Ten słodki burunduk jest chłopcem, ale przekornie został nazwany Paskudą. Można wykorzystywać go do pomiaru prędkości światła, gdyż na większości zdjęć widać jedynie miejsce, w którym siedział ułamek sekundy wcześniej albo brązową smugę na trajektorii jego skoku.
Kalendarium
* Od 5 do 30 września 2017 r. - piesza pielgrzymka do Santiago de Compostela
* bezterminowo: Akcja społeczna Zielone Bronowice
sobota, 31 stycznia 2015
wtorek, 27 stycznia 2015
Zupa pod pierzynką
Do kuchni zaglądam rzadko, a jeśli już muszę, to zaczynam bawić się jedzeniem. Kupiłam sobie kiedyś żaroodporne garnuszki. Po pierwsze, były fioletowe. Po drugie, spodobał mi się ich fikuśny kształt. Postanowiłam w końcu je przetestować i ugotowałam zupę cebulową.
Potrzebne są następujące produkty:
- opakowanie ciasta francuskiego
- ok. 8 średnich cebul
- litr bulionu warzywnego
- oliwa z oliwek
- 2 łyżki cukru
- ser żółty
- sól i pieprz do smaku
Cebulę kroję w piórka. Podsmażam ją na złocisty kolor na oliwie z oliwek. Wrzucam do garnka z bulionem, dodaję cukier ciągle mieszając i przyprawiam. Kiedy zupa zacznie wrzeć, zmniejszam ogień i gotuję ok. 20 minut. Odstawiam do całkowitego wystudzenia. Z ciasta francuskiego wycinam kółeczko nieco większe niż średnica garnuszka, nalewam zimną zupę zachowując odstęp od krawędzi, posypuję startym serem żółtym i szczelnie przykrywam ciastem jak pokrywką. Oklejone miseczki wstawiam do rozgrzanego do 200 stopni piekarnika i zapiekam przez ok. 10 minut. Smacznego!
Potrzebne są następujące produkty:
- opakowanie ciasta francuskiego
- ok. 8 średnich cebul
- litr bulionu warzywnego
- oliwa z oliwek
- 2 łyżki cukru
- ser żółty
- sól i pieprz do smaku
Cebulę kroję w piórka. Podsmażam ją na złocisty kolor na oliwie z oliwek. Wrzucam do garnka z bulionem, dodaję cukier ciągle mieszając i przyprawiam. Kiedy zupa zacznie wrzeć, zmniejszam ogień i gotuję ok. 20 minut. Odstawiam do całkowitego wystudzenia. Z ciasta francuskiego wycinam kółeczko nieco większe niż średnica garnuszka, nalewam zimną zupę zachowując odstęp od krawędzi, posypuję startym serem żółtym i szczelnie przykrywam ciastem jak pokrywką. Oklejone miseczki wstawiam do rozgrzanego do 200 stopni piekarnika i zapiekam przez ok. 10 minut. Smacznego!
Etykiety:
Kuchnia artystyczna
poniedziałek, 26 stycznia 2015
Karmienie kota
Mieszkam z kotem, który, jak na prawdziwego kota przystało, wymaga rozpieszczania. Kocia codzienność powoli płynie pomiędzy spaniem, myciem a jedzeniem. Właśnie w tej ostatniej funkcji jestem kociakowi najbardziej potrzebna. Ilekroć mijam miejsce przeznaczone na kocią stołówkę, zastaję tam pomnik głodnego kota.
Miliony spraw, którymi się zajmuję, kurczą mój wolny czas do wartości zerowych. Odpada zatem możliwość zaglądania do specjalistycznych sklepów zoologicznych, a zakupy karmy przy okazji własnych zakupów spożywczych ogranicza asortyment na hipermarketowych półkach. Napoleon jest koneserem i najbardziej ceni sobie wykwintne posiłki. Jego ulubiona marka to szwedzka Bozita. Od lat zaopatruję się w Internecie, korzystając z oferty firmy zooplus.
Z czystym sumieniem mogę Wam ten sklep polecić. Oczywiście, pracują tam ludzie, więc zdarza się im popełniać błędy. Potrafią jednak naprawiać je w sposób w pełni satysfakcjonujący klienta. W ostatniej przesyłce dostałam towar inny niż zamówiłam. Napisałam reklamację, zaś opłacone przeze mnie towary błyskawicznie zostały dosłane. I tutaj należy się pochwała dla obsługi tego sklepu: nie musiałam odsyłać omyłkowo przesłanych saszetek, zasugerowano mi natomiast, żebym przekazała je lokalnym kotom w potrzebie. Pomysł ten uważam za genialny, więc przy najbliższej okazji karmę podrzucę do pobliskiej Kociarni.
