Do prowadzenia własnej kampanii wyborczej się nie nadaję. Poszłam rozdawać ulotki. W ciągu godziny wręczyłam... 8 sztuk. Zamiast agitować i zachwalać swoje kompetencje, słuchałam opowieści o problemach innych ludzi. Wrzucanie materiałów do skrzynek odpada, bo nie chcę nikomu śmiecić. Z tego samego powodu nie zdecydowałam się na billboardy, banery ani plakaty. Pozostaje mi tylko internet, w którym pozostawię najmniejszy ślad ekologiczny. Ale sieć ma ograniczony zasięg, a najbardziej zdyscyplinowany elektorat nie korzysta z dobrodziejstw komputerowych. Skuteczność nie ogranicza się jednak do kampanii wyborczej. Kilka lat temu pewna Bardzo Wysoko postawiona osoba w strukturach Urzędu Miasta Krakowa, podczas jednego z naszych spotkań w sprawie utworzenia Parku Bronowickiego, powiedziała do mnie: "urzędnicy mają obowiązek śledzenia pani aktywności w sieci". I rzeczywiście tak jest. Wczoraj opublikowałam film i złożyłam deklarację, że jeśli dostanę się do Rady Miasta, przetnę kłódkę, która dzieli mieszkańców od wywalczonego przez nich Parku Zakrzówek. Dzisiaj Pan Dyrektor Zarządu Zieleni Miejskiej oficjalnie ogłosił, że jutro wszystkie kłódki w tym miejscu zostaną usunięte. Jestem pod ogromnym wrażeniem błyskawicznej reakcji. Wirtualne przecięcie kłódki zamieniło się w rzeczywistość.
Zdecydowanie wolę prezentować się działaniem, a nie słowami. Idealnie odnajduję się w prowadzeniu wydarzeń społecznych, które z wyborami nic nie mają wspólnego. Tworzę nową przestrzeń w dialogu z mieszkańcami, w miejscu, o powstanie którego walczyłam przez wiele lat. Myślę, że dobrze mi to wychodzi, skoro mieszkańcy proszą o kolejne spotkania. Owszem, w czasie takich konsultacji mogłabym poprosić o oddawanie na mnie głosów, ale bardziej zależy mi na wypracowaniu wspólnej wizji nowego parku i integracji lokalnej społeczności.
Fot. Mariusz Waszkiewicz
Kampania wyborcza płynie obok mnie, ale czasami się o nią potykam. Zazwyczaj działania konkurencji, mające na celu dyskredytację mnie jako Bardzo Poważnego Kandydata, wywołują u mnie rozbawienie. W świecie uprzejmych doniesień dostałam obrazek, który na mój temat gdzieś krąży. Nie poczułam się urażona. Wręcz przeciwnie, uważam, że zostałam przedstawiona w całkiem sympatycznym kontekście. Wolałabym w tej narracji być Kotem w Butach, ale rzeczywiście Anonimowy Artysta ma rację, że Osiołek celniej opisuje moje podejście do świata. "Prezent" przyjęłam z uśmiechem i pełnym podziwem dla umiejętności graficznych Autora.
Ciemnych stron kampanii w aspekcie mojego kandydowania wymienię kilka.
1. Pan X. jest moim konkurentem i reprezentuje jedną z największych partii politycznych. Szanuje mnie jednak jako człowieka i bardzo ceni moją działalność w obrębie dzielnicy. Spotkaliśmy się przypadkowo w drodze na przystanek tramwajowy. Pan X. ściszył głos:
- Bo wie pani, mój komitet bardzo długo szukał osoby, która nazywa się podobnie jak pani. Liczą na to, że ludzie będą się mylić przy urnach. Ta kandydatka nic sobą nie reprezentuje i nie ma żadnych osiągnięć, ale wie pani... Takie samo imię, w nazwisku minimalna różnica. Ludzie są prości, nie zwracają uwagi na detale. Mówię pani o tym tylko dlatego, że sam uważam, że to oszustwo. Kiedy ktoś ją pyta, "czy to pani z Zielonych Bronowic?", ona potwierdza... I wtedy ludzie dziękują jej za wywalczenie parku i obiecują oddanie głosów.
