W moim świecie granica pomiędzy normalnością a magią giętka jest niczym wierzbowa gałązka. Nie wierzę w grawitację i nie potrzebuję żadnego sprzętu ani chemii, żeby odfrunąć poza problemy świata doczesnego. Mam oczywiście na myśli te sprawy, na których bieg nie mam wpływu, a które próbują zmiażdżyć moją psychikę. Nie jest to forma ucieczki, ale raczej poszukiwanie poczekalni, zanim los poukłada puzzle rzeczywistości. Czasami moja wyobraźnia okazuje się niewystarczająca. Szczególnie dotyka mnie kruchość życia moich najbliższych i wówczas muszę znaleźć moim myślom absorbujące zajęcie. W takich sytuacjach potrzebuję potężnej dawki adrenaliny. Na terapię antystresową pojechałam do Aeroklubu Krakowskiego w Pobiedniku Wielkim.
Wiele osób spytało mnie, czy nie bałam się usiąść na motolotni. Z pewnością nie należę do odważnych osób, ale obawiam się wyłącznie zagrożeń dla mnie realnych. Przerażają mnie kleszcze, trzaskające piorunami burze, otchłań wody pozbawiona dna i podłość ludzka. Boję się bólu, a na widok krwi tracę przytomność. Innych fobii u siebie nie stwierdziłam. Warto było oderwać się od ziemi nie tylko dla oczyszczenia umysłu, ale również dla tych niesamowitych widoków. Nie opanowałam jeszcze umiejętności prostowania horyzontu, więc te moje zdjęcia wyglądają, jakby były pod wpływem alkoholu. Na swoje wytłumaczenie mam jedynie silne podmuchy wiatru i mnogość pozytywnych emocji utrudniających koncentrację na konkretnym punkcie. Na następną wycieczkę po niebie powinnam chyba zabrać ze sobą poziomicę albo zamontować celownik na obiektywie. Z ogromną przyjemnością ponownie zajrzę pomiędzy chmury.
Oczekujących na posty robótkowe proszę o cierpliwość. Pracuję teraz nad tajnymi projektami, więc wszelkie wycieki informacyjne byłyby niewskazane. Uprasza się zatem o niezaglądanie mi przez ramię oraz trzymanie z daleka ode mnie chińskich siatek (wywiadowczych).
Kalendarium
* Od 5 do 30 września 2017 r. - piesza pielgrzymka do Santiago de Compostela
* bezterminowo: Akcja społeczna Zielone Bronowice
poniedziałek, 26 maja 2014
sobota, 24 maja 2014
Wernisaż wystawy Aleksandra Mitki
W codziennym zabieganiu nie zauważamy odprysków cywilizacji, gwałtownie raniących przestrzeń, a później latami się w niej zabliźniających. Asfalt wchłania gubione elementy, przyjmuje niczym oczekiwane dary, otula je czule i integruje się z nimi. Archeologicznej dokumentacji ukrytych pod stopami przedmiotów podjął się Aleksander Mitka. Wystawę cyfrowych zbliżeń pod tytułem "Paleotica-Impositusy" otwarto w dniu 22 maja br. w galerii BIELEC - Dom Fotografii i Malarstwa.
Polerowane oponami samochodów, nagrzewane słońcem i opłukiwane deszczem blaszki, śrubki, zawiasy czy korki wlewu do benzyny zmieniają mimikę jezdni. Materia bruku staje się ewoluującym tworzywem bez świadomej ingerencji człowieka. Czasami warto się zatrzymać i spojrzeć w dół. Bogactwo form wrysowanych w powierzchnię okazuje się zaskakujące. Za rok to samo miejsce odmieni się nie do poznania. Przeszklenie prezentowanych prac skutecznie utrudnia mi skopiowanie tych detali wielkomiejskiej tkanki wychwyconych w obiektywie artysty. Zapraszam więc na plac Inwalidów, gdzie oryginały obejrzeć można do 31 lipca 2014 r.
