicki skarb

Wiecie, że wśród współczesnej architektury wokół nas istnieje niewidzialne miasto sprzed ponad stu lat? Wiele jego elementów zostało bezpowrotnie zniszczonych, chociaż Twierdza Kraków jest unikatem w skali globalnej. Jeden z najcenniejszych zabytków sztuki militarnej, fort 7 "Za Rzeką", kryje się przy Parku Bronowickim.


Zaprosiliśmy mieszkańców do wspólnego odkrywania naszego skarbu. Pomysłodawcą wydarzenia były Zielone Bronowice, których mam przyjemność być liderem. Naszymi przewodnikami po czasach monarchii austro-węgierskiej zgodzili się zostać członkowie Małopolskiego Stowarzyszenia Miłośników Historii RAWELIN



Fot. Robert Polański

Niestety, zarządca działek fortecznych konsekwentnie odmawia wyrażenia zgody na zwiedzanie obiektu, więc musiały wystarczyć nam stare mapy, plany fortu oraz nasza wyobraźnia. Pan Piotr Leonowicz przeniósł nas swoimi barwnymi opowieściami w odległą przeszłość, a przedstawiane przez niego fakty i ciekawostki zaskakiwały nawet znawców epoki i wojskowej myśli technicznej. Chciałabym serdecznie podziękować wszystkim obecnym za wspaniałe spotkanie. Mamy w planach zorganizować podobne wydarzenie w przyszłym roku. Może tym razem historyczny spacer doprowadzi nas aż do ceglanych murów.



Aura nie sprzyja już spotkaniom w naszym Parku. Wiosną zarzucimy Was nowymi pomysłami na tworzenie sąsiedzkiej wspólnoty. W tęsknocie za ciepłymi dniami pozostawiam Was z niezwykłym niebem, pod którym odkrywaliśmy forteczne tajemnice.



piątek, 19 października 2018

Wybory Samorządowe 2018

W niedzielę 21 października 2018 r. odbędą się wybory samorządowe. Serdecznie zachęcam wszystkich do wzięcia w nich udziału. Szczególnie ważne są dla mnie wyniki wyborów w Krakowie, które mogą pozytywnie zmienić jakość naszego życia. Mieszkańcom trzech krakowskich dzielnic: Bronowice, Dębniki i Zwierzyniec, a więc okręgu nr 3, polecam moją kandydaturę do Rady Miasta Krakowa. Zachęcam do postawienia krzyżyka na liście 19, pozycja 2. Nie zawiodę Państwa zaufania.






czwartek, 11 października 2018

Kulisy wyborów samorządowych

Do prowadzenia własnej kampanii wyborczej się nie nadaję. Poszłam rozdawać ulotki. W ciągu godziny wręczyłam... 8 sztuk. Zamiast agitować i zachwalać swoje kompetencje, słuchałam opowieści o problemach innych ludzi. Wrzucanie materiałów do skrzynek odpada, bo nie chcę nikomu śmiecić. Z tego samego powodu nie zdecydowałam się na billboardy, banery ani plakaty. Pozostaje mi tylko internet, w którym pozostawię najmniejszy ślad ekologiczny. Ale sieć ma ograniczony zasięg, a najbardziej zdyscyplinowany elektorat nie korzysta z dobrodziejstw komputerowych. Skuteczność nie ogranicza się jednak do kampanii wyborczej. Kilka lat temu pewna Bardzo Wysoko postawiona osoba w strukturach Urzędu Miasta Krakowa, podczas jednego z naszych spotkań w sprawie utworzenia Parku Bronowickiego, powiedziała do mnie: "urzędnicy mają obowiązek śledzenia pani aktywności w sieci". I rzeczywiście tak jest. Wczoraj opublikowałam film i złożyłam deklarację, że jeśli dostanę się do Rady Miasta, przetnę kłódkę, która dzieli mieszkańców od wywalczonego przez nich Parku Zakrzówek. Dzisiaj Pan Dyrektor Zarządu Zieleni Miejskiej oficjalnie ogłosił, że jutro wszystkie kłódki w tym miejscu zostaną usunięte. Jestem pod ogromnym wrażeniem błyskawicznej reakcji. Wirtualne przecięcie kłódki zamieniło się w rzeczywistość.

Zdecydowanie wolę prezentować się działaniem, a nie słowami. Idealnie odnajduję się w prowadzeniu wydarzeń społecznych, które z wyborami nic nie mają wspólnego. Tworzę nową przestrzeń w dialogu z mieszkańcami, w miejscu, o powstanie którego walczyłam przez wiele lat. Myślę, że dobrze mi to wychodzi, skoro mieszkańcy proszą o kolejne spotkania. Owszem, w czasie takich konsultacji mogłabym poprosić o oddawanie na mnie głosów, ale bardziej zależy mi na wypracowaniu wspólnej wizji nowego parku i integracji lokalnej społeczności.

Fot. Mariusz Waszkiewicz

Kampania wyborcza płynie obok mnie, ale czasami się o nią potykam. Zazwyczaj działania konkurencji, mające na celu dyskredytację mnie jako Bardzo Poważnego Kandydata, wywołują u mnie rozbawienie. W świecie uprzejmych doniesień dostałam obrazek, który na mój temat gdzieś krąży. Nie poczułam się urażona. Wręcz przeciwnie, uważam, że zostałam przedstawiona w całkiem sympatycznym kontekście. Wolałabym w tej narracji być Kotem w Butach, ale rzeczywiście Anonimowy Artysta ma rację, że Osiołek celniej opisuje moje podejście do świata. "Prezent" przyjęłam z uśmiechem i pełnym podziwem dla umiejętności graficznych Autora.


Ciemnych stron kampanii w aspekcie mojego kandydowania wymienię kilka.

1. Pan X. jest moim konkurentem i reprezentuje jedną z największych partii politycznych. Szanuje mnie jednak jako człowieka i bardzo ceni moją działalność w obrębie dzielnicy. Spotkaliśmy się przypadkowo w drodze na przystanek tramwajowy. Pan X. ściszył głos:

- Bo wie pani, mój komitet bardzo długo szukał osoby, która nazywa się podobnie jak pani. Liczą na to, że ludzie będą się mylić przy urnach. Ta kandydatka nic sobą nie reprezentuje i nie ma żadnych osiągnięć, ale wie pani... Takie samo imię, w nazwisku minimalna różnica. Ludzie są prości, nie zwracają uwagi na detale. Mówię pani o tym tylko dlatego, że sam uważam, że to oszustwo. Kiedy ktoś ją pyta, "czy to pani z Zielonych Bronowic?", ona potwierdza... I wtedy ludzie dziękują jej za wywalczenie parku i obiecują oddanie głosów.

W całej tej dwuznacznej moralnie sytuacji doceniam uczciwość pana X. Poglądy polityczne nas różnią, ale zgadzamy się w wizji naszego miasta. W każdym, nawet najbardziej zdeprawowanym środowisku, można spotkać dobrego człowieka. A moja reakcja? Kreatywna. Zaczęłam zastanawiać się nad hasłami, które mogą mnie wyróżnić od uzurpatorki w moim okręgu wyborczym. Przykład?

DĘBniki głosują na DĘBowską!


2. Jestem współautorem wielu operatów środowiskowych dla samorządów na szczeblu gminnym, powiatowym i wojewódzkim. Tworzenie takich dokumentów wymaga ścisłej współpracy z urzędnikami i radnymi. W ten sposób poznałam przed laty pana Y., Bardzo Ważnego Dyrektora Jednostki Miejskiej. Pan Y. próbował się ze mną "zaprzyjaźnić". Zaprosił mnie na wycieczkę, która, jak się okazało, nie miała nic wspólnego z pozyskiwaniem danym do realizowanego przeze mnie zlecenia. Pan Y. zaoferował mi zakup nieruchomości w niezwykle korzystnych cenach: samowoli budowlanej w otulinie Lasku Wolskiego ("jak pani kupi, od razu zalegalizujemy i wartość budynku wzrośnie dwudziestokrotnie"), rezydencji w malowniczej części Woli Justowskiej ("jak pani kupi, to posprzątamy w księgach wieczystych i odsprzeda pani z zyskiem 80%") oraz willi z ogrodem na terenie Krowodrzy ("jak pani kupi, wymażemy z papierów spadkobierców, to świetna inwestycja pod wynajem, tuż obok uczelni"). W proponowanych przez Pana Y. cenach w Krakowie nie kupi się nawet jednego pokoju, ale nie skorzystałam. Grzecznie odmówiłam, argumentując ówczesnymi wydatkami na wymianę instalacji CO we własnym domu. Skończyłam projekt dla urzędu, a tym samym ucięłam kontakty z panem Y. 

