Kalendarium

* Od 5 do 30 września 2017 r. - piesza pielgrzymka do Santiago de Compostela
* bezterminowo: Akcja społeczna Zielone Bronowice

poniedziałek, 29 września 2014

Nonchalancki wieczór

Agnieszka i Sebastian Rochonowie na stałe zagościli w moim kalendarzu. Urzekli mnie swoją serdecznością, więc każda prezentacja w butiku PAON nonchalant jest gwarancją pozytywnych emocji. Niedługo sklep przeniesie się do bardziej reprezentacyjnego, frontowego lokalu (przy ul. Józefa), więc zapewne będzie kolejna okazja do wspólnego świętowania. W dniu 26 września br. wybrałyśmy się z Olą na powitanie jesiennej kolekcji marki la Robe. Na miejscu, przy ul. Sławkowskiej 11, czekały już na nas Basia, Marta i Kasia oraz lampka wina.


Agnieszka Rochon

Olcha, czyli Olga Pollak, właścicielka marki la Robe, czerpie inspiracje głównie z lat pięćdziesiątych oraz sześćdziesiątych XX wieku, kiedy to moda podkreślała piękno kobiecej sylwetki, a sukienki i spódnice bezwzględnie dominowały w damskiej garderobie.

Zachęcone przez Agnieszkę zabawiłyśmy się w modelki. Dla siebie wybrałam śliwkową klasykę i zwiewną sukieneczkę lawendowo-granatową. Ta pierwsza okazała się zbyt długa dla mojej figury. Mam króciutkie nóżki, a ten fason dodatkowo optycznie je skraca. Druga natomiast okazała się rewelacyjna. Wyjątkowo przyjemna w dotyku tkanina i mój ulubiony akcent kolorystyczny nadaje tej kreacji pierwszą pozycję w moim rankingu. Ola zakochała się w brązowej sukni i muszę przyznać, że wyglądała w niej po prostu zachwycająco.



niedziela, 28 września 2014

Znaki szczególne

Znak - sigilum - identyfikacja - symbol - herb - metafora - proroctwo - takie wyzwanie postawił przed grupą poetów Dom Historii Podgórza. W interpretacji tego tematu artystom pozostawiono pełną dowolność. Podczas wieczoru historyczno-poetyckiego, zatytułowanego "Znaki szczególne", w dniu 20 września br. przez scenę przewinęło się wiele symboli, ale chyba najczęściej pobrzmiewały znaki czasu i chryzmaty miłości. Do udziału w tym spotkaniu zaprosiłam dwie cudowne warszawianki, Kasię i Olę.


Literackie forum poprowadziły Marta Półtorak i Melania Tutak. Muzyczną oprawą wydarzenia zajęły się Weronika Śliwiak i Marta Arkusz. Weronika była niekwestionowaną gwiazdą wieczoru. Wystąpiła ona w poczwórnej roli: piosenkarki, poetki, orędowniczki pamięci o twórczości swojego ojca oraz tancerki-kwiaciarki, pięknie ilustrując lirykę swojej piosenki. 

Przeczytałam mój ostatni tekst o kocich mitach. Swoje wiersze zaprezentowało jeszcze czternaście osób. Na pierwszym kolażu uwieczniłam następujących artystów, którzy podzielili się swoimi przemyśleniami:
Bożena Boba-Dyga,
Aneta Kielan-Pietrzyk,
Michał Krzywak,
Mariusz S. Kusion,
Paweł Kuzora,
Michał Piętniewicz,
Marek Porąbka.

Na drugim kolażu uchwyciłam, również według chronologii wystąpień, twarze następujących poetek:
Marta Półtorak,
Agnieszka Safińska,
Pamela Esabiel Nadzieja Dudzik,
Weronika Śliwiak,
Justyna Trembecka,
Nej Tryba,
Barbara Zajączkowska.


Marta Arkusz              Weronika Śliwiak


czwartek, 25 września 2014

AgraFka

Nie ma nic piękniejszego niż urzeczywistnianie się marzeń. Spełnienie można odnaleźć w pracy, która pozwala na pielęgnowanie własnej pasji. Właściwie AgraFka jest takim trzecim dzieckiem Agnieszki, lecz zmodyfikowanym genetycznie i zaplanowanym co do najdrobniejszych szczegółów. Byłyśmy świadkami narodzin pasmanterii, wspierałyśmy psychicznie naszą przyjaciółkę podczas przedzierania się przez biurokrację, pocieszałyśmy w chwilach zwątpienia, a w końcu świętowałyśmy otwarcie. 