Z Aleksandrem Mitką
Polerowane oponami samochodów, nagrzewane słońcem i opłukiwane deszczem blaszki, śrubki, zawiasy czy korki wlewu do benzyny zmieniają mimikę jezdni. Materia bruku staje się ewoluującym tworzywem bez świadomej ingerencji człowieka. Czasami warto się zatrzymać i spojrzeć w dół. Bogactwo form wrysowanych w powierzchnię okazuje się zaskakujące. Za rok to samo miejsce odmieni się nie do poznania. Przeszklenie prezentowanych prac skutecznie utrudnia mi skopiowanie tych detali wielkomiejskiej tkanki wychwyconych w obiektywie artysty. Zapraszam więc na plac Inwalidów, gdzie oryginały obejrzeć można do 31 lipca 2014 r.
czwartek, 22 maja 2014
Wernisaż wystawy Romualda Oramusa
Galeria Pryzmat przy ul. Łobzowskiej 3 w Krakowie przejęła funkcję pomostu pomiędzy historią, kulturą i duchowością. Od 20 maja do 11 czerwca br. można tam oglądać malarski cykl pod tytułem "Katedra", realizowany w latach 2007-2011 przez Romualda Oramusa. Monumentalna architektura stanowi punkt wyjściowy do rozważań o harmonii i idei piękna.
Przy wejściu do galerii słyszałam muzykę. A może tylko wydawało mi się, że w moją stronę spływają nuty antyfon, psalmów i hymnów? Obrazy wpisane zostały w kompozycję na wzór czterolinii i nabrały dźwięczności. Tak właśnie nietypowo, bo na czterech liniach, zapisywane były chorały gregoriańskie, do których nawiązuje ekspozycja. Mistyczna melodia, unosząca się nad płótnami, łączy te fragmenty kościelnych wnętrz rozsypane w czasie i przestrzeni.
Romuald Oramus Stanisław Tabisz, Ewa Gołogórska-Kucia, Romuald Oramus
Epoką katedr zdecydowanie pozostaje zachodnioeuropejskie średniowiecze. Dla statusu prawno-kanonicznego wielkość i struktura świątyni nie ma żadnego znaczenia. Symbolem autorytetu biskupa jest tron znajdujący się we wnętrzu i dowolny kościół może być podniesiony do rangi katedry. Artysta skupił się na budowlach z czasów, kiedy to Boga postrzegano jako postać groźną, niedostępną i niezrozumiałą dla zwykłego śmiertelnika. Charakterystyczny mrok przełamał jednak radosną grą kolorowych szkiełek z witraży. Ten barwny melanż złagodził również geometrię sklepień i masywnych murów. Polecam obejrzenie wystawy w całości, aby poczuć tą sakralną duchowość, nieuchwytną w wersji cyfrowej.
Z Romualdem Oramusem
Przy wejściu do galerii słyszałam muzykę. A może tylko wydawało mi się, że w moją stronę spływają nuty antyfon, psalmów i hymnów? Obrazy wpisane zostały w kompozycję na wzór czterolinii i nabrały dźwięczności. Tak właśnie nietypowo, bo na czterech liniach, zapisywane były chorały gregoriańskie, do których nawiązuje ekspozycja. Mistyczna melodia, unosząca się nad płótnami, łączy te fragmenty kościelnych wnętrz rozsypane w czasie i przestrzeni.
Romuald Oramus Stanisław Tabisz, Ewa Gołogórska-Kucia, Romuald Oramus
Epoką katedr zdecydowanie pozostaje zachodnioeuropejskie średniowiecze. Dla statusu prawno-kanonicznego wielkość i struktura świątyni nie ma żadnego znaczenia. Symbolem autorytetu biskupa jest tron znajdujący się we wnętrzu i dowolny kościół może być podniesiony do rangi katedry. Artysta skupił się na budowlach z czasów, kiedy to Boga postrzegano jako postać groźną, niedostępną i niezrozumiałą dla zwykłego śmiertelnika. Charakterystyczny mrok przełamał jednak radosną grą kolorowych szkiełek z witraży. Ten barwny melanż złagodził również geometrię sklepień i masywnych murów. Polecam obejrzenie wystawy w całości, aby poczuć tą sakralną duchowość, nieuchwytną w wersji cyfrowej.
