Chciałabym umieć cofać czas. Uniknęłabym fatalnych błędów, które do tej pory procentują bolesnymi konsekwencjami. Ominęłabym tych wszystkich ludzi, których uśmiech okazał się fałszywy. Wykorzystałabym wszystkie szanse, które los nieśmiało próbował podsunąć mi na tacy. Moje życie mogłoby przypominać bajkowy scenariusz romantycznej komedii z gwarancją dobrego zakończenia. Niestety, w żadnym sklepie nie mogę dostać takich urządzeń, których niezwykłą przydatność wskazuje moja wyobraźnia: dezintegratora, multilokatora, teleportera lub czasowego dylatatora.
Niekiedy jednak nadarza się okazja dotknięcia czegoś, co bezpowrotnie przeminęło. Tym razem zostaliśmy obdarowani przez Małopolski Instytut Kultury biletami na przejażdżkę zabytkiem motoryzacji. Do naszej pasażerskiej dyspozycji oddany został Jelcz 272. Wycieczkę zorganizowano w ramach XV Małopolskich Dni Dziedzictwa Kulturowego, a ściślej mówiąc, była ona częścią tego festiwalu funkcjonującą pod nazwą Krakowski Szlak Techniki. W niedzielę, 26 maja 2013 r., zasiedliśmy na fotelach z brązowej dermy: Karolinka, Wojtek, Rafał i główny prowodyr imprezowy, czyli ja.
Dziecięciem będąc (jeszcze na etapie absolutnie niewyklarowanego gustu kolorystycznego i estetycznego, gdyż czerwień i inne intensywne barwy zdecydowanie do mnie nie pasują), miałam podobno zwyczaj wołać za takimi autobusami: "Busiu ciekaj, esie Memićka, esie ja". Przed laty "ogórki" stanowiły trwały element krakowskiego krajobrazu. Nawet na zachowanej w moim szale zbieractwa kompulsywnego pocztówce z 1982 roku, przedstawiającej kościół Św. Floriana, na pierwszym planie widać właśnie taki pojazd (autorem tej fotografii była S. Jabłońska, a ja pozwoliłam sobie zapisać ją w wersji cyfrowej poniżej).
Wrażenia z samej podróży miałam mocno zmieszane. Z jednej strony męczący huk silnika, zgrzyty skrzyni biegów, brak gwarancji, że uda się pokonać kolejny kilometr. Z drugiej zaś, sentymenty i tęsknota za dzieciństwem, barwne opowieści przewodnika o technicznym rozwoju miasta, niezwykła atmosfera kapsuły czasu.