O wiele dłuższa była moja droga do Olkusza. Agnieszka wielokrotnie zapraszała, ale zawsze coś stało na przeszkodzie. Dopiero Kasia podziałała na mnie motywacyjnie i razem ruszyłyśmy w stronę tego niezwykłego miejsca. Ogromne serce właścicielki zmieniło lokal sklepowy w przytulne gniazdko, w którym panuje prawdziwie domowa atmosfera. Klientki pod pretekstem zakupów przychodzą tutaj po prostu porozmawiać. Ale taka właśnie jest Agnieszka. Budzi sympatię od pierwszego wejrzenia i potrafi cierpliwie słuchać. Nie ocenia, nie krytykuje, chętnie natomiast służy radą.

Zajrzyjcie tam koniecznie, jeśli przypadkowo będziecie przejeżdżać przez Olkusz. A może wybierzecie się specjalnie na cosobotnie spotkanie robótkowe? Pasmanteria ukryta jest w podwórzu przy ul. Kazimierza Wielkiego 11. Można tam kupić nie tylko półprodukty do tworzenia, ale również gotowe rękodzieło, wykonane w rozmaitych technikach. Można także zamówić u Agnieszki czapkę, szal czy chustę.



poniedziałek, 22 września 2014

Poduszaki przytulaki

Nagłe spiętrzenie służbowych obowiązków i pozazawodowych wydarzeń ciekawych sprawiło, że w domu bywałam jedynie nocą. Zamiast zanurzyć się w błogości snów, mozolnie przebijałam igłę przez bawełnianą tkaninę. Mój wstępny projekt poduszkowych maskotek zweryfikowała rzeczywistość. W pobliskim sklepie bławatnym wybór materiałów przyjaznych dla dzieci był ubogi. Z racji zbliżającej się przeprowadzki większość towaru została już spakowana, więc musiałam improwizować wykorzystując tylko to, co zostało na ogołoconych półkach. Na wyprawę do odległych sklepów po prostu nie miałam czasu, bo chciałam zdążyć z uszyciem unikalnych upominków na chrzciny. Bohaterami niedzielnych zdarzeń były bliźnięta, Zosia i Adaś.


Kształt poduszaków przytulaków wymyśliłam sama. Miały pełnić funkcję jasieczków podróżnych, a długie uszka, rączki i nóżki musiały być wygodne do chwytania przez malutkie paluszki. Narysowałam sobie wykrój i według niego wycięłam z bawełny potrzebne elementy. Dla Zosi wybrałam kolor różowy w kwiecisty deseń, natomiast dla Adasia - granatową kratkę. Z każdego materiału wycięłam po dwie części. Pisakiem do tkanin narysowałam wąsate buźki i napisałam imiona. Najpierw sfastrygowałam brzegi, żeby się nie pruły, a następnie zszyłam ręcznie przód i tył, nie dość, że poczwórnym szwem, to jeszcze najmocniejszą z dostępnych nici. Bardzo zależało mi na bezpieczeństwie, więc kupiłam wypełnienie antyalergiczne.

Nie udało mi się zrobić w domu zdjęć w świetle dziennym, więc dopiero w samochodzie, w drodze do Sandomierza, dokumentowałam końcowy wygląd moich maskotek. Z pewnością ich sylwetka jest niepowtarzalna, poza tym w żadnym sklepie nie można kupić przytulanek, w które włożyło się tyle serca, a które jednocześnie wysłuchały tylu epitetów przy splątaniu nitki. Najważniejsze, że spodobały się maluchom i ich starszej siostrzyczce, więc dostarczą wiele radości przy zabawie.



czwartek, 18 września 2014

Koszyk mutant

Przez kilka tygodni w każdej wolnej chwili skręcałam rurki z gazet. Mogłam pójść na łatwiznę i wykorzystać wkrętarkę, ale jakoś nie mogę przekonać się do mechanizacji procesu tworzenia i nawet półprodukty wolę robić ręcznie. Wyplotłam koszyk o wysokości ok. 0,5 metra, który pochłonął ponad 500 rurek. 