Pan Y. przypomniał o sobie o mnie w aktualnej kampanii:

- Tworzymy koalicję najlepszych radnych, mamy wielkie fundusze na ich promocję. Pozyskaliśmy już chętnych do współpracy z Partii Jednej i z Partii Drugiej. Pani się zgodzi, my sprawimy, że pani wygra. Potrzebujemy poparcia w kilku inwestycjach... Mamy przygotowane projekty uchwał, które trzeba przegłosować...

Podziękowałam i poszłam własną ścieżką. Pozytywny wydźwięk sytuacji? Dodatkowa motywacja dla mnie. Pan Y. przypomniał mi, jak wiele trzeba będzie zmienić w skorumpowanych strukturach Krakowa. Mój start w wyborach to walka z takimi układami...


3. Pani Z. sama podeszła zainteresowana ulotkami w moich rękach. Nawiązał się taki dialog:

- Co pani rozdaje?
- Kandyduję do Rady Miasta, tutaj jest mój program...
- Ulotki nie chcę, co pani rozdaje?
- ?
- Kandydat Komitetu Numer Taki dał mi kubek termiczny. Kandydatka Komitetu Numer Inny dała notes i długopisy. Kandydat Komitetu Numer Kolejny rozdawał cebulki kwiatów. A co pani rozdaje?
- Przykro mi, ale ja nie kupuję głosów.
- No to mojego pani nie dostanie.

Pani Z. odeszła kilka kroków, ale nagle odwróciła się i zapytała:

- a nie wie pani, gdzie rozdaje Kandydat Komitetu Numer Jeszcze Inny?

Szczerze mówiąc, nie żałuję, że straciłam poparcie Pani Z. Takie materialistyczne podejście całkowicie odebrało mu wartość. Dla mnie najcenniejsze głosy pochodzą od osób, które wierzą w moje ideały, doceniają to, co chcę dla miasta robić, chcą współtworzyć naszą wspólną przestrzeń.


Zastanawiałam się, czy przytoczyć moją ostatnią "przygodę" w czasie kampanii wyborczej. Moją intencją nie jest pogłębianie konfliktów. Mam nadzieję, że to pojedynczy przypadek. Mieszkańcy poprosili mnie o nagłośnienie wydarzenia, które dla nich organizuję. Niefortunnie kolejny termin spotkania zbiegł się w czasie z kampanią wyborczą. Podeszłam do Księdza Proboszcza Parafii Numer Jeden z prośbą o podanie informacji w czasie ogłoszeń parafialnych, uczciwie informując o moim starcie w wyborach samorządowych, chociaż dla samego tematu spotkania nie ma on żadnego znaczenie:

- Pani zapisała się do niewłaściwej partii.
- Przecież nie zapisałam się do żadnej!
- No właśnie.

I to właśnie był najbardziej dla mnie przykry moment w tym przedwyborczym okresie. Na szczęście Ksiądz Proboszcz Parafii Numer Dwa zareagował zupełnie inaczej:

- Bardzo chętnie udostępnimy informację, powiesimy też ogłoszenie w naszej gablocie. Wspaniała inicjatywa!


I tym optymistycznym akcentem zakończę moją refleksję nad kulisami wyborów samorządowych w Krakowie.


piątek, 24 sierpnia 2018

Armia Krajowa

Nie ukrywam, że do Armii Krajowej mam bardzo osobisty stosunek. Mój Dziadziuś śp. Stanisław Szczepka, brat mojej Babci śp. Józef Marzec-Marczyński oraz wielu członków mojej dalszej rodziny współtworzyli struktury Inspektoratu Miechowskiego. Niestety, w "nagrodę" za walkę o niepodległą Ojczyznę byli prześladowani przez komunistyczne władze powojennej Polski. W mojej pamięci zachowały się przeszywające dreszczem opowieści Dziadziusia o bitwach, w których brał udział, przepełnione tęsknotą za przyjaciółmi, którzy odeszli na zawsze w czasie walk lub zginęli w obozach śmierci. Bolesne wspomnienia powracają zawsze, kiedy przechodzę ulicą Pomorską, bo właśnie tam komuniści więzili i torturowali mojego Dziadziusia.

Historia potrzebowała kilku dekad do swojej weryfikacji. Idole komunizmu spadli z cokołów. Przyjaźń naszego wielkiego wschodniego brata okazała się wyrachowaną grą pozorów. Okupanci udawali wybawców. Niewątpliwie należy uhonorować prawdziwych bohaterów, ale burza, która rozpętała się w Krakowie, jest zupełnie niepotrzebna. Dla żołnierzy Armii Krajowej najwyższą wartością był pokój, nie tylko na arenie międzypaństwowej, ale także wewnątrz społeczeństwa. Pomysłem doskonałym, moim zdaniem, jest usypanie kopca. Taka forma idealnie koresponduje z tradycyjnymi metodami stosowanymi w celu uczczenia zasłużonych dla narodu osób. Posiada też funkcję edukacyjną, wzmacniającą postawy patriotyczne. Nawet małe dzieci w Krakowie znają nazwiska Kościuszki i Piłsudskiego, a starsze do zapisanego w pamięci krajobrazu potrafią dodać konkretne wydarzenia historyczne. 





Jestem przeciwnikiem pomnikozy, ale rozumiem i szanuję cudze poglądy. Kluczowym problemem pozostaje kontrowersyjna lokalizacja pomnika. Zawsze można znaleźć kompromis. Powstała inicjatywa, żeby wykorzystać pusty cokół, z którego przed laty na Bronowice spoglądał marszałek Koniew. Wszyscy mieszkańcy dzielnicy, z którymi rozmawiałam, przychylnie odnoszą się do tego pomysłu. Moim zdaniem, to genialne w swojej prostocie rozwiązanie dla toczącego się konfliktu. Po pierwsze, w wymiarze symbolicznym. Armia Krajowa już raz pokonała przekłamania historii odbierając marszałkowi nazwę ulicy. Lokując właśnie tam upamiętniający naszych żołnierzy monument, dokończymy proces przywracania prawdy w pamięci zbiorowej. Po drugie, cokół znajduje się na zielonym skwerze, a ten kolor działa na deweloperów jak płachta na byka. Owszem, nie słyszałam o planach zabudowy tego skrawka, ale w Krakowie o nowych blokowiskach dowiadujemy się najczęściej dopiero w chwili, gdy podjeżdżają buldożery, a drzewa zaczynają przewracać się jak zapałki. Lokalizacja Pomnika Armii Krajowej w tym miejscu zagwarantuje mieszkańcom osiedla Widok zachowanie istniejących terenów zielonych. Po trzecie, budowa pociągnie za sobą zagospodarowanie przyległego obszaru i zniknie kruszejący ze starości beton. Po czwarte, Kraków nie może koncentrować się wyłącznie w obrębie Starego Miasta. Należy dążyć do dywersyfikacji ruchu turystycznego i rozproszyć przestrzennie atrakcje, z powodu których ludzie odwiedzają nasze miasto. Po piąte, każda dzielnica powinna mieć sprawiedliwy dostęp do wydarzeń upamiętniających historię czy publicznych spotkań o charakterze kulturalnym i oświatowym. Imprezy plenerowe są najlepszą okazją do integracji mieszkańców. Proponowany przez władze miasta "taras widokowy" na cokole uważam za porażkę. Trudno doszukać się wrażeń estetycznych w panoramie zakorkowanej ul. Armii Krajowej... A co pod Wawelem? Posadźmy piękne drzewo, a pod nim ustawmy biało-czerwoną ławkę z tabliczką pamiątkową.

niedziela, 12 sierpnia 2018

Park Bronowicki

Zupełnie przypadkowo, dosłownie w ostatniej chwili, otrzymałam enigmatyczną wiadomość o niespodziance ukrytej za powojskowym murem. Złapałam więc aparat fotograficzny i pobiegłam na rekonesans. Przygotowania do otwarcia naszego wymarzonego parku prowadzono w najgłębszej tajemnicy. U wylotu ul. Kmietowicza znalazłam plakat i strzałki kierujące do parkowej bramy. Wybór miejsca reklamy nie należał do fortunnych, ponieważ wytypowano zdecydowanie najmniej uczęszczany odcinek ul. Bronowickiej. Ruch pieszych koncentruje się po drugiej stronie drogi: przy przystankach tramwajowych, sklepach czy poczcie. Inauguracyjne wydarzenie pozbawione zostało rozgłosu, na który zasługiwało. Nie rozumiem, dlaczego. Przecież dla nas, mieszkańców Bronowic, mogłoby to być wspaniałe, wspólne święto. Zabrakło również informacji, w jakich godzinach park będzie czynny, bo mam nadzieję, że jego istnienie nie skończy się na jednorazowej imprezie. 