Etykiety:
Artykuły,
Historia sztuki,
Sztuka
poniedziałek, 19 maja 2014
Dwór Dąbrowskich w Michałowicach
Do czynników stymulujących mój poziom wewnętrznej radości należą spotkania z serdecznością, pasją, kulturą, sztuką i naturą. Kumulacja tych zjawisk doprowadza mnie do ekstazy. Taka właśnie była niedzielna oferta XVI Małopolskich Dni Dziedzictwa Kulturowego. Wyjazd do Michałowic sprawił, że wyrosły mi skrzydła.
Dwór w Michałowicach został zaprojektowany przez Teodora Talowskiego. Z dzieciństwa pamiętam, przez mgłę, wizytę w tym miejscu niedługo po pożarze i przygnębiające osmalone ruiny ścian. Ogromne zaangażowanie obecnych właścicieli w odbudowę zabytku sprawiło, że coraz bardziej upodabnia się on do rysunku, który wykonałam na podstawie fotografii z lat dwudziestych ubiegłego wieku.
Rodzina Dąbrowskich nabyła majątek w Michałowicach od Kołłątajów. Murowana rezydencja została wzniesiona w latach 1892-1897. Charakterystycznymi cechami stylu Talowskiego, uwidocznionymi w michałowickim dworze, było zastosowanie spatynowanej cegły, manierystyczny szczyt w kształcie dzwonu, zdobiony po obu stronach wolutami, żelazne kotwy, wbite w elewację kule, wieżyczki, neorenesansowe, półkoliście zakończone okna oraz neogotyckie łuki nad drzwiami i okienkami w wieży. Regres rozpoczął się w 1947 roku, kiedy to znacjonalizowano pałacyk. Został on doprowadzony do skrajnej ruiny, a zniszczeń dopełnił pożar w 1979 roku i brak należytego zabezpieczenia pogorzeliska.
W 1985 roku nieruchomość nabyli Stanisław i Maria Lorenzowie. W pracach remontowych uczestniczyła cała rodzina: syn Jacek, synowa Monika oraz wnuczęta, Barbara i Aleksander. Gospodarze przejęli rolę przewodników. Przypadkiem dwór zwiedziliśmy w wersji oficjalnej oraz w wariancie prywatnym i bardzo osobistym. Zostaliśmy zaproszeni do niedostępnych pomieszczeń dla turystów, gdzie podzielono się ze nami sekretnymi historiami. Oczarowała mnie ta niezwykła życzliwość. Tajemnice oczywiście zachowam dla siebie, ale z Wami podzielę się zdjęciami tego urokliwego zakątka.
W programie nie zabrakło rozrywki kreatywnej. Warsztaty malowania farbami akwarelowymi poprowadziła przedstawicielka najmłodszego pokolenia gospodarzy, Basia, razem ze swoimi koleżankami ze studiów, Julią i Martą. Zaplanowany plener malarski został przerwany przez gwałtowną ulewę, zatem przenieśliśmy się na dworskie podłogi, wypełniając je kolorami i potęgą naszych wyobraźni. I właśnie ta artystyczna kropka nad "i" sprawiła, że ten dzień był dla mnie po prostu doskonały.
Barbara Lorenz, Marta Muszyńska, Julia Gmosińska
Dwór w Michałowicach został zaprojektowany przez Teodora Talowskiego. Z dzieciństwa pamiętam, przez mgłę, wizytę w tym miejscu niedługo po pożarze i przygnębiające osmalone ruiny ścian. Ogromne zaangażowanie obecnych właścicieli w odbudowę zabytku sprawiło, że coraz bardziej upodabnia się on do rysunku, który wykonałam na podstawie fotografii z lat dwudziestych ubiegłego wieku.