Największy problem sprawiły mi uszy. Pierwsze były tak koszmarne, że nazwałam je klątwą Urbana. Przerobiłam je i w drugiej wersji prezentują się znacznie lepiej, lecz wciąż daleko im do doskonałości. Najważniejsze jednak, że są wytrzymałe i pozytywnie przeszły test podnoszenia koszyka z obciążeniem. Mam nauczkę na przyszłość, że jednak lepiej podglądnąć, jak to robią fachowcy niż eksperymentować we własnej wyobraźni. Gotowy koszyk pomalowałam brązową farbą akrylową. Przekonałam się przy okazji, że lepiej barwić rurki przed wyplataniem, bo później ciężko dostać się pędzlem w każdą szczelinę. Całość zabezpieczyłam lakierem bezbarwnym.

O koszyku i o jego przeznaczeniu jeszcze usłyszycie w finałowej odsłonie. Musi pozostać owiany tajemnicą, zanim trafi do swojego nowego właściciela. Na razie pokażę Wam, jak wygląda mój mutant w wersji surowej po wypleceniu i w wariancie już pomalowanym.



wtorek, 16 września 2014

Papierowa wiklina

Deficyt wolnego czasu związuje mi skrzydła i nie pozwala przenieść się do krainy fantazji. Podkradam sekundy i plotę papierową wiklinę. Wojtek stwierdził, że strasznie dużo piszę, więc tym razem dla odmiany zostawiam Was z samymi zdjęciami z mojego warsztatu. Więcej opowiem, kiedy uda mi się dokończyć te projekty.




poniedziałek, 15 września 2014

Bajki z Ciemnogrodu

od dziesięciu lat
sypiam z mięsożercą
chociaż nocą może przegryźć mi krtań
i wypuścić duszę na czerwonej wstążce

podobno one tak robią

plątanina linii
wyznacza granice
których nigdy nie wolno przekroczyć
by nie dotknąć klątwy po ich drugiej stronie

podobno diabeł tam czeka

dwa halogeny
przeszukują ciemność
by rozdać wejściówki do Hadesu
na bezpłatny koncert ostatniego tchnienia

podobno koty niosą śmierć


nie wierzę w gusła i zabobony
przytulam hebanowy kłębek
i cieszę się moim szczęściem


niedziela, 14 września 2014

Wodne opowieści

Od zamierzchłych czasów ludzie lokowali swoje siedziby w pobliżu źródeł wody pitnej. Jednak, zamiast współistnieć z przyrodą, postęp cywilizacyjny doprowadził do wynaturzenia koryt rzecznych, wymuszając inny bieg, zasypując je lub spychając pod ziemię i maskując drogami czy parkingami. Proces okaleczania rzek najbardziej widoczny jest w wielkich miastach. Niektórzy decydenci zapominają o tym, że pozornie ujarzmiona woda może się zbuntować i w szaleńczym geście walki o wolność spowodować niewyobrażalne spustoszenia.

Fot. Maciej Trała

Przez całe wakacje Ośrodek Działań Ekologicznych "Źródła" zapraszał mieszkańców do wspólnego poszukiwania śladów wody. Przyłączyliśmy się do gry z Agnieszką, Dorotką i Tomkiem, a w niektórych wyprawach towarzyszył mi Maciek. Wyzwań było sporo. Poszukiwaliśmy tablic powodziowych, dokumentujących największe wylewy Wisły, fotografowaliśmy architektoniczne motywy związane z żeglugą, tropiliśmy ślady wodnej zwierzyny, spacerowaliśmy wzdłuż brzegów rzek i jezior, odwiedziliśmy Krakowskie Wodociągi, rozwiązywaliśmy mokre zagadki, a w muzealnych salach wypatrywaliśmy elementów powiązanych z wodą. Dzieci bardzo zaangażowały się w zabawę i chętnie wstawały wcześnie rano pomimo wakacyjnego rozleniwienia.