Drugi minus straszy tuż przed bramą wejściową. Niewiele z parkiem ma wspólnego, ale pozostawia, delikatnie ujmując, niesmak. Nie wnikając zbyt głęboko w mroczną historię tego budynku, zdradzę, że jego właściciel cierpiał na przypadłość zwaną zbieractwem kompulsywnym. Wybierał zawartość kontenerów na śmieci i znosił różne "skarby" do swojego domu. Warstwy piętrzyły się aż po sufit, a poruszać się między nimi można było wąskimi ścieżkami. Dom stał niezamieszkały, pełnił jedynie funkcję magazynu. Pierwszymi dzikimi lokatorami zostały szczury. Później dołączył do nich "element socjalny": koneserzy alkoholu i narkotyków. Podczas jednej z nocnych libacji ktoś zaprószył ogień. Sterty zalanych w czasie gaszenia pożaru odpadów zaczęły gnić. Budynek stanowi zagrożenie epidemiologiczne, a jego stan techniczny zwiastuje tragedię. Służby miejskie ignorują problem, stwierdzając, że "jest to własność prywatna" i "nie mogą znaleźć właściciela". Zapewne jednak przyznacie mi rację, że fetor, szczury i amatorzy mocnych wrażeń to nieodpowiednie sąsiedztwo dla miejsca, w którym będą się bawić dzieci.




I ostatnia uwaga krytyczna z mojej strony: tereny zielone wydają się zbyt skromne, wręcz przytłoczone są spękaną betonową płytą. Od strony fortu odgrażają się czerwone łapki z zakazem wstępu, chociaż według obrysu na mapie to powinien być obszar parku. Dawną rampę kolejową można ciekawie zagospodarować, choćby przez ustawienie drewnianej wiaty z ławkami na jej części. Zmienią się wtedy proporcje i optycznie zwiększy się pas zieleni, a dodatkowo park zyska miejsce, w którym można schronić się przed deszczem albo zorganizować, na przykład, wieczór poezji czy warsztaty artystyczne.





Przejdźmy do dobrej wiadomości: mamy park!!! Walczyliśmy o niego przez wiele lat i niektórzy stracili już nadzieję, że tereny powojskowe kiedykolwiek zostaną nam udostępnione. Nie zamierzam usiąść na laurach i uważam, że cała zieleń przyforteczna powinna znaleźć się w granicach parku. Na razie jednak cieszmy się tym, co dostaliśmy. Zapraszam na naszą bronowicką kwietną łąkę. Najlepiej wybierzcie się tam sami, bo na fotografiach brakuje zapachu kwiatów.







I na wypadek, gdyby moje przemyślenia zechciał przeczytać pan Piotr Kempf, nasze zielone światełko na krakowskim oceanie betonu, zostawiam kilka wskazówek dotyczących naszej, czyli mieszkańców, wizji parku. W naszej dzielnicy bardzo brakuje miejsc, które pełniłyby funkcje integracyjne. Wiele osób chciałoby się osobiście zaangażować w urządzanie parku, oczywiście w ramach skoordynowanych działań. Chętnie podzielę się szczepkami z mojego ogrodu. Nie chcemy pomników, tylko drzewa, krzewy, kwiaty i trawę. Liczymy na to, że łąka kwietna pokryje znacznie większą powierzchnię. Mała gastronomia typu food track jest świetnym pomysłem do wprowadzenia na stałe, choćby tylko na każde niedzielne popołudnie. Zadaszony kącik z ławkami pozwoliłby na realizację cyklicznych spotkań i wydarzeń kulturalnych. Przydałby się również dyskretny punkt z toi toiem.