Rodzina Dąbrowskich nabyła majątek w Michałowicach od Kołłątajów. Murowana rezydencja została wzniesiona w latach 1892-1897. Charakterystycznymi cechami stylu Talowskiego, uwidocznionymi w michałowickim dworze, było zastosowanie spatynowanej cegły, manierystyczny szczyt w kształcie dzwonu, zdobiony po obu stronach wolutami, żelazne kotwy, wbite w elewację kule, wieżyczki, neorenesansowe, półkoliście zakończone okna oraz neogotyckie łuki nad drzwiami i okienkami w wieży. Regres rozpoczął się w 1947 roku, kiedy to znacjonalizowano pałacyk. Został on doprowadzony do skrajnej ruiny, a zniszczeń dopełnił pożar w 1979 roku i brak należytego zabezpieczenia pogorzeliska.
W 1985 roku nieruchomość nabyli Stanisław i Maria Lorenzowie. W pracach remontowych uczestniczyła cała rodzina: syn Jacek, synowa Monika oraz wnuczęta, Barbara i Aleksander. Gospodarze przejęli rolę przewodników. Przypadkiem dwór zwiedziliśmy w wersji oficjalnej oraz w wariancie prywatnym i bardzo osobistym. Zostaliśmy zaproszeni do niedostępnych pomieszczeń dla turystów, gdzie podzielono się ze nami sekretnymi historiami. Oczarowała mnie ta niezwykła życzliwość. Tajemnice oczywiście zachowam dla siebie, ale z Wami podzielę się zdjęciami tego urokliwego zakątka.
Stanisław Lorenz Z Marią Lorenz
W programie nie zabrakło rozrywki kreatywnej. Warsztaty malowania farbami akwarelowymi poprowadziła przedstawicielka najmłodszego pokolenia gospodarzy, Basia, razem ze swoimi koleżankami ze studiów, Julią i Martą. Zaplanowany plener malarski został przerwany przez gwałtowną ulewę, zatem przenieśliśmy się na dworskie podłogi, wypełniając je kolorami i potęgą naszych wyobraźni. I właśnie ta artystyczna kropka nad "i" sprawiła, że ten dzień był dla mnie po prostu doskonały.
Barbara Lorenz, Marta Muszyńska, Julia Gmosińska
Etykiety:
Artykuły,
Daleko od domu,
Historia sztuki,
Moje prace,
Obrazki
niedziela, 18 maja 2014
Fort opancerzony 44 Tonie
Małopolskie Dni Dziedzictwa Kulturowego otwierają drzwi na co dzień zamknięte dla zwykłego śmiertelnika. Tegoroczna edycja przywiodła nas w miejsce, które dopiero po kompleksowym remoncie zostanie udostępnione szerokiej publiczności. Fort opancerzony 44 Tonie, nazywany również Syberią, należy do zewnętrznego pierścienia Twierdzy Kraków. I tam właśnie zabrałam moich najbliższych w sobotnie przedpołudnie.
Naszym przewodnikiem był Marcin Mikulski, ale od czasów szkoły podstawowej zwracamy się do niego Kuba, gdyż w klasie mieliśmy kilku Marcinów i trzeba było ich jakoś rozróżniać. Dziecięca fascynacja naszego kolegi tematyką wojenną przełożyła się na wnikliwe studia historyczne i Kuba należy obecnie do grona specjalistów w zakresie znajomości zagadnień fortyfikacyjnych.