Dla mnie najciekawsze były spotkania z dziką naturą, która wciąż próbuje wydrzeć ze szponów betonowej metropolii każdy zielony skrawek. Na obrzeżach północnego Krakowa znajdują się dwa zbiorniki wodne "Zesławice", utworzone na rzece Dłubnia. Przywitało nas tam stadko kaczek krzyżówek (Anas platyrhyrchos). Na zdjęciach widać samiczki, znacznie różniące się od samców tego gatunku, posiadające skromniejsze i mniej kontrastowe ubarwienie.


Wyjątkowo zachwycający zakątek ukryty jest przy ul. Kaczeńcowej. Ten użytek ekologiczny obejmuje niewielki zbiornik wodny, stanowiący część jednej z dłubniańskich młynówek, oraz jego najbliższe otoczenie. Całość zajmuje powierzchnię 0,82 hektara. W zachodzącym słońcu miejsce to wydaje się na wskroś być przesiąknięte magią i niezwykłością. Jest idealne na romantyczną randkę. Szkoda tylko, że staw i jego brzegi noszą tak liczne ślady bytności degustatorów win marki wino i tym podobnych osobników, którzy nie potrafią po sobie posprzątać.


Kolejnym niezwykłym dla zurbanizowanej przestrzeni miejscem jest Zalew Bagry. Powstał w wyniku zatopienia wyrobisk żwirowni. Sielankowy widok psują kominy oraz dźwigi wznoszące kolejne betonowe klocki. Mieszkańcy nie przejmują się tą niezbyt ciekawą perspektywą w oddali i chętnie korzystają z bezpłatnego kąpieliska. Zalew upodobali sobie również wędkarze i żeglarze. Wśród wodnego ptactwa, występującego na tym obszarze, interesująco prezentuje się łyska zwyczajna (Fulica atra). Na tle czarnego upierzenia wyróżnia się biała blaszka rogowa na czole i u nasady dzioba. Więcej fotografii dzikich użytkowników Bagrów planuję zrobić już na środku tego zbiornika, gdyż jedną ze zdobytych przeze mnie nagród za udział w grze jest przejażdżka rowerem wodnym.


Uroczyste zakończenie letniego wyzwania odbyło się w dniu 12 września 2014 r. w kinie Paradox. W imieniu organizatorów Ania i Kamil wręczyli uczestnikom nagrody: książki, bilety do teatrów, bony na wodną rozrywkę oraz rozmaite gadżety. Obejrzeliśmy też film, który powinien być obowiązkową lekturą dla wszystkich decydentów w zakresie planowania przestrzennego. Dokument pod tytułem "Lost Rivers" w reżyserii Caroline Bâcle ukazuje walkę o przywrócenie naturalnych elementów w sercach wielkich miast. Znikają betonowe skorupy i przyroda się odradza. Niestety, w Polsce nadal funkcjonuje zacofane podejście do urbanistyki, a synonimem nowoczesności są wieżowce. Włodarze zapominają zarówno o środowisku przyrodniczym, jak i o kulturowym. Być może ten film w końcu przypomniałby im, że miasto tworzą ludzie, a nie budynki.

Z Anną Chomczyńską i Kamilem Czepielem


piątek, 12 września 2014

Pod skrzydłami Wielkiej Wojny

Coraz więcej instytucji dostrzega znaczenie Twierdzy Kraków i organizuje dla mieszkańców terenowe lekcje historii. Mam cichą nadzieję, że w końcu uda się wpisać ten unikalny zabytek na listę światowego dziedzictwa UNESCO, a tym samym uratować resztki fortecznych zabudowań. Na spacer śladami Twierdzy Kraków zaprosiło nas Muzeum Lotnictwa Polskiego. Na trasie czekało na nas sporo zagadek. Dla mnie, Violi i Przemka była to świetna forma ugruntowania naszej wiedzy. Karolek natomiast dopiero zaczyna swoją przygodę z historią i z pewnością zaskoczy swoją nauczycielkę, kiedy zaczną omawiać zagadnienia związane z I wojną światową.


Pierwszym punktem naszej wyprawy był Kopiec Kościuszki. Znajduje się tam fort cytadelowy 2 Kościuszko. Musieliśmy między innymi odnaleźć wśród eksponatów na wystawie fotografię przedstawiającą nieistniejący budynek odwachu przy wieży ratuszowej na Rynku Głównym. Ta garnizonowa wartownia została wyburzona w 1946 roku ze względu na pejoratywne skojarzenia z panowaniem austriackim i okupacją niemiecką. Osobiście wolałabym, żeby zachował się ten neogotycki obiekt i zastąpił w tym miejscu wątpliwej urody współczesne parasole ogródka piwnego.

