Powinnam dostać nagrodę Nobla. W koszmarze tortur wszechobecnych w okresie wakacyjnym remontów wynalazłam urządzenie, które mogłoby ulżyć każdej wrażliwej parze uszu: niewielką nakładkę na wszelkiego typu hałaśliwe maszyny, konwertującą ostre dźwięki na łagodną muzykę. W doskonałym świecie młoty pneumatyczne zagrałyby Beethovena, z pił unosiłyby się melodie Bacha, a wiertarki nuciłyby Mozarta. Wyobraźcie sobie kosiarkę, która zamiast warczeć imituje ptasie trele czy silnik samochodu śpiewający rockowe ballady. Zanim ten pomysł doczeka się realizacji, mój umysł pozostaje kłodą drewna. Wybrałam kolczyki imitujące stan mojego odrętwienia, a więc drewniane koraliki, które ozdobiłam serwetką.
Wtorek.
Dowiedziałam się, że nie istnieję. Na uczelni twierdzą, że nie mają mojej teczki. Stany depresyjne leczę słodyczami. Nie pamiętam, gdzie kupiłam te brązowe czekoladki, ale wyglądają smakowicie.
Środa.
Uskrzydlenie przyszło niespodziewanie, ale okazało się bardzo skuteczne. Mój nastrój ukoronowały motylki z najnowszej linii produkcyjnej.
Czwartek.
Wieczorem spotkałam się z koleżankami z pracy. W drodze powrotnej do domu zostałam porwana i przemalowana na fioletowo. Moja hippisowska uroda uległa transformacji w styl zaprzyjaźnionych punków. Kolczyki się zdezaktualizowały, może dlatego, że kupiłam je wiele lat temu.
Piątek.
Zostałam zaproszona na huczne obchody dwudziestych urodzin. Szczególnie huczny był koncert podczas imprezy. Na chwilę zniknęliśmy z tłumu gości i w ten sposób nowe fiołkowe kolczyki zapisały się na karcie pamięci w wersji nausznej.
Sobota.
Zgłosiłam się jako ochotnik do prac polowych. Deszcze niespokojne potargały świat. Nie umiem siedzieć bezczynnie, więc błyskawicznie zorganizowałam sobie uniform przeciwdeszczowy. Nie wiem, czy widać, że mam na sobie guziczkowe kolczyki, które dostałam od jednej z blogowych artystek.
Niedziela.
Nagle zadzwonił telefon. Pobiegłam szlifować umiejętności przewodnika. Spędziłam cudowny dzień z Edytką, Karinką oraz Zuzią pokazując im, co kryje się pod komercyjną maską mojego miasta. Przypadkowo złapane w locie kryształki wpasowały się w nastrojowy koncert, na który równie przypadkowo trafiłyśmy.
Telegraficzny zapis ostatniego tygodnia podrzucam do Majaleny. Mam nadzieję, że Wasz zachwyt wzbudzi mój genialny kostium pogromcy deszczu.
No to jak tylko twój pomysł zostanie zrealizowany to ja mogę zgłosić się na przetestowanie. Chętnie bym skorzystała z takiego wynalazku. A kolczyki wspaniałe. Zwłaszcza te z fiołeczkami. Cudne! Dziękuje za podsumowanie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMyślę, że te fiołkowe częściej będą mi towarzyszyć, nawet kiedy włosy wrócą do normalnego koloru ;)
Usuńoj Monia TY w depresje nie popadaj, teczka się znajdzie jak zawsze :0 Ubranko przeciwdeszczowe jest super, o kolczykach nic nie powiem bo nie noszę, nawet dziurek nie mam. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPowiedziałabym, że dziurki można wywiercić, ale słowo "wiercenie" chwilowo bardzo mi się źle kojarzy ;)
UsuńCudowne kolczyki :)
OdpowiedzUsuńDziękuję w imieniu własnym i innych producentów ;)
Usuń