Miliony spraw, którymi się zajmuję, kurczą mój wolny czas do wartości zerowych. Odpada zatem możliwość zaglądania do specjalistycznych sklepów zoologicznych, a zakupy karmy przy okazji własnych zakupów spożywczych ogranicza asortyment na hipermarketowych półkach. Napoleon jest koneserem i najbardziej ceni sobie wykwintne posiłki. Jego ulubiona marka to szwedzka Bozita. Od lat zaopatruję się w Internecie, korzystając z oferty firmy zooplus.
Z czystym sumieniem mogę Wam ten sklep polecić. Oczywiście, pracują tam ludzie, więc zdarza się im popełniać błędy. Potrafią jednak naprawiać je w sposób w pełni satysfakcjonujący klienta. W ostatniej przesyłce dostałam towar inny niż zamówiłam. Napisałam reklamację, zaś opłacone przeze mnie towary błyskawicznie zostały dosłane. I tutaj należy się pochwała dla obsługi tego sklepu: nie musiałam odsyłać omyłkowo przesłanych saszetek, zasugerowano mi natomiast, żebym przekazała je lokalnym kotom w potrzebie. Pomysł ten uważam za genialny, więc przy najbliższej okazji karmę podrzucę do pobliskiej Kociarni.
Etykiety:
Testowanie
niedziela, 25 stycznia 2015
Wiosna domowa
Natura zarzuciła na świat białą kołdrę i zmroziła go lodowatym spojrzeniem. A ja wciąż hoduję wiosnę w domu i uśmiecham się, obserwując, jak kwitnie w fioletach.
Etykiety:
Osobiste
sobota, 24 stycznia 2015
Energetyczna Olga Ząbroń
"Obrazy en" to tytuł wystawy prezentowanej w Małopolskim Ogrodzie Sztuki od 15 do 25 stycznia br. Jej autorkę, Olgę Ząbroń, od wielu lat interesują zagadnienia energetyczności w interpretacji artystycznej. Na wernisaż wybrałam się w towarzystwie Oli i Wojtka.
Obserwując malarskie dokonania Olgi na przestrzeni tych lat, nie można oprzeć się wrażeniu, że artystka rozwinęła się, dojrzała i wysubtelniała w swoich abstrakcyjnych poszukiwaniach, realizowanych na płaszczyźnie projektu pod nazwą: "Obraz energii. Energia obrazu". Wcześniejsze prace odbieram jako bardziej dosłowne. Teraz ta symbolika pozostaje gdzieś w ukryciu, wymuszając na odbiorcy samodzielną eksplorację.
Z daleka obrazy wyglądają jak niedokończone, jednobarwne prostokąty, całkowicie zdominowane przez ich własne tło. Dopiero w zbliżeniu zauważyć można niewidzialną, podskórną energię, wychwyconą przez autorkę. Ola, mój nadworny historyk sztuki, zachwyciła się niejednoznacznością płócien i chętnie widziałaby kilka z nich u siebie w Galerii Variétés.
Z Olgą Ząbroń
Fot. Wojciech Jantos
Obserwując malarskie dokonania Olgi na przestrzeni tych lat, nie można oprzeć się wrażeniu, że artystka rozwinęła się, dojrzała i wysubtelniała w swoich abstrakcyjnych poszukiwaniach, realizowanych na płaszczyźnie projektu pod nazwą: "Obraz energii. Energia obrazu". Wcześniejsze prace odbieram jako bardziej dosłowne. Teraz ta symbolika pozostaje gdzieś w ukryciu, wymuszając na odbiorcy samodzielną eksplorację.
