Istnieją mocno uzasadnione podejrzenia, że w którymś z poprzednich wcieleń mojego żywota byłam księżniczką. Świadczą o tym zarówno moje wygórowane ambicje wobec zapisanego mi w gwiazdach księcia, jak i ten nieodparty magnetyzm, jaki ciągnie mnie w stronę zamków wszelakich. Fascynuje mnie architektura wiekowych warowni, w takim samym stopniu tych, które szczęśliwym losu zrządzeniem współcześnie zachowały swoje oryginalne kamienne piękno, jak i tych zrujnowanych, dla których muszę szeroko rozpościerać skrzydła mojej wyobraźni, aby dostrzec ich dawny urok. Zamek Tenczyn we wsi Rudno, oddalony o 24 km od Krakowa, zmusza do intensywnej gimnastyki kolorowych komórek mózgowych, gdyż stał się ofiarą sporów kompetencyjnych między różnymi szczeblami administracji publicznej. Urzędnicza spychoterapia z roku na rok odziera go z resztek dawnej świetności. Gdzieś w tle wlecze się bezsensowna biurokratyczna wojna, natomiast koszty potencjalnej odbudowy rosną odwrotnie proporcjonalnie do mojej nadziei na uratowanie tego zabytku.
Budowę zamku na przed wiekami wygasłym wulkanie rozpoczęto w 1319 r. z inicjatywy kasztelana krakowskiego Nawoja z Morawicy z przeznaczeniem na nową siedzibę rodu. Powstały wówczas drewniane zabudowania z potężną gotycką wieżą, określaną na cześć fundatora Wieżą Nawojową. Prace murarskie rozpoczął syn protoplasty, Jędrzej, piastujący funkcję wojewody krakowskiego i sandomierskiego. Przyjął on nazwisko Tęczyński w pełni integrując rodzinne losy z terenem, na którym się osiedlili oraz nawiązując do pobliskiej wsi o ówcześnie brzmiącej nazwie Tęczyn Mały. Rozbudowę warowni kontynuował kolejny potomek, Jaśko, i to on wzbogacił zamkowe wzgórze o kaplicę. Z czasem tuż obok powstały również: folwark, łaźnia, browar ze słodownią i dom praczek.
Gruntownej przebudowy w stylu renesansowym dokonał około roku 1570 kasztelan Jan Wojnicki. Powstały trzy skrzydła, otwarte ku zachodowi, zdobione renesansowymi attykami, gzymsami i krużgankami. Prace budowlane ciągnęły się aż do początku XVII w. Zamek wraz z podgrodziem został otoczony murem kurtynowym, a od północy wzmocniono go basteją wjazdową, natomiast od południa dwiema pięciokątnymi bastejami. Od strony północnej rozciągały się ogrody, a od strony zachodniej i południowej - winnice. Ostatnią dużą inwestycją była przebudowa kaplicy zamkowej.
Pierwszym sztyletem wbitym w serce tenczyńskiej warowni okazał się potop szwedzki. Fałszywa informacja o ukrywaniu narodowego skarbu w Tenczynie ściągnęła do niego w 1655 szwedzkie wojska. Splądrowali zabudowania, a opuszczając je, dla wyrażenia wściekłości - podpalili. Przyczyniło się to do architektonicznej degrengolady. Częściowo odbudowane zamczysko zostało trafione gromem z nieba w 1768 roku i był to już cios śmiertelny.
Do czasów współczesnych przetrwały ślady imponującego wjazdu do zamku - pierwotnie był to barbakan i nietypowa sień o długości ok. 60 metrów, przysklepiona i wyposażona w otwory strzelnicze w ścianie zewnętrznej. Zachowały się również ruiny trzech baszt średniowiecznych. Najstarsza baszta od północy nazywana jest Dorotką, od wschodu widać Izabelę, a od strony południowo-wschodniej basztę więzienną - turmę. Ponadto w Tenczynie podziwiać można ruiny dwóch bastei - Grunwaldzkiej i Tęczyńskiej, pozostałości budynków mieszkalnych oraz kaplicy, nie ma natomiast dojścia do sklepionych komnat. Aktualnie zamek niedostępny jest dla zwiedzających. Kiedyś nazywano go drugim Wawelem. Teraz gości tam wyłącznie dzika przyroda, a mi brakuje słów właściwych dla ogromu głupoty, która doprowadziła to magiczne miejsce do tak nieodwracalnych zniszczeń. Wszystkie powyższe fotografie pochodzą z mojego prywatnego archiwum, kiedy jeszcze można było dotknąć okruchów historii. Więcej informacji o zamku znaleźć można na przykład tutaj.