Tytuł tego posta zaczerpnęłam z piosenki mojej najukochańszej kapeli "Buzu Squat". Niestety, zespół nazbyt szybko zniknął w niebycie i bardzo odczuwam niedosyt jego twórczości. Pozostała mi jedynie płyta, najważniejsza w mojej muzycznej kolekcji. Można też "Kocich spraw" posłuchać w serwisie youtoube.
Koty uwielbiam. Po moim domu biega sobie około 10 rozkosznych kilogramów sierści, oczywiście w podziale na dwie sztuki: Napoleon oraz Finlandia. W poprzednim wcieleniu zapewne sama byłam kotem, gdyż rozumiemy się znakomicie. No, może tylko kocie prezenty niezbyt trafione są. Jako wegetarianka nie lubuję się w mysich denatkach. Liczą się jednak dobre intencje i dowody miłości przyjmuję.
Napoleon trafił do nas jako maleństwo z chorobą sierocą. Panicznie bał się dźwięku silnika i panów w roboczych ubraniach. Nie sposób wyliczyć, ile uśmiechów na naszych twarzach wymalowała ta mała rozrabiaka. Z każdego przedmiotu potrafi zrobić zabawkę, a jako leżanki wybiera najbardziej abstrakcyjne miejsca. Jedynie kocie legowiska nigdy nie zyskały jego aprobaty, bo przecież spać powinno się na łóżku.
Finlandia zamieszkała u nas już jako kocię dorosłe. Ona też nie miała łatwej młodości. Przyzwyczajona do bycia słodkim pościelowym przytulaczkiem, nagle trafiła do nieogrzewanego garażu, a wszelkie próby wejścia na pokoje kończyły się kopniakiem. Do tej pory na łóżko wskakuje z pewną taką nieśmiałością i trzyma się blisko krawędzi. Uwielbiała spać w koszyku, dopóki nie wdarł się do niego Wypłosz, przechowywany u nas w ramach wakacyjnej przysługi. Do wirtuozerii doszła natomiast w budowaniu sobie domków z kartonów, a w ogrodzie codziennie rzeźbi swoją ulubioną deseczkę.
Lubię też koty obce. Z Jasperem spędziłam ostatniego Sylwestra i bawiliśmy się wyśmienicie. Smuteczki jednak mnie ogarniają, kiedy widzę kociaki opuszczone, zaniedbane, okaleczone, niekochane. Chciałabym móc je wszystkie przygarnąć, ale mam tylko dwie łapki do głaskania. Szkoda, że w tym okrutnym świecie brakuje troski, poszanowania i ciepłych uczuć dla braci mniejszych.
I na koniec nie mogłam powstrzymać się od dokonania rozboju na moim koledze. Poniżej dwie genialne fotografie, których autorem jest Marcin Huet. Zły pies podbił moje serce, a ta parka kociaków ukrytych w trawie do złudzenia przypomina moich domowników.
Do kocich wynurzeń nakłoniła mnie Maskotka, organizując koci konkurs na swoim blogu http://maskotkaipieska.blogspot.de, w którym do udziału zapraszam.
bardzo tu dzisiaj kocio ^^ aż miło popatrzeć :)
OdpowiedzUsuńmrau :)
OdpowiedzUsuńJakie słodziakiiii!!!!!!! :)) Uwielbiam kotki. :)
OdpowiedzUsuńUrocze kociaczki, widać że są u Ciebie szczęśliwe. Ja nigdy nie miałam kota, zawsze był w domu psiak. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńprzecudowne
OdpowiedzUsuńja kota nie mogę miec, niestety :-(
świetne kociaki
OdpowiedzUsuńDziekuję za udział w moim candy
Wkrótce rozdanie
Pozdrawiam
Świetna foto-kocia relacja.Widać, że kociaki mają u Ciebie dobre życie.
OdpowiedzUsuńZdjęcie z cudownym rudzielcem i notką Uwaga zły pies jest niesamowite,co za poza:)))
Pozdrawiam
Kocio-foty jak nic. Najlepszy ten w czekoladzie:) Pozdrowienia i zapraszam do siebie
OdpowiedzUsuńWitam i dziękuję za udział w moim rozdaniu:) wspaniały post, idealny dla mnie:) kocham koty, choć nie zawsze tak było. Dopiero około cztery lata zaczęłam się do nich przekonywac, gdy przebywałam z nimi, opiekowałam się od urodzenia i poznawałam. Zdjęcia super. Też jestem w posiadaniu dużej kolekcji. Patrzac na nie trudno się powstrzymać przed uwiecznianiem:)A co do ludzi i postępowania wobec zwierząt, to powiem tak: "Im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta" G.B. Shaw
OdpowiedzUsuńI właśnie tak to u mnie jest.