Później przemieściliśmy się na ul. Oleandry, gdzie tablica na domu im. Józefa Piłsudskiego upamiętnia wymarsz Pierwszej Kompanii Kadrowej. Następnie ruszyliśmy do fortu reditowego III Kleparz, gdzie naszym zadaniem było między innymi zidentyfikowanie typu kaponier. Widoczne na zdjęciu podwójne kaponiery określane są mianem "kocie uszy".

Na zakończenie odwiedziliśmy fort reditowy 12 (IVa) Luneta Warszawska. Jego zadaniem była obrona dalekiego przedpola. Chronił rogatkę przy Trakcie Warszawskim, o której opowiem Wam więcej przy innej okazji. W forcie zachowały się na murach napisy z czasów, gdy pełnił on rolę więzienia Urzędu Bezpieczeństwa.



W siedzibie Muzeum, oprócz pamiątkowych upominków, czekało na nas zaproszenie na najnowszą wystawę zatytułowaną "Skrzydła Wielkiej Wojny". Świetna aranżacja przestrzeni hangaru pozwala przenieść się w czasie o 100 lat. Wielka dbałość o detale zapewnia szeroki kontekst historyczny. Jedynymi niepasującymi tutaj elementami są, moim zdaniem, komiksowe wstawki. Uważam je za nazbyt niepoważne przy oddawaniu hołdu lotnikom, narażającym własne życie w powietrznych bitwach.

Fotograficzne kadry nie oddają rozmachu wystawy. Zapraszam więc do odwiedzenia Muzeum Lotnictwa Polskiego przy al. Jana Pawła II 39 w Krakowie, zaś na zachętę pokażę Wam kilka udostępnionych tam samolotów. Na zdjęciach widać kolejno:
Sopwith F.1 Camel - brytyjski jednomiejscowy dwupłat o konstrukcji całkowicie drewnianej;
Grigorowicz M-15 - rosyjska patrolowa łódź latająca, jedyny egzemplarz zachowany na świecie;
LVG B.II - niemiecki dwupłatowiec z chłodzonym cieczą silnikiem i śmigłem ciągnącym, jedyny egzemplarz zachowany na świecie;
LFG Roland D.VI - niemiecki samolot myśliwski o konstrukcji całkowicie drewnianej w układzie dwupłata, jedyny zachowany egzemplarz na świecie;
Halberstadt CL.II - niemiecki dwumiejscowy dwupłatowy samolot myśliwski, jedyny zachowany egzemplarz na świecie.




W ramach ogólnopolskiej akcji Narodowe Czytanie mogliśmy posłuchać również fragmentów "Trylogii" Henryka Sienkiewicza w wykonaniu Jerzego Fedorowicza seniora oraz Jerzego Fedorowicza juniora. Szczególnie urzekła nas interpretacja tego starszego, suto okraszona anegdotami związanymi z filmową adaptacją powieści.

Jerzy Fedorowicz senior


środa, 10 września 2014

Królowie lata (The Kings of Summer)

Do zainteresowania się tym filmem skłoniła mnie pochlebna na jego temat wypowiedź Moniki. Ciekawość jest chorobą zakaźną, więc na seans w kinie Paradox udałam się w towarzystwie Maćka i Darka. Okazało się, że było warto i bawiliśmy się naprawdę świetnie.

Tematyka dorastania wydaje się być przemaglowana na wszystkie strony, a większość obrazów o zbuntowanych nastolatkach naszpikowana jest moralizatorskim tonem. Ten komediodramat ucieka od stereotypów, a konflikt pokoleń i brak zrozumienia w rodzinie jest jedynie punktem wyjściowym do barwnej i zaskakującej opowieści. Joe Toy i Patrick Keenan postanowili uciec od swoich rodziców i zamieszkać w samodzielnie wybudowanym drewnianym domu w lesie. Dołączyła do nich dziwaczna i tajemnicza, ale chyba najbardziej zabawna postać w całym filmie, Biaggio. Chłopcy zamienili się w projektantów i budowniczych, próbowali swoich sił w myślistwie i znakomicie odnaleźli się w swojej prywatnej szkole przetrwania. Wieloletnia przyjaźń Joe'a i Patricka poddana została próbie, kiedy w leśnym domku pojawiła się ich koleżanka, Kelly. Plan królewskiego życia poza światem nakazów i zakazów rozsypał się w pył. Więcej zawirowań fabuły nie zdradzę, bo nie chcę psuć Wam zabawy podczas oglądania tego komediodramatu.