środa, 8 sierpnia 2018

Kraków wersja beton

Urodziłam się w najpiękniejszym mieście świata. Czas przeszły dokonany. Alejki parkowe, na których ćwiczyłam równowagę podczas nauki jazdy na rowerze, uwięziono na grodzonym osiedlu i zalano betonem. Ogrody przedwojennych willi, które swoim pięknem rozdziawiały mi usta w niemym zachwycie, zaorano i ukryto pod bezkształtną masą blokowiska. Górka za szkołą, rejestrująca moje rekordy prędkości w saneczkarstwie, zniknęła w otchłani fundamentów wieżowca. Park Jalu Kurka, przez który skracałam drogę do mojego liceum, umiera zamknięty na linii wieloletniego sporu pomiędzy zakonnikami a władzami miasta. To tylko wierzchołek góry lodowej przykładów rabunkowej polityki magistratu. Zielony Kraków mojego dzieciństwa już nie istnieje.

Źródło: TVP INFO

Największym problemem obecnych władz miejskich jest przerażający brak umiejętności myślenia perspektywicznego. Plany urbanistyczne powstają na biurkach bez wizji lokalnej. Brakuje komunikacji z mieszkańcami, którzy przecież najlepiej znają uwarunkowania swojego sąsiedztwa. W Bronowicach ma powstać dworzec przesiadkowy i parking na kilkaset samochodów. Zgadzam się, że takie inwestycje są niezbędne, ale powinny być lokowane na obrzeżach metropolii. Moim zdaniem, cały Kraków powinien być otoczony pierścieniem parkingów Park & Ride przy każdym trakcie komunikacyjnym prowadzącym do miasta, w połączeniu z pętlami miejskich autobusów. Urzędnicy zatwierdzili jednak budowę w środku dzielnicy, w wąskim gardle, które już teraz króluje na miejskiej mapie najdłuższych korków.

Pamiętacie kultowy dialog planistyczny w filmie Stanisława Barei "Poszukiwany, poszukiwana"?
"- Panie dyrektorze! Tu jest jezioro!
- A to nie, nie... A nie, dobrze! To jezioro damy tutaj... a ten niech sobie stoi w zieleni."

To właśnie się dzieje w Krakowie. Pierwotnie wskazana lokalizacja została nagle zmieniona, chociaż nie wzbudzała zastrzeżeń mieszkańców. Zaprotestował deweloper, który chce na jej miejscu wcisnąć kolejne osiedle wieżowców. A przecież dobro deweloperów jest dla władz naszego miasta najważniejsze. Z programu telewizyjnego dowiedziałam się, że podobno odbyły się jakieś konsultacje społeczne, ale, jeśli to prawda, to najbardziej zainteresowanych, czyli mieszkańców dzielnicy nikt o tym nie poinformował. Na nagraniu brakuje ilustracji w postaci rzeczywistej skali natężenia ruchu samochodowego, gdyż program zrealizowany został w niedzielę. Cały program możecie obejrzeć ---------------------> TUTAJ.

Wszelkie inwestycje poważnie ingerujące w przestrzeń miejską i środowisko naturalne powinny być projektowane w terenie, a nie na papierze. Konieczny jest dialog z mieszkańcami i uwzględnienie ograniczeń wynikających z istniejącej infrastruktury. Tylko w ten sposób można uniknąć urbanistycznych bubli.


niedziela, 1 kwietnia 2018

Wielkanocne karteczki

Nowoczesność przenosi życzenia do sfery wirtualnej. Wysyłanie pocztówek wyszło z mody. Świąteczne kartki zostały zastąpione przez znaki wystukane na klawiaturze telefonu lub komputera oraz grafiki rozsyłane masowo metodą kopiuj-wklej. Coraz mniej osób znajduje czas i chęć, aby zadzwonić i przekazać spersonalizowane życzenia. Właściwie tylko wśród rękodzielników żyje duch tradycji. Od Marzenki dostałam karteczkę ze słodkim kociakiem, a od Kasi i Oli - zajączka w koszyczku. Dodatkowe dwa koty od Marzenki to echo moich minionych urodzin. Dziękuję, kochane dziewczyny, za te urocze niespodzianki. A wszystkim życzę uśmiechu, spokoju i miłości, nie tylko w te świąteczne dni, ale w wymiarze całorocznym. Radosnych Świąt!