Olga Ząbroń
Z daleka obrazy wyglądają jak niedokończone, jednobarwne prostokąty, całkowicie zdominowane przez ich własne tło. Dopiero w zbliżeniu zauważyć można niewidzialną, podskórną energię, wychwyconą przez autorkę. Ola, mój nadworny historyk sztuki, zachwyciła się niejednoznacznością płócien i chętnie widziałaby kilka z nich u siebie w Galerii Variétés.
piątek, 23 stycznia 2015
Wernisaż wystawy Aleksandry Batury
Według standardowej procedury to ja wpisuję wydarzenia kulturalne w kalendarze moich przyjaciół. Tym razem zdarzyło się inaczej. Ola użyła mojej ulubionej formułki: "bez ciebie nie pójdę", aby zmotywować mnie do wyjścia z domu. Dzięki temu nie przeoczyłam wystawy, która trwała tylko jeden dzień. W poniedziałek, 12 stycznia 2015 r., w ramach projektu zatytułowanego "Przy-widzenie", w przestrzeni udostępnionej przy ul. Długiej 56, swoje prace prezentowała Aleksandra Batura.
Tematyka odmiennej percepcji często poruszana jest przez artystów. W pierwszym rzucie oka nie rejestrujemy detali. Każdy z nas zwraca uwagę na inne elementy. Wiedza i doświadczenie zmieniają postrzeganie przedmiotów i zjawisk. Spojrzenie dziecka pozbawione jest stereotypów. W procesie edukacji narzucane są nam schematy. Umysł dorosłego człowieka fałszuje rzeczywistość, wykazuje tendencję do nadinterpretacji, przyciąga porównania, dopowiada kontekst, redukuje niewygodne dane. Widzenie świata przez zwierzęta znamy jedynie z domniemań naukowców.
Aleksandra operuje plamami, przywołując baśniowe twory. Proces tworzenia przypomina swoistą podróż po krainie osobistych wspomnień. Silnie zaznacza się wpływ macierzyństwa. Część obrazów nawiązuje do percepcji dziecka i właśnie ten "kącik dziecięcy" najbardziej przypadł nam do serca. Artystka inspiruje się również naukowymi teoriami dotyczącymi odmiennych parametrów zmysłowego odbioru świata przez różne organizmy. Najważniejszą treścią w przekazie tego cyklu obrazów jest niepokój związany z niepewnością widzenia.
Z Aleksandrą Baturą
Tematyka odmiennej percepcji często poruszana jest przez artystów. W pierwszym rzucie oka nie rejestrujemy detali. Każdy z nas zwraca uwagę na inne elementy. Wiedza i doświadczenie zmieniają postrzeganie przedmiotów i zjawisk. Spojrzenie dziecka pozbawione jest stereotypów. W procesie edukacji narzucane są nam schematy. Umysł dorosłego człowieka fałszuje rzeczywistość, wykazuje tendencję do nadinterpretacji, przyciąga porównania, dopowiada kontekst, redukuje niewygodne dane. Widzenie świata przez zwierzęta znamy jedynie z domniemań naukowców.
Aleksandra operuje plamami, przywołując baśniowe twory. Proces tworzenia przypomina swoistą podróż po krainie osobistych wspomnień. Silnie zaznacza się wpływ macierzyństwa. Część obrazów nawiązuje do percepcji dziecka i właśnie ten "kącik dziecięcy" najbardziej przypadł nam do serca. Artystka inspiruje się również naukowymi teoriami dotyczącymi odmiennych parametrów zmysłowego odbioru świata przez różne organizmy. Najważniejszą treścią w przekazie tego cyklu obrazów jest niepokój związany z niepewnością widzenia.
wtorek, 20 stycznia 2015
Pozostając w czerwieniach
Powstała kolejna wersja makramowych splotów z drewnianymi koralami. Wiele jest wielbicielek czerwieni. Mam nadzieję, że ta drobna niespodzianka wywoła uśmiech na pewnej twarzy. Fotografia pozostaje, niestety, w wersji szaro-burej, gdyż słońce zapomniało dzisiaj o moim zakątku świata.
Etykiety:
Makrama,
Moje prace,
Naszyjnik
niedziela, 18 stycznia 2015
Kompozycja refleksyjna
Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość zaklęta w symbolach. Planowałam napisać ekfrazę, jednak pozostawię Wam swobodę interpretacji.
Etykiety:
Osobiste
sobota, 17 stycznia 2015
Bajka o zielonookim królewiczu
Dawno, dawno temu, w moim pokoju z zabawkami, stał piękny zamek. Mieszkali tam pluszowy król Puchatek i jego żona królowa, plastikowa laleczka Dancey. Otaczali ich dworzanie: ukochany paź Plastuś, porcelanowa dama dworu Tancereczka, kucharz – drewniany Pajacyk i rycerska świta – dwunastu ołowianych Żołnierzyków.
Wszyscy mieszkańcy zamku żyli długo i szczęśliwie, dopóki królewska para nie zapragnęła mieć następcy tronu. Z roku na rok król i królowa stawali się coraz smutniejsi, bo nie mogli mieć dziecka. Zamek popadał w ruinę. Rozdrażniony król Puchatek krzyczał na swoich poddanych i strzelał z procy do wróbli. Królowa Dancey ze złości deptała kwiatki w ogrodzie, darła firanki i rozbijała talerze, ciskając nimi o podłogę.
Dworzanie mieli już dość humorów swoich władców. Pierwsza uciekła Tancereczka. Później po kolei czmychało z zamku dwunastu ołowianych Żołnierzyków. Na koniec kucharz pokuśtykał na swoich drewnianych nogach w siną dal.
Paź Plastuś też zamierzał uciec, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie o klejnotach ukrytych w królewskim skarbcu. Pomyślał sobie chytrze, że nadarza się okazja, aby zdobyć to złoto dla siebie. Poszedł więc do swojego władcy.
- Królu, za górami i lasami mieszka wiedźma Puzzelina. Pójdę do niej i dowiem się, co musisz zrobić, żeby doczekać się potomka.
Król przyklasnął w dłonie na ten pomysł, ale chciwy paź kontynuował swój wywód:
- Niestety, czarownica Puzzelina ma bardzo wysokie stawki za swoje usługi. Musisz, królu, dać całą zawartość swojego skarbca!
Król Puchatek zgodził się bez słowa. Paź zapakował kosztowności do worków, objuczył nimi Konika na biegunach i wyprowadził go z zamku. Zatrzymał się dopiero w lesie. Wykopał głęboki dół, wrzucił do niego kosztowności i zasypał grubą warstwą ziemi.
Następnie udał się na pobliskie wzgórze i zakradł się do smoczej jaskini. Wykradł jedno jajo i wrócił do zamku.
- Królu – powiedział Plastuś. – Oto dziecko, które wiedźma Puzzelina podarowała ci w zamian za twoje złoto. Niedługo z jaja wykluje się piękny królewicz!
Na twarze królewskiej pary powrócił uśmiech. Król i królowa wiedli szczęśliwe życie, doglądając jaja i oczekując na narodziny swojego wymarzonego dziecka.
Po kilku miesiącach na skorupce pojawiły się rysy i zaczęła ona pękać. Oczom królewskiej pary ukazał się pokryty łuskami potworek, ale dla nich było to najpiękniejsze niemowlę na świecie.
- Jakie ma piękne, zielone oczy – piszczała z zachwytu królowa.
- Jest duży i silny! Prawdziwy następca tronu – rozczulał się król.
Królewicz rósł jak na drożdżach.
Pewnego dnia król i królowa udali się z wizytą do sąsiedniego księstwa. Ich syn miał katar, więc w obawie przed skutkami zbyt forsownej podróży zostawili go w zamku pod opieką pazia. Przykazali karmić malca trzy razy dziennie i nie spuszczać go z oka.
Paź tylko czekał, kiedy wyjadą. Zostawił królewicza samego i pobiegł do lasu nasycić wzrok widokiem swojego złota. Wykopał je i przeliczył wszystkie sztabki. Zabrało mu kilka godzin, zanim zakopał skarb z powrotem.
Do zamku wrócił dopiero wieczorem. Mały królewicz był głodny i zły. Na widok Plastusia ślinka pociekła mu z pyska. Jednym kłapnięciem połknął pazia. Zakrztusił się, przez kilka minut nie mógł złapać oddechu. W końcu wypluł tłuste ciałko nielojalnego sługi pod nogi wracających właśnie rodziców.
- Zostanę wegetarianinem – zakomunikował maluch, wydłubując z zębów pawie piórko z czapki Plastusia.
- Dobrze, kochanie – królowa przytuliła malca.
- Już nigdy nie zostawimy cię samego – obiecał król.
W tym momencie ktoś zapukał do wrót zamku. Przy zwodzonym moście stało dwunastu ołowianych Żołnierzyków z workami wypełnionymi królewskim złotem.
- Widzieliśmy, jak paź zakopywał je w lesie – powiedzieli zgodnym chórem.
Król bardzo ucieszył się na widok swoich poddanych, przeprosił ich za swoje wcześniejsze zachowanie i poprosił, aby wrócili na zamek.
- Bardzo chętnie! – równocześnie wykrzyknęło dwanaście gardeł – Pinokio i Tancereczka też chcieliby wrócić, kiedy tylko zakończy się ich podróż poślubna.
Zamek przeżywał rozkwit dzięki radości, jaką wniósł mały zielonooki królewicz. Mieszkańcy warowni kochali go i rozpieszczali.
I wszyscy żyli długo i szczęśliwie, dopóki Mama nie posprzątała mojego pokoju.
Moje dziecię miało trudne dzieciństwo. Zamiast słuchać kanonu bajek, podróżowało po mojej wyobraźni. W najlepszym wypadku wieczorynkowe teksty wymyślałyśmy wspólnie. Powyższa historyjka powstała wiele lat temu i pochodzi z naszego domowego archiwum. Możecie się nią do woli częstować przy dziecięcym łóżeczku, ale przed komercyjnym wykorzystaniem bajkę chronią prawa autorskie.
Wszyscy mieszkańcy zamku żyli długo i szczęśliwie, dopóki królewska para nie zapragnęła mieć następcy tronu. Z roku na rok król i królowa stawali się coraz smutniejsi, bo nie mogli mieć dziecka. Zamek popadał w ruinę. Rozdrażniony król Puchatek krzyczał na swoich poddanych i strzelał z procy do wróbli. Królowa Dancey ze złości deptała kwiatki w ogrodzie, darła firanki i rozbijała talerze, ciskając nimi o podłogę.
Dworzanie mieli już dość humorów swoich władców. Pierwsza uciekła Tancereczka. Później po kolei czmychało z zamku dwunastu ołowianych Żołnierzyków. Na koniec kucharz pokuśtykał na swoich drewnianych nogach w siną dal.
Paź Plastuś też zamierzał uciec, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie o klejnotach ukrytych w królewskim skarbcu. Pomyślał sobie chytrze, że nadarza się okazja, aby zdobyć to złoto dla siebie. Poszedł więc do swojego władcy.
- Królu, za górami i lasami mieszka wiedźma Puzzelina. Pójdę do niej i dowiem się, co musisz zrobić, żeby doczekać się potomka.
Król przyklasnął w dłonie na ten pomysł, ale chciwy paź kontynuował swój wywód:
- Niestety, czarownica Puzzelina ma bardzo wysokie stawki za swoje usługi. Musisz, królu, dać całą zawartość swojego skarbca!
Król Puchatek zgodził się bez słowa. Paź zapakował kosztowności do worków, objuczył nimi Konika na biegunach i wyprowadził go z zamku. Zatrzymał się dopiero w lesie. Wykopał głęboki dół, wrzucił do niego kosztowności i zasypał grubą warstwą ziemi.
Następnie udał się na pobliskie wzgórze i zakradł się do smoczej jaskini. Wykradł jedno jajo i wrócił do zamku.
- Królu – powiedział Plastuś. – Oto dziecko, które wiedźma Puzzelina podarowała ci w zamian za twoje złoto. Niedługo z jaja wykluje się piękny królewicz!
Na twarze królewskiej pary powrócił uśmiech. Król i królowa wiedli szczęśliwe życie, doglądając jaja i oczekując na narodziny swojego wymarzonego dziecka.
Po kilku miesiącach na skorupce pojawiły się rysy i zaczęła ona pękać. Oczom królewskiej pary ukazał się pokryty łuskami potworek, ale dla nich było to najpiękniejsze niemowlę na świecie.
- Jakie ma piękne, zielone oczy – piszczała z zachwytu królowa.
- Jest duży i silny! Prawdziwy następca tronu – rozczulał się król.
Królewicz rósł jak na drożdżach.
Pewnego dnia król i królowa udali się z wizytą do sąsiedniego księstwa. Ich syn miał katar, więc w obawie przed skutkami zbyt forsownej podróży zostawili go w zamku pod opieką pazia. Przykazali karmić malca trzy razy dziennie i nie spuszczać go z oka.
Paź tylko czekał, kiedy wyjadą. Zostawił królewicza samego i pobiegł do lasu nasycić wzrok widokiem swojego złota. Wykopał je i przeliczył wszystkie sztabki. Zabrało mu kilka godzin, zanim zakopał skarb z powrotem.
Do zamku wrócił dopiero wieczorem. Mały królewicz był głodny i zły. Na widok Plastusia ślinka pociekła mu z pyska. Jednym kłapnięciem połknął pazia. Zakrztusił się, przez kilka minut nie mógł złapać oddechu. W końcu wypluł tłuste ciałko nielojalnego sługi pod nogi wracających właśnie rodziców.
- Zostanę wegetarianinem – zakomunikował maluch, wydłubując z zębów pawie piórko z czapki Plastusia.
- Dobrze, kochanie – królowa przytuliła malca.
- Już nigdy nie zostawimy cię samego – obiecał król.
W tym momencie ktoś zapukał do wrót zamku. Przy zwodzonym moście stało dwunastu ołowianych Żołnierzyków z workami wypełnionymi królewskim złotem.
- Widzieliśmy, jak paź zakopywał je w lesie – powiedzieli zgodnym chórem.
Król bardzo ucieszył się na widok swoich poddanych, przeprosił ich za swoje wcześniejsze zachowanie i poprosił, aby wrócili na zamek.
- Bardzo chętnie! – równocześnie wykrzyknęło dwanaście gardeł – Pinokio i Tancereczka też chcieliby wrócić, kiedy tylko zakończy się ich podróż poślubna.
Zamek przeżywał rozkwit dzięki radości, jaką wniósł mały zielonooki królewicz. Mieszkańcy warowni kochali go i rozpieszczali.
I wszyscy żyli długo i szczęśliwie, dopóki Mama nie posprzątała mojego pokoju.
Moje dziecię miało trudne dzieciństwo. Zamiast słuchać kanonu bajek, podróżowało po mojej wyobraźni. W najlepszym wypadku wieczorynkowe teksty wymyślałyśmy wspólnie. Powyższa historyjka powstała wiele lat temu i pochodzi z naszego domowego archiwum. Możecie się nią do woli częstować przy dziecięcym łóżeczku, ale przed komercyjnym wykorzystaniem bajkę chronią prawa autorskie.
Etykiety:
Słowotwory
czwartek, 15 stycznia 2015
Koralowo
Nie lubię barw ostrych, jaskrawych i prowokujących. Ale szanuję gusty innych ludzi. Czerwony naszyjnik w makramowym splocie z drewnianymi koralikami lepiej układa się na szyi niż na płaskiej powierzchni. Jeśli spodoba się nowej właścicielce, przy najbliższej okazji pokażę Wam go w przestrzennej wersji.
Etykiety:
Makrama,
Moje prace,
Naszyjnik
środa, 14 stycznia 2015
Pan Wu
na skutek długo oczekiwanych ruchów tektonicznych
Pan Wu w końcu spadł ze swojego kontynentu
na mój
przytłoczyła Go różnica ciśnień i temperatur
ukryłam Go w liliowej komnacie
przed gradobiciem szarości i sztyletami chłodu
podaję Mu nadzieję przez dziurkę od klucza
czasem muszę gdzieś wyjść
ale szybko wracam do mojego maleńkiego zamku
popatrzeć jak śpi
odprowadzają mnie cyniczne uśmieszki i złośliwe szepty:
"pozdrów swojego wyimaginowanego przyjaciela"
ale ja jestem szczęśliwa
Etykiety:
Słowotwory
niedziela, 11 stycznia 2015
Wernisaż wystawy Zbigniewa Wikłacza
Czwartek, 8 stycznia 2015 r., obficie sypnął z rękawa kulturalnymi wydarzeniami, więc wybór był trudny. Postanowiłam zakosztować orientu. W Klubie Alchemia powiało egzotyką za sprawą fotograficznych wspomnień Zbigniewa Wikłacza. Przez najbliższe 3 tygodnie można tam oglądać kolory Nepalu.
Przeszklone prace i słabe światło nie są wdzięcznym materiałem do przygotowania rzetelnej relacji z wystawy, zatem musicie mi uwierzyć na słowo, że oryginalne zdjęcia są naprawdę zjawiskowe. Ludzie, zwierzęta i okruchy cywilizacji uchwycone zostały w malarskich pozach. W rolę modelek z powodzeniem wcieliły się... kury. Dominują tutaj soczyste, pełne życia i radości kolory. Nie trzeba przecież wiele mieć, żeby być szczęśliwym. Właśnie takie proste przesłanie odczytuję z fotograficznego zapisu zrealizowanego w tym ubogim i surowym zakątku świata.
Zabrakło mi opowieści o samych podróżach. Być może Zbyszek zdradzi coś więcej podczas zapowiadanej prezentacji kolejnej części nepalskiej trylogii, tym razem poświęconej górom.