Jedna scena przekroczyła próg mojej wrażliwości. Brutalny epizod, chociaż w tym przypadku niezbędny dla zilustrowania momentu przekroczenia umownej granicy dorosłości, nazbyt dokumentalnie ukazał pierwsze udane polowanie i przemianę ślicznego zajączka w gotowy posiłek. Jestem wegetarianką, więc takich drastycznych dla mnie obrazów po prostu unikam.

Wszystkie pozostałe minuty filmu gwarantują wspaniałą rozrywkę. Urzekły mnie przede wszystkim genialne dialogi, tryskające humorem, często ironizujące i za każdym razem zaskakujące widza. Wszyscy bohaterowie wzbudzali moją sympatię, wydawali się naturalni i bardzo w swoich rolach przekonujący. Piękne obrazy dopełniono świetną ścieżką dźwiękową. Pomiędzy salwami śmiechu autorzy ukazali, co oznacza dorosłość, zgrabnie bilansując zyski i straty, jakie ze sobą niesie opuszczenie krainy dziecięcej beztroski. Polecam serdecznie.

Informacje dla zainteresowanych:
reżyseria - Jordan Vogt-Roberts
scenariusz - Chris Galletta
w rolach głównych - Nick Robinson (jako Joe), Gabriel Basso (jako Patrick) i Moises Arias (jako Biaggio)
produkcja - USA, 2013

Źródło: http://www.filmweb.pl


wtorek, 9 września 2014

Nowe wystawy w Bunkrze Sztuki

Kolejnym punktem naszego czwartkowego wieczoru była Galeria Bunkier Sztuki. Przygotowano tam duchową ucztę w postaci potrójnego wernisażu, okraszonego dodatkowo performerskim poczęstunkiem dla ciała. Na miejscu do naszej dwójki dołączyli jeszcze Ewa i Maciek. 




                      Maciek Chorąży, Angelika Markul, Piotr Cypryański, Hannah Lebenstein            Volker Morawe, Tilman Reiff, Daniel Göpfert


Piętro Galerii zamieniło się w salon gier. Nie ukrywam mojej niechęci do tego typu rozrywki. Te wszystkie "strzelanki" czy budowanie nienamacalnych struktur uważam za stratę czasu. Duet //////////fur////, który tworzą Volker Morawe oraz Tilman Reiff, stworzył ciekawą alternatywę dla osób uzależnionych od komputerowego ekranu. Podczas wystawy zatytułowanej "no pain no game" zaprezentowano kontrpropozycje dla wyalienowanych użytkowników elektronicznego sprzętu. 

Artyści przetransformowali wirtualne zasady popularnych gier do rzeczywistych obiektów, stawiając na interakcję na linii człowiek-maszyna-człowiek. Tytułowy ból fizycznie odczuwalny jest tylko w jednej instalacji. Pozostałe nie rażą prądem, skupiają się bardziej na przełamaniu barier złudnego poczucia bezpieczeństwa, jakie zapewnia ekran urządzenia. 

Na pochwałę zasługuje dowcipne nazewnictwo instalacji tworzących wystawę. Jako najtrafniejsze neologizmy uznałam: Painstation oraz Facebox. Poczuciem humoru artyści wykazali się także przy technicznej realizacji swoich projektów. Na całość ekspozycji składają się następujące prace:
PainStation – "czuj prawdziwy ból"; 
His Master’s Voice – "wpraw śpiewem kule w ruch"; 
Facebox – "rozmawiaj tylko ze mną";
Golden Calf (Złoty Cielec) – "poczuj moc przyciągania pieniędzy"; 
The ////furer//// – "poznaj siłę charyzmatycznego przywódcy"; 
Amazing – "użyj głosu i przejdź labirynt"; 
Snake – "wywalcz pokarm dla swojego węża";
OIS (One-Way Interaction Sculpture) – "podglądnij samego siebie"; 
////furminator – "zmień się w bohatera gry komputerowej"; 
Soundslam – "stań na ringu".

