Ryga uśmiechnęła się do nas słonecznie. Przy murach miejskich opalał się duch. Podziwialiśmy hanzeatyckie zabytki. Secesja przeplatała się z gotykiem. Nawet współczesne budynki zostały wkomponowane ze smakiem.
Odwiedziliśmy Trzech Braci. Przytulone do siebie kamieniczki powstały w różnych okresach. Najstarszy "Brat", nieśmiały i wycofany, pojawił się w XV wieku. Nosi wyraźne cechy późnego gotyku. Żółty "Średniak" dumnie prezentuje na fasadzie metalowe cyferki z datą swojego urodzenia. Najmłodszy z rodzeństwa, zielonkawy chudzielec, dobudowany został w XVII wieku.
Na środku placu ratuszowego, wpatrzony w siedzibę rajców miejskich, wypoczywa po bohaterskim pojedynku sławiony w pieśni rycerz Roland. Za jego plecami, na portalu Domu Bractwa Czarnogłowych, widnieje przesłanie dla potomnych: "SOLLTICH EINMAL FALLEN NIEDER, SO ERBAUET MICH DOCH WIEDER" (Gdybym niegdyś zrujnowanym miał być, wy znów musicie mnie odnowić). Zniszczony w czasie drugiej wojny światowej budynek w pełni odzyskał pierwotnie gotycki, później wysubtelniony manieryzmem, charakter. Łatwo stracić głowę dla tego pięknego, barwnego i wesołego miasta, o czym przypomniała mi jedna z figur przed kościołem św. Piotra.
Wdrapałam się na przedostatnie piętro hotelu sąsiadującego z neobizantyjskim Soborem Narodzenia Pańskiego, by spojrzeć na panoramę miasta. Socrealistyczny wieżowiec Akademii Nauk Łotwy wykazuje niezwykłe podobieństwo do "daru narodu radzieckiego" dla Warszawy.
Do Rygi również dotarła moda na wyznania miłosne nad rzekami. Maleńki mostek w parku uginał się pod ciężarem kłódek. Pożegnałam się z Pomnikiem Wolności, pieszczotliwie nazywanym przez Łotyszów imieniem bałtyjskiej bogini piękna i miłości - Mildą i ruszyłam w stronę Estonii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz