Kalendarium

* Od 5 do 30 września 2017 r. - piesza pielgrzymka do Santiago de Compostela
* bezterminowo: Akcja społeczna Zielone Bronowice

wtorek, 16 grudnia 2014

Mewa śmieszka

Zazwyczaj na mój widok ptaki uciekają w popłochu, zanim w ogóle zdążę pomyśleć o wyciągnięciu aparatu fotograficznego. Trafiłam jednak na wyjątkowo cierpliwy i przyjazny okaz, który z zainteresowaniem przyglądał się mojemu chaotycznemu nurkowaniu w otchłaniach plecaka. Mewa śmieszka (Chroicocephalus ridibundus) powszechnie występuje w portowych miastach. Upierzenie w szacie spoczynkowej ma białe, a na grzbiecie i skrzydłach popielate. Końce lotek są czarne, a nogi i dziób czerwone. Nie mam pojęcia natomiast, czy spotkałam chłopca czy dziewczynkę, gdyż samce i samice ubarwione są jednakowo.



poniedziałek, 15 grudnia 2014

Elizabeth Fort

Zaintrygował mnie, ukryty pomiędzy budynkami, kamienny mur nieopodal katedry św. Findbara. Ciekawość skierowała mnie w boczne uliczki. Pierwszą wskazówką, że odkryłam coś niezwykłego, była tabliczka z dwujęzycznym napisem: Sráid an Dúin / Fort Street. A potem znalazłam uchyloną bramę. Zupełnie nie spodziewałam się możliwości wejścia do środka. Wykukał do mnie miły pan, wręczył "instrukcję obsługi" i zaprosił do zwiedzania. Okazało się, że obiekt nieodpłatnie udostępniono wszystkim wielbicielom historii. Szkoda, że w Krakowie nie docenia się potencjału dziedzictwa kulturowego.


Początki fortu sięgają roku 1601. Nazwa została nadana na cześć królowej Elżbiety I. Pierwotna budowla, której pomysłodawcą był Sir George Carew, przetrwała jedynie kilka lat. Mieszkańcy Cork wyburzyli fortyfikację w obawie, że będzie wykorzystywana przeciwko nim. Zachowany aż do dnia dzisiejszego kształt gwiazdy powstał w 1624 roku. Mury podwyższono w 1649 roku do wysokości około 8 metrów. Do zapoznania się z historycznymi planami zapraszam na stronę Kierana McCarthy'ego. Znajdziecie tam sporo z pasją zbieranych ciekawostek o Cork.



Oprócz funkcji obronnych, Fort Elizabeth pełnił również rolę koszar wojskowych oraz więzienia. W latach dwudziestych ubiegłego wieku obiekt przejęła irlandzka policja An Garda Síochána i stacjonowała w tym miejscu aż do 2013 roku. Obecnie można tam pospacerować, poczytać historyczne informacje czy popodziwiać przepiękną panoramę miasta. Ekspozycja zaprezentowana wewnątrz jest na razie skromna, ale to dopiero początek muzealnego rozdziału w życiu fortu.





niedziela, 14 grudnia 2014

Katedra św. Findbara

Wśród najciekawszych budowli, jakie obejrzeć można w Cork, wyróżnia się neogotycka katedra św. Findbara (Ardeaglais Naomh Fionnbarra). Autorem tego projektu, na którym odcisnęły się wyraźnie wpływy architektury francuskiej, był William Burges. Świątynię konsekrowano w 1870 roku, ale prace budowlane zakończono 9 lat później. Główna wieża mierzy 73 metry wysokości, a wnętrza zdobi ponad 1260 rzeźb.


Obiekt sakralny należy do kościoła anglikańskiego, chociaż biskup Findbar został kanonizowany w kościele katolickim. Legenda głosi, że to mieszkańcy Cork jako pierwsi dowiedzą się o nadejściu końca świata. Złoty anioł na dachu katedry zacznie dąć w trąbę, zwiastując Sąd Ostateczny.



sobota, 13 grudnia 2014

Irlandia w procentach

W tygodniu irlandzkie puby oświetlone są pustką. To kolejny powód, dla którego muszę ponownie przyjechać, by przeprowadzić weekendowe badania socjologiczne. Odwiedziłyśmy z Anią kilka odmiennych aranżacji przestrzeni. Wspólnym mianownikiem jest serdeczność pracujących za barem osób. Niektóre knajpki zaskakują mnogością dostępnych gatunków piw, a nawet własną produkcją na miejscu. Inne stawiają na elegancję i wymyślne drinki. Najbardziej podobają mi się te tradycyjne, gdzie zachowały się drewniane wnętrza, a w tle sączy się celtycka muzyka. Do pełni szczęścia potrzebuję płomieni figlujących w kominku.




piątek, 12 grudnia 2014

Cork o świcie

Tak się jakoś zdarzyło, że wszystkie moje podróże w tym roku organizowane były przez inne osoby. Bez względu na to, czy wyjazdy miały charakter prywatny czy służbowy, nie mogłam się powstrzymać przed naciąganiem rzeczywistości, by w nich wydeptywać własne ścieżki. Wymknęłam się z Dublina i nocnym ekspresem pojechałam do Cork spotkać się z Anią, przyjaciółką ze studenckich czasów. Na miejsce dotarłam o czwartej nad ranem.

Bez ryzyka nie ma przygody. Nie mam oporów przed zawieraniem nowych znajomości. W autobusie poznałam Giorgia, Włocha pracującego w Irlandii. Nie chciałam budzić mojej przyjaciółki o tak nieprzyzwoitej porze, więc skorzystałam z propozycji nocnego zwiedzania miasta. 


Przez kilka godzin spacerowaliśmy po wyludnionych uliczkach w poszukiwaniu architektonicznych perełek. Nawet dla mojego przewodnika wiele z tych miejsc było odkryciem, gdyż mieszkając gdzieś po prostu nie zwraca się uwagi na mijane każdego dnia detale. Przy moim rozregulowanym zegarze biologicznym nader rzadko zdarza mi się zobaczyć wschód słońca. Tym razem natura zaprosiła mnie na wernisaż impresjonistycznych obrazów na niebie i wokalno-taneczny występ wodnego ptactwa.



piątek, 5 grudnia 2014

Każdy blog ma twarz

Jedno skrzydło mam utkane z wyobraźni, drugie z ciekawości. Nic dziwnego, że nie potrafię usiedzieć w jednym miejscu i nosi mnie po świecie. Każdą moją podróż zamieniam w spotkania z ludźmi. Internet pomaga zawierać nowe znajomości, ale nie wystarcza. Potrzebuję kontaktu z prawdziwym człowiekiem.

Z niektórych blogów emanuje niesamowite ciepło. Czasami autor ukrywa swoją twarz i bardzo rzadko zdradza swoje osobiste przemyślenia, ale mimo to ma w sobie jakiś niewytłumaczalny magnetyzm, który sprawia, że wyczuwam serdeczną osobę po drugiej stronie łącza. Nie pamiętam już, które zdjęcie zwabiło mnie na stronę Ilony. Przepadłam tam bez reszty. W rankingu osobowości, które chciałabym spotkać poza wirtualnym światem, uplasowała się na pierwszej pozycji. 

Nieplanowany wyjazd do Irlandii stworzył sposobność, aby to marzenie w końcu zrealizować. Od Ilonki dzieliło mnie zaledwie 46 km. Użyłam całej mojej inteligencji, żeby znaleźć dworzec autobusowy, wybrać właściwą linię i wysiąść na odpowiednim przystanku. Nie odważyłam się na wynajęcie samochodu. Nie mogę przekonać się do ruchu po złej stronie drogi, a poza tym prawdopodobieństwo mojego zgubienia się w nieznanych okolicach jest wyższe niż ustawa o statystyce przewiduje.

Nawet nie wyobrażacie sobie, jak cudownie się czułam, kiedy się spotkałyśmy. Miałam wrażenie, że znamy się od dziecka. Żałuję, że nie mogłam zostać dłużej, ale przy najbliższej okazji na pewno skorzystam z zaproszenia do Trim. Tego dnia okoliczne zamczyska spowiła gęsta mgła, więc odczuwam architektoniczny niedosyt celtyckiej kultury. Najważniejsze jest jednak, że mieszka tam osóbka o ogromnym sercu, dla której warto przemierzyć nawet najdłuższy dystans.


Na razie pozostaje mi podglądanie prac Ilonki oraz poszukiwanie inspiracji pieczołowicie gromadzonych przez nią w jednym miejscu.