Ze Zbigniewem Wikłaczem
Przeszklone prace i słabe światło nie są wdzięcznym materiałem do przygotowania rzetelnej relacji z wystawy, zatem musicie mi uwierzyć na słowo, że oryginalne zdjęcia są naprawdę zjawiskowe. Ludzie, zwierzęta i okruchy cywilizacji uchwycone zostały w malarskich pozach. W rolę modelek z powodzeniem wcieliły się... kury. Dominują tutaj soczyste, pełne życia i radości kolory. Nie trzeba przecież wiele mieć, żeby być szczęśliwym. Właśnie takie proste przesłanie odczytuję z fotograficznego zapisu zrealizowanego w tym ubogim i surowym zakątku świata.
Zabrakło mi opowieści o samych podróżach. Być może Zbyszek zdradzi coś więcej podczas zapowiadanej prezentacji kolejnej części nepalskiej trylogii, tym razem poświęconej górom.
sobota, 10 stycznia 2015
Wernisaż wystawy Krzysztofa Marchlaka
Nie wiem, czy krakowski świat artystyczny w ogóle zauważył moją nieobecność, ale trochę nosiło mnie po świecie. Od kilku tygodni pielęgnuję wiosnę w zaciszu domowego ciepła, więc trudno mi przekroczyć próg, za którym panuje zima. Uległam w końcu pokusie dwóch styczniowych wernisaży.
W dniu 8 stycznia br. w Galerii Floriańska 22 zainaugurowano wystawę Krzysztofa Marchlaka zatytułowaną "in&out". Prace przełamują granice pomiędzy malarstwem a rzeźbą. Uzewnętrzniają wnętrze, wciągając równocześnie do środka to, co znajduje się na zewnątrz. Przez otwory można zajrzeć wgłąb obrazów niczym wgłąb duszy twórcy. Na pierwszy plan wysuwa się przestrzenność, podkreślająca silne przeżycia i emocjonalne zaangażowanie artysty. Wiele z tych obrazów sprawia wrażenie okaleczonych i poddanych wymyślnym torturom, a następnie sklejanych i zszywanych, jakby Krzysztof nagle chciał zatrzymać proces destrukcji i próbował powrócić do punktu wyjścia. Jak sam podkreślił, każde nacięcie czy każda kropla farby miały dla niego niebagatelne znaczenie. Najnowsze obrazy wydają się być bardziej wyciszone, gdyż autor operuje na nich bardziej perspektywą niż strukturą.
Artysta zdradził, że pracuje nad nowym projektem, stanowiącym całkowite odejście od jego dotychczasowego dorobku. Pozostaje zatem uzbroić się w cierpliwość, a w międzyczasie kontemplować dzieła zgromadzone na bieżącej wystawie, która czynna będzie do 30 stycznia 2015 r.
Z Krzysztofem Marchlakiem Krzysztof Marchlak
W dniu 8 stycznia br. w Galerii Floriańska 22 zainaugurowano wystawę Krzysztofa Marchlaka zatytułowaną "in&out". Prace przełamują granice pomiędzy malarstwem a rzeźbą. Uzewnętrzniają wnętrze, wciągając równocześnie do środka to, co znajduje się na zewnątrz. Przez otwory można zajrzeć wgłąb obrazów niczym wgłąb duszy twórcy. Na pierwszy plan wysuwa się przestrzenność, podkreślająca silne przeżycia i emocjonalne zaangażowanie artysty. Wiele z tych obrazów sprawia wrażenie okaleczonych i poddanych wymyślnym torturom, a następnie sklejanych i zszywanych, jakby Krzysztof nagle chciał zatrzymać proces destrukcji i próbował powrócić do punktu wyjścia. Jak sam podkreślił, każde nacięcie czy każda kropla farby miały dla niego niebagatelne znaczenie. Najnowsze obrazy wydają się być bardziej wyciszone, gdyż autor operuje na nich bardziej perspektywą niż strukturą.
Artysta zdradził, że pracuje nad nowym projektem, stanowiącym całkowite odejście od jego dotychczasowego dorobku. Pozostaje zatem uzbroić się w cierpliwość, a w międzyczasie kontemplować dzieła zgromadzone na bieżącej wystawie, która czynna będzie do 30 stycznia 2015 r.
Subskrybuj:
Posty (Atom)