Odrobina barwnika sprawiła, że jeszcze trudniej na pierwszy rzut oka zdefiniować materiał wyjściowy. W drugiej fazie eksperymentu postawiłam na przypadkowy kolor odległy od naturalnego namaszczenia. Żaden kot nie ucierpiał, ale moja prawa noga już tak. W zaaferowaniu twórczym nie zauważyłam, że pojemnik z farbą się przewrócił i jedna stopa wygląda teraz jak przeszczepiona od kosmity. Uważam jednak, że kolczyki warte były poświęcenia. Do zabawy w kolory pewnie jeszcze wrócę po wyczesaniu odpowiedniej ilości futra. Zamierzam również przetestować właściwości dekoracyjne świnek morskich, ale to dopiero po spotkaniu z Zosią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz