Kalendarium

* Od 5 do 30 września 2017 r. - piesza pielgrzymka do Santiago de Compostela
* bezterminowo: Akcja społeczna Zielone Bronowice

niedziela, 9 czerwca 2013

Antygona

To niesamowite, kiedy nagle drewniana proza sprzed wieków odzyskuje puls i zaczyna swój taniec w szalonym pędzie życia. "Antygona" Sofoklesa, jak każdy zresztą tekst wpisany do kanonu obowiązkowych lektur szkolnych, kojarzy się źle. Poddawana pseudoliterackim analizom na lekcjach języka polskiego trafia na półkę zapomnienia, kiedy tylko zaliczeniowa ocena zostanie wpisana do dziennika. Zdmuchnięcia kurzu z kart książki podjęli się młodzi ludzie związani z "Bakałarzem", studenckim klubem Uniwersytetu Pedagogicznego.

5 czerwca 2013 r. wybrałam się na przedstawienie z Ewą, Kaliną i Rafałem i wszyscy wyszliśmy tą sztuką oczarowani. Mistyczna sceneria w pokrytym czerwonymi draperiami wnętrzu, intymna, kameralna atmosfera, scena wręcz zlewająca się z widownią, odgłosy burzy tuż nad naszymi głowami i nastrojowa gra świateł stanowiły idealną oprawę dla aktorskich zmagań. Trudno uwierzyć, że oglądaliśmy amatorów, gdyż cała obsada spektaklu to studenci Uniwersytetu Pedagogicznego i jedynie Paweł Budziński jest już absolwentem tej uczelni.

Właśnie Pawłowi, mózgowi całej operacji, należą się szczególne słowa uznania. To on współreżyserował przedstawienie i jednocześnie wystąpił w roli Kreona, dosłownie zagarniając całą scenę dla siebie. Emocje na jego twarzy zmieniały się jak w kalejdoskopie - rozpacz, gniew, zawziętość, szaleństwo, smutek, strach, skrucha, pokora, ojcowska miłość... Przy tak ekspresyjnej grze trudno było pozostałym postaciom przebić się na pierwszy plan, ale i one zasługują na ogromne brawa. Urokliwie zaprezentowała się Anna Kasiarz jako Ismena, ukazując ogrom wrażliwości i siostrzanej troski. Wewnętrzne rozdarcie Antygony (w tej roli wymiennie występują Katarzyna Frącek i Maria Sehn) pomiędzy prawem boskim i przepisami ludzkiego prawa głęboko zapada w pamięć. Bakałarzowa interpretacja godna jest polecenia. Poniżej zamieszczam kilka migawek, jednak mój aparat nie sprawdza się w klimatycznym oświetleniu i nie nadąża za dynamiką akcji. 






piątek, 7 czerwca 2013

Wernisaż wystawy Ewy Bajek

Zastanawiałam się, gdzie podziewają się artystyczni krakowianie, gdyż na serii imprez, w których ostatnio uczestniczyłam, tłumów nie było. W poniedziałek 3 czerwca 2013 r. nabrałam przekonania, że wszyscy czekali przyczajeni na wernisaż wystawy Ewy Bajek. Rzesza wielbicieli talentu tej krakowskiej malarki szczelnie wypełniła kameralne wnętrza Galerii Floriańska 22 (kryjącej w swej nazwie własną lokalizację) i musiałam uzbroić się w arsenał cierpliwości, zanim goście zaczęli się wykruszać i pojawiła się odrobina wolnej przestrzeni do pamiątkowej sesji fotograficznej najnowszych prac Ewy, zebranych w ekspozycji zatytułowanej "Śniadanie na trawie".

Z Ewą Bajek                                                                                                    Ewa Bajek, Magdalena Skrzyszowska

Otwarcia wystawy dokonała właścicielka galerii, z zawodu historyk sztuki i fotograf, Magdalena Skrzyszowska. Podkreśliła odejście Ewy od dotychczasowych rajskich inspiracji w kierunku cyklu bardziej smutnego, noszącego piętno osobistych doświadczeń. A jednak nie dopatrzyłam się mroku na najnowszych płótnach. Owszem, zmieniła się nieco ich tematyka, ale zachowały one charakterystyczny styl, ekspresyjny, świetlisty, wysycony barwami. Martwa natura na obrazach sprawia wrażenie żywej, owoce kuszą swoją soczystością, zaciera się granica między rzeczywistością a nierealnością, mistyczne potwory przeplatają się z przedmiotami użytku codziennego. Wszechobecna symbolika wciąż silnie nawiązuje do raju, ulubionego wątku Ewy, i dostrzec można wiele biblijnych odniesień. Odczuwalne napięcie oraz zaprzeczanie wszelkim zasadom grawitacji jedynie nadają pracom dynamiki. Nie dopatrzyłam się nawet cienia sugerowanej melancholii ani grozy. Dla mnie ten wykreowany za pomocą pędzla baśniowy świat zdecydowanie bardziej zmierza w kierunku wolności, niezależności, ucieczki od konwenansów. Smakowicie zaserwowane śniadanie na trawie zwiastuje przecież początek radosnego dnia.




W tle każdego wernisażu mam okazję do spotkania się z przyjaciółmi i znajomymi. Tym razem zabrakłoby mi miejsca na karcie pamięci, gdybym chciała uwiecznić każdą znaną mi twarz. Ewa Bajek przyciąga swoim magnetyzmem, a nazbyt rzadko organizowane publiczne prezentacje jej prac spotęgowały pospolite ruszenie koneserów sztuki do kamienicy przy ul. Floriańskiej 22. Osoby, którym nie udało się przybyć na otwarcie, mają szansę zapoznać się z ekspozycją do 23 czerwca.



czwartek, 6 czerwca 2013

Spacer po Ogrodzie Botanicznym

Gdzie jest wiosna? Nie dość, że tak bardzo spóźnia się na spotkanie ze mną, to jeszcze ukrywa się pod burą peleryną utkaną z deszczu, zamiast w całej krasie pokazać się w kwiecistej sukni. Zapraszam na krótki spacer w poszukiwaniu kolorów po krakowskim Ogrodzie Botanicznym.







środa, 5 czerwca 2013

Festiwal Endorfin

Ostatnio szczęście stało do mnie tyłem odwrócone. Pokomplikowały się mocno moje życiowe sprawy, a jakby mi było mało stresów osobistych i zdrowotnych, ze zwykłej tępej i nieuzasadnionej zawiści nękać zaczęła mnie pewna osoba. Nawet nie przypuszczałam, że kobieta, którą status społeczny zobowiązywać powinien do zachowania przyzwoitości, potrafi być tak chamska i wulgarna. Szkalowanie mnie w Internecie i telefony z wyzwiskami świadczą jedynie o żałosnym braku kultury tej osoby, niemniej nie jestem przyzwyczajona do konfrontacji z rynsztokowym poziomem.

Brakowało mi pozytywnych bodźców, stąd - w niedzielę 2 czerwca - na mojej liście priorytetowych wydarzeń pojawiła się impreza zatytułowana Festiwal Dobrego Samopoczucia "Ogród Zdrowia", funkcjonująca również pod ciekawszą nazwą: Festiwal Endorfin. Pomysł zorganizowania takiego przedsięwzięcia powstał w Fundacji Zdrowy Kontakt. Szczególnie pozytywnie oceniam wybór lokalizacji, czyli tereny krakowskiego Ogrodu Botanicznego, znakomicie komponujące się z festiwalowymi ideami rekreacyjnymi.

Spodziewałam się większej frekwencji, gdyż niebo na ten jeden dzień zawiesiło akcję podlewania swoich włości. Trudno jednak debiutującemu zdarzeniu konkurować z nagłaśnianą medialnie Paradą Smoków i z towarzyszącymi jej atrakcjami. Jak powszechnie wiadomo, obecne władze Królewskiego Miasta Krakowa promują folklor i cepeliadę, a ambitniejsze, niszowe akcje odrzucają jako nie rokujące żadnych korzyści dla swojego wizerunku.