Ilonka, dziękuję za fantastyczne popołudnie :D


niedziela, 30 listopada 2014

Pocztówka z Cork

Tym razem pozdrawiam Was z pięknej Irlandii i z zamku Ballincolig Castle.



sobota, 29 listopada 2014

Wanda i Banda

Uwielbiam ludzi, którzy odporni są na uderzenia wody sodowej do głowy. Właśnie taka jest Wanda Kwietniewska: otwarta, spontaniczna i serdeczna. Aż trudno uwierzyć, że po trzech dekadach podbojów muzycznej sceny piosenkarka zachowała tą świeżość i naturalność. Na scenie zamienia się w energetyczny wulkan. Poza sceną pozostaje ciepłą osobą, która dla każdego znajdzie dobre słowo i promienny uśmiech.

Z Wandą Kwietniewską

Koncert zespołu Wanda i Banda odbył się podczas ogólnopolskiej konferencji, która ze sztuką nic wspólnego nie miała. Dla mnie był on zdecydowanie najciekawszym punktem programu. Zaskoczyła mnie niesamowita żywiołowość artystki, zapraszanie publiczności do wspólnej zabawy oraz... figura, której Wandzie mogłyby zazdrościć nawet osiemnastolatki. Dla Was mam amatorskie nagranie jednej z kompozycji oraz życiowy przekaz, o który poprosiłam piosenkarkę: Wanda powiedziała, żeby zawsze pamiętać o tym, że szklanka jest do połowy pełna i życzyła wszystkim wiecznego optymizmu.


Zespół powstał w 1982 roku pod nazwą Banda i Wanda. Mimo spektakularnych sukcesów i zdobycia złotej płyty, muzycy rozstali się i podążyli własnymi ścieżkami. W 2000 roku, w składzie reaktywowanej przez Wandę kapeli, pojawiły się już zupełnie nowe nazwiska: 
Marek Tymkoff - gitara, chórki,
Dominik Samborski - gitara basowa,
Waldemar Szoff - gitara, chórek,
Damian Grodziński - perkusja.


piątek, 28 listopada 2014

UNIVERSUM Daniela Jacoba Dali

W dniu 7 listopada br., mimo deszczowej aury, poczuliśmy w Krakowie śródziemnomorskie słońce. Sprawcą ocieplenia klimatu był Daniel Jacob Dali, polski projektant, który mieszka i tworzy na Ibizie. W klubie Shine obejrzeliśmy jego nową kolekcję odzieży, zatytułowaną "UNIVERSUM".


W świecie mody niełatwo zaistnieć. O ogromnym sukcesie Daniela świadczy fakt, że jego kreacje zyskały uznanie wielu celebrytów. Sama kolekcja zaskakuje różnorodnością i nie posiada wspólnego wystylizowanego mianownika. Inspiracją jest wszechświat. Autor czerpie z niego garściami, z powodzeniem przenosząc do konfekcji naturalne piękno w postaci motywów zwierzęcych i kwiatowych czy też w wizualizacji zjawisk atmosferycznych.  

Daniel Jacob Dali

Zapraszam do obejrzenia projektów Daniela. Cechuje je lekkość, podkreślanie atutów kobiecości, odważne stosowanie geometrii, bogata kolorystyka, wyraziste wzory oraz rzadko spotykana na wybiegach wygoda. Najbardziej spodobały mi się nowatorskie i nieszablonowe nadruki z błyskawicami.






czwartek, 27 listopada 2014

Listopad na środku jeziora

To było klasyczne porwanie. Podjechałam czarnym samochodem pod zakład pracy Roberta, wciągnęłam do środka i wywiozłam w jeden z najdzikszych zakątków Krakowa. Nawet nie opierał się przed moim szalonym pomysłem na listopadowe popołudnie. Wzorcowy przykład syndromu sztokholmskiego.


Fot. Robert Polański

Jedną z moich nagród w bardzo mokrej letniej zabawie był bon na przejażdżkę rowerkiem wodnym po Bagrach. Ciepły i słoneczny dzień, nietypowy dla tej pory roku, pozwolił na skorzystanie z tej atrakcji. Mój chytry plan przewidywał bezkrwawe polowanie na wodne ptactwo: perkozy, łyski, kaczki. Pojazd jednak wydawał z siebie dźwięk przypominający jęki wyżymanego kota, więc potencjalne ofiary odpływały w popłochu lub ukrywały się w przybrzeżnych zaroślach. Na środku jeziora nie było ani jednej gałęzi, żebyśmy się mogli zamaskować i poudawać niewinny krzaczek. Wpłynięcie w sitowie groziło z kolei naszym zaplątaniem się albo nawet wywrotką. Na szczęście zachód słońca nie zwracał uwagi na dziwne rzępolenie i pięknie pozował do zdjęć.