Fort 44 Tonie powstał w 1879 roku jako prowizoryczna konstrukcja w formie ziemno-drewnianego szańca. W latach 1881-1884 przebudowano obiekt na fort artyleryjski. Kolejna modernizacja miała miejsce w latach 1902-1908. Przy zachowaniu podstawowych elementów pierwotnego założenia budowla została wzmocniona strukturalnie nabierając charakteru fortu pancernego. Zbudowano także dwie baterie wyposażone w wysuwalno-obrotowe wieże Senkpanzer M.2 i wieże obserwacyjne do kierowania ogniem oraz czterodziałowy tradytor z kopułą obserwacyjno-bojową i stanowiskiem dla wytaczanego reflektora. Wzniesiono nowy schron. Zmieniono również profil wału, zlikwidowano mur Carnota w fosie oraz zmodernizowano kaponiery. W czasach Polski Ludowej fort użytkowany był jako magazyn, więc wyburzono zewnętrzne ściany kazamat i zamontowano szerokie bramy. Prace rewaloryzacyjne obejmują między innymi przywrócenie murów do stanu pierwotnego.
Przez otwory strzelnicze podziwiać można otulającą fort naturę. Wokół obiektu realizowany jest projekt ścieżek przyrodniczo-edukacyjnych. Zieloną część przygody musieliśmy jednak odłożyć na inną okazję, gdyż na przeszkodzie w poszerzaniu naszych horyzontów botanicznych i zoologicznych stanął uciążliwy deszcz. A w tle naszego spotkania z dziewiętnastowieczną architekturą dźwięczało jedno pytanie bez odpowiedzi: dlaczego do tej pory Twierdza Kraków nie została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO, choć temat ten regularnie pojawia się przy okazji wyborczych kampanii?
Naszym przewodnikiem był Marcin Mikulski, ale od czasów szkoły podstawowej zwracamy się do niego Kuba, gdyż w klasie mieliśmy kilku Marcinów i trzeba było ich jakoś rozróżniać. Dziecięca fascynacja naszego kolegi tematyką wojenną przełożyła się na wnikliwe studia historyczne i Kuba należy obecnie do grona specjalistów w zakresie znajomości zagadnień fortyfikacyjnych.
Marcin Mikulski
Fort 44 Tonie powstał w 1879 roku jako prowizoryczna konstrukcja w formie ziemno-drewnianego szańca. W latach 1881-1884 przebudowano obiekt na fort artyleryjski. Kolejna modernizacja miała miejsce w latach 1902-1908. Przy zachowaniu podstawowych elementów pierwotnego założenia budowla została wzmocniona strukturalnie nabierając charakteru fortu pancernego. Zbudowano także dwie baterie wyposażone w wysuwalno-obrotowe wieże Senkpanzer M.2 i wieże obserwacyjne do kierowania ogniem oraz czterodziałowy tradytor z kopułą obserwacyjno-bojową i stanowiskiem dla wytaczanego reflektora. Wzniesiono nowy schron. Zmieniono również profil wału, zlikwidowano mur Carnota w fosie oraz zmodernizowano kaponiery. W czasach Polski Ludowej fort użytkowany był jako magazyn, więc wyburzono zewnętrzne ściany kazamat i zamontowano szerokie bramy. Prace rewaloryzacyjne obejmują między innymi przywrócenie murów do stanu pierwotnego.
Przez otwory strzelnicze podziwiać można otulającą fort naturę. Wokół obiektu realizowany jest projekt ścieżek przyrodniczo-edukacyjnych. Zieloną część przygody musieliśmy jednak odłożyć na inną okazję, gdyż na przeszkodzie w poszerzaniu naszych horyzontów botanicznych i zoologicznych stanął uciążliwy deszcz. A w tle naszego spotkania z dziewiętnastowieczną architekturą dźwięczało jedno pytanie bez odpowiedzi: dlaczego do tej pory Twierdza Kraków nie została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO, choć temat ten regularnie pojawia się przy okazji wyborczych kampanii?
Etykiety:
Historia sztuki,
Natura
Subskrybuj:
Posty (Atom)