Z dala od zgiełku i plastikowej komercji, pośród soczystej zieleni, podejrzeć mogłam pokazy i warsztaty tańców dworskich prowadzone przez Szkołę Tańca Jane Austin. W Szpitalu Pluszowego Misia obserwowałam wyjątkowo precyzyjną operację ratującą zdrowie różowego króliczka, jaką przeprowadziła Łucja. Kolejny punkt programu serwował lekcje poruszania się w towarzystwie kijków, czyli warsztaty Nordic Walking. Ratownicy PCK szkolili, w jaki sposób przywrócić fantoma do życia. Grupa Capoeira Camangula w etnicznych rytmach zachęcała do wspólnych wygibasów na trawie. Uczestnicy gry terenowej walczyli o zdrowe nagrody. Te i inne aktywności festiwalowe miały oczywiście zachęcić do wsparcia statutowych działań Fundacji. 






poniedziałek, 3 czerwca 2013

Wernisaż wystawy Marcina Dymka

W piątkowy wieczór 31 maja 2013 r. wnętrza Otwartej Pracowni wypełniła krakowska śmietanka artystyczna, aby obejrzeć dzieła zebrane pod tajemniczo brzmiącym tytułem "Anabioza". W strukturach Stowarzyszenia pojawiła się niedawno nowa twarz - Monika Niwelińska - i to właśnie ona została kuratorką najnowszej wystawy autorstwa Marcina Dymka.

Z Marcinem Dymkiem                                                                           Ignacy Czwartos, Marcin Dymek, Monika Niwelińska

Według definicji, greckie słowo anabioza oznacza powrót do życia, przebudzenie się po okresie stagnacji, dyplom szkoły przetrwania ukończonej wbrew niekorzystnym warunkom. W prezentowanych pracach Marcin Dymek inspiruje się głównie sekretnym światem flory i fauny oraz, z uwagi na zbyt wielkie gatunkowe oddalenie, botanicznymi i zoologicznymi zagadkami dla człowieka nigdy do końca nieodgadnionymi. Doszukuje się analogii do ludzkiej sfery. Nad wystawą krąży duch chaosu i niepewności. Widać silną fascynację zielenią jako symbolem witalności i odrodzenia. Często w ciekawy sposób autor bawi się formą, jak choćby poprzez doklejanie do płótna kolorowych szklanych kulek, przez co obrazy nabierają nowego, trójwymiarowego charakteru. Jako tworzywo wyjściowe pojawiają się również elementy recyklingu - rama okienna, piankowy materac, wycieraczka, stara zabawka, itp. Rysunki sprawiają wrażenie zniszczonych, zmiętych, pożółkłych, niczym ulotne myśli uchwycone w chwili natchnienia na kawałku papieru z odzysku. Rzeźby przywołują skojarzenie, że wykonano je z makulatury lub z przypadkowo znalezionych przedmiotów. Zapraszam do obejrzenia moich fotografii kilku najciekawszych według nas prac.




Na wernisaż wybrałam się z moją przyjaciółką Krysią, która akurat odwiedziła mnie przy okazji przedłużonego weekendu, zwanego przeze mnie Świętym Czwartkiem. Połączyły nas światłowody, wiara w dobro i pasja tworzenia. Możliwość częstszych spotkań ogranicza, niestety, blisko ośmiogodzinna podróż pociągiem spowolniona szkodami górniczymi na śląskim odcinku trasy do Bolesławca. Mam nadzieję, że Krysia również opisze własne wrażenia ze swojej pierwszej krakowskiej wystawy. Natomiast ja zachęcam do odwiedzenia Otwartej Pracowni przy ul. Dietla 11 - ekspozycja dostępna będzie do 9 czerwca.



czwartek, 30 maja 2013

Powrót do przeszłości

Chciałabym umieć cofać czas. Uniknęłabym fatalnych błędów, które do tej pory procentują bolesnymi konsekwencjami. Ominęłabym tych wszystkich ludzi, których uśmiech okazał się fałszywy. Wykorzystałabym wszystkie szanse, które los nieśmiało próbował podsunąć mi na tacy. Moje życie mogłoby przypominać bajkowy scenariusz romantycznej komedii z gwarancją dobrego zakończenia. Niestety, w żadnym sklepie nie mogę dostać takich urządzeń, których niezwykłą przydatność wskazuje moja wyobraźnia: dezintegratora, multilokatora, teleportera lub czasowego dylatatora.

