W niedzielę 20 października br. przeniosłam się w świat barokowej muzyki. Christoph Willibard Gluck skomponował operę na miarę hollywoodzkiej produkcji. Baśń muzyczna "Orfeusz i Eurydyka" ma charakter dualny - harmonijnie łączy w sobie elementy operowe oraz baletowe. Treść libretta oparto na greckim micie, jednak klasycznie tragiczne zakończenie zostało tutaj zastąpione afirmacją miłości. Przedstawienie w Operze Krakowskiej wyreżyserował Giorgio Madia.
Orfeusz rozpacza po nagłej śmierci swojej żony. Przybywa do niego Amor i budzi w nim nadzieję na ożywienie ukochanej. Stawia jednak warunek. Młodzieńcowi nie wolno spojrzeć na małżonkę, co Eurydyka odczytuje jako wygaśnięcie uczucia. Zakazany owoc zwykle wydaje się najsłodszy. Ale to jedno niewinne spojrzenie wystarczy, aby utracić najdroższą osobę na zawsze. Bogowie jednak potrafią okazać miłosierdzie i finał wypełnia serca widzów wiarą w miłość.
Każda z postaci opery ma swój odpowiednik na planie baletowym. Pierwsza część spektaklu, wypełniona żalem i goryczą, wydaje się nużąca. Po przerwie na scenie wybucha ogień prawdziwych emocji i właśnie dla nich warto wybrać się na to widowisko. Niestety, w Operze Krakowskiej obowiązuje zakaz fotografowania, więc nie mogę zilustrować swoich wrażeń.
Kiedy jestem u Ciebie na blogu za każdym razem "zazdroszczę" Ci życia w wielkim mieście gzie tyleeeeeeeeee się dzieje!!!! Choć wiem,że to nie zależy od miasta ale od Osoby..aby się ruszyć z domu nie wiele trzeba wszak:):
OdpowiedzUsuńPozdrawiam