Najbardziej spodobał nam się Facebox. Nie do końca zgadzam się z tezą, że portal stanowiący pierwowzór tej instalacji, ogranicza kontakty międzyludzkie. Właśnie dzięki tej platformie częściej spotykamy się "w realu", traktując ją jako swoisty organizer, a przy okazji odnajdując dawnych znajomych i zawierając nowe przyjaźnie.

Na chwilę wyłączyłyśmy się z Olą z wernisażowego gwaru, wkładając głowy do tej "najmniejszej sieci społecznościowej" świata. Obiekt składa się z dwóch monitorów, plątaniny niebieskich kabli, regulowanych podnóżków oraz kijków, którymi można szturchać swojego rozmówcę, aby do wrażeń audiowizualnych dodać jeszcze zmysł dotyku.

Wystawa "no pain no game" została przygotowana na zamówienie Goethe-Institut w ramach projektu "INSTYNKT GRY!", a potrwa do 5 października 2014 r. Serdecznie polecam to alternatywne spojrzenie na świat komputerowych gier. 


Na parterze czekało nas ogromne rozczarowanie. Wideo, zatytułowane "400 milliards de planètes", zrealizowane zostało przez Angelikę Markul, a zakupione dzięki dofinansowaniu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Naszym zdaniem, ze sztuką nie ma ono nic wspólnego. Nudny film ukazujący mechaniczną pracę teleskopu w żaden sposób nie oddziałuje na odbiorców. A przecież właśnie takie cele powinien przyświecać twórcom: nawiązywanie emocjonalnej więzi z widzami. Niestety, artystce udało się wywołać u nas jedynie poczucie znużenia i zobojętnienia. Nudą wiać będzie w tej przestrzeni aż do 28 września br.

Zastanawiam się, dlaczego dyrekcja Galerii nie zdecydowała się na zakup lepszego projektu tej samej autorki. Podczas pobytu w obserwatorium ESO (European Southern Observatory) w Chile powstał jeszcze jeden filmik, "Terre de départ" ("Ziemia opuszczenia"). Ta nietechniczna wizja nieboskłonu z pewnością dostarczyłaby nam wielu wzruszeń.

Niesmak po beznamiętnej projekcji zrekompensowała ekspozycja przedstawiona w Dolnej Galerii. Maciek Chorąży w języku kodów wizualnych oprowadza po złomowisku swoich wspomnień. Jego wystawa zatytułowana "Flashback back back" tryska humorem, abstrakcją i drwiną.

Małe trupki zmiecione pod dywan, wypoczywający na rajskiej plaży Kuzyn Coś z rodziny Addamsów, przyczajona w kącie żabka z "Żabki", butelkowa zagroda dla słonika, który zerwał się z karuzeli z Wesołego Miasteczka, demoniczne pantofle czy też wigwam ze szczoteczek do zębów - upcyklingowy świat Maćka zaskakuje i bawi. Całość przywołuje skojarzenie z siedemnastowiecznym gabinetem osobliwości.

Warto zanurzyć się w tym surrealistycznym obrazie nietuzinkowej wyobraźni autora i zerknąć na jego dziwne, fantazyjne kompozycje z "mgły, makaronu i ironii". To metaforyczne sformułowanie, użyte w zapowiedzi wystawy, wyjątkowo trafnie opisuje styl instalacji. Ekspozycja czynna będzie do 28 września br.




Szumnie zapowiadany designerski catering przerósł nasze oczekiwania. Lina Meyer w rewelacyjny sposób przygotowała serwowanie poczęstunku. Na gości czekały drewniane wędki i morze słodyczy. Papierowe talerzyki przyklejone do ściany zachęcały do skradzenia czekoladowego całusa w zamian za naszkicowanie na nich twarzy. Smakołyki zwisały z sufitu, wyrastały z podłogi i ukrywały się za parawanem. Zabawa jedzeniem była wyśmienita.