Niekiedy jednak nadarza się okazja dotknięcia czegoś, co bezpowrotnie przeminęło. Tym razem zostaliśmy obdarowani przez Małopolski Instytut Kultury biletami na przejażdżkę zabytkiem motoryzacji. Do naszej pasażerskiej dyspozycji oddany został Jelcz 272. Wycieczkę zorganizowano w ramach XV Małopolskich Dni Dziedzictwa Kulturowego, a ściślej mówiąc, była ona częścią tego festiwalu funkcjonującą pod nazwą Krakowski Szlak Techniki. W niedzielę, 26 maja 2013 r., zasiedliśmy na fotelach z brązowej dermy: Karolinka, Wojtek, Rafał i główny prowodyr imprezowy, czyli ja.



Dziecięciem będąc (jeszcze na etapie absolutnie niewyklarowanego gustu kolorystycznego i estetycznego, gdyż czerwień i inne intensywne barwy zdecydowanie do mnie nie pasują), miałam podobno zwyczaj wołać za takimi autobusami: "Busiu ciekaj, esie Memićka, esie ja". Przed laty "ogórki" stanowiły trwały element krakowskiego krajobrazu. Nawet na zachowanej w moim szale zbieractwa kompulsywnego pocztówce z 1982 roku, przedstawiającej kościół Św. Floriana, na pierwszym planie widać właśnie taki pojazd (autorem tej fotografii była S. Jabłońska, a ja pozwoliłam sobie zapisać ją w wersji cyfrowej poniżej).


Wrażenia z samej podróży miałam mocno zmieszane. Z jednej strony męczący huk silnika, zgrzyty skrzyni biegów, brak gwarancji, że uda się pokonać kolejny kilometr. Z drugiej zaś, sentymenty i tęsknota za dzieciństwem, barwne opowieści przewodnika o technicznym rozwoju miasta, niezwykła atmosfera kapsuły czasu.


środa, 29 maja 2013

Pożegnanie z Czterema kotami

Najpierw spodobała mi się nazwa. Potem Cztery koty oczarowały mnie swoim brzmieniem na żywo. Nadszedł jednak czas pożegnania, szczęśliwie dla koneserów muzyki - tylko na okres studenckich wakacji. Ostatni koncert w tym sezonie zaplanowano na 29 maja 2013 r. w Klubie Herbacianym Nie lubię poniedziałków. Akurat odwiedziła mnie Krysia z Bolesławca, więc mogłam zaproponować przyjaciółce wyjątkowo atrakcyjny wieczór.



poniedziałek, 27 maja 2013

Dni Bronowic 2013

Sobotnie popołudnie 25 maja zarezerwowałam na rodzinny piknik integracyjny zorganizowany w ramach obchodów Dni Bronowic. Niestety, pogoda nie chciała się zintegrować i zniechęcała swoim zimnym spojrzeniem, zawierającym w sobie nieustanną groźbę deszczu. Szczerze mówiąc, gdybym nie umówiła się ze znajomymi, nie chciałoby mi się w ogóle wyjść z domu. Podobnie myśleli inni mieszkańcy dzielnicy, gdyż frekwencja na imprezie nie należała do imponujących. W czasie naszej na miejscu bytności jedynie kilkadziesiąt osób świętowało na stadionie Bronowianki. Peryferyjna lokalizacja obiektu również nie należy do czynników zachęcających.

Wizualnie wydarzenie wyglądało bardzo skromnie. Brakowało wigoru, żywiołowości, pasji, medialnego szumu i wodzireja zapraszającego ludzi do wspólnej zabawy. Teren jest stosunkowo duży, więc poszczególne atrakcje uległy swoistemu rozproszeniu. Część gości skoncentrowała przy na scenie, słuchając koncertów i oglądając występy artystyczne. Martynę i Andrzeja skoczne dźwięki orkiestry porwały do tańca.




Najciekawszą ofertę przygotowano dla dzieci. Jedni mogli wykazać się sprawnością fizyczną, inni - ujawnić zdolności artystyczne. Strażacy zorganizowali konkurs budowy wieży z plastikowych skrzynek, policjanci pozwalali bawić się przyciskami w radiowozach. Najmłodsi szaleli w lunaparku, a nastolatkowie, jak Monika z przyjaciółmi, spokojnie rozmawiali przy stolikach w części gastronomicznej. A jednak czegoś mi zabrakło, gdyż pod pojęciem "integracja" rozumiem wspólnotę, a nie zbieranie się małych, odizolowanych grupek.