W całej tej dwuznacznej moralnie sytuacji doceniam uczciwość pana X. Poglądy polityczne nas różnią, ale zgadzamy się w wizji naszego miasta. W każdym, nawet najbardziej zdeprawowanym środowisku, można spotkać dobrego człowieka. A moja reakcja? Kreatywna. Zaczęłam zastanawiać się nad hasłami, które mogą mnie wyróżnić od uzurpatorki w moim okręgu wyborczym. Przykład?
DĘBniki głosują na DĘBowską!
2. Jestem współautorem wielu operatów środowiskowych dla samorządów na szczeblu gminnym, powiatowym i wojewódzkim. Tworzenie takich dokumentów wymaga ścisłej współpracy z urzędnikami i radnymi. W ten sposób poznałam przed laty pana Y., Bardzo Ważnego Dyrektora Jednostki Miejskiej. Pan Y. próbował się ze mną "zaprzyjaźnić". Zaprosił mnie na wycieczkę, która, jak się okazało, nie miała nic wspólnego z pozyskiwaniem danym do realizowanego przeze mnie zlecenia. Pan Y. zaoferował mi zakup nieruchomości w niezwykle korzystnych cenach: samowoli budowlanej w otulinie Lasku Wolskiego ("jak pani kupi, od razu zalegalizujemy i wartość budynku wzrośnie dwudziestokrotnie"), rezydencji w malowniczej części Woli Justowskiej ("jak pani kupi, to posprzątamy w księgach wieczystych i odsprzeda pani z zyskiem 80%") oraz willi z ogrodem na terenie Krowodrzy ("jak pani kupi, wymażemy z papierów spadkobierców, to świetna inwestycja pod wynajem, tuż obok uczelni"). W proponowanych przez Pana Y. cenach w Krakowie nie kupi się nawet jednego pokoju, ale nie skorzystałam. Grzecznie odmówiłam, argumentując ówczesnymi wydatkami na wymianę instalacji CO we własnym domu. Skończyłam projekt dla urzędu, a tym samym ucięłam kontakty z panem Y.
Pan Y. przypomniał o sobie o mnie w aktualnej kampanii:
- Tworzymy koalicję najlepszych radnych, mamy wielkie fundusze na ich promocję. Pozyskaliśmy już chętnych do współpracy z Partii Jednej i z Partii Drugiej. Pani się zgodzi, my sprawimy, że pani wygra. Potrzebujemy poparcia w kilku inwestycjach... Mamy przygotowane projekty uchwał, które trzeba przegłosować...
Podziękowałam i poszłam własną ścieżką. Pozytywny wydźwięk sytuacji? Dodatkowa motywacja dla mnie. Pan Y. przypomniał mi, jak wiele trzeba będzie zmienić w skorumpowanych strukturach Krakowa. Mój start w wyborach to walka z takimi układami...
3. Pani Z. sama podeszła zainteresowana ulotkami w moich rękach. Nawiązał się taki dialog:
- Co pani rozdaje?
- Kandyduję do Rady Miasta, tutaj jest mój program...
- Ulotki nie chcę, co pani rozdaje?
- ?
- Kandydat Komitetu Numer Taki dał mi kubek termiczny. Kandydatka Komitetu Numer Inny dała notes i długopisy. Kandydat Komitetu Numer Kolejny rozdawał cebulki kwiatów. A co pani rozdaje?
- Przykro mi, ale ja nie kupuję głosów.
- No to mojego pani nie dostanie.
Pani Z. odeszła kilka kroków, ale nagle odwróciła się i zapytała:
- a nie wie pani, gdzie rozdaje Kandydat Komitetu Numer Jeszcze Inny?
Szczerze mówiąc, nie żałuję, że straciłam poparcie Pani Z. Takie materialistyczne podejście całkowicie odebrało mu wartość. Dla mnie najcenniejsze głosy pochodzą od osób, które wierzą w moje ideały, doceniają to, co chcę dla miasta robić, chcą współtworzyć naszą wspólną przestrzeń.
Zastanawiałam się, czy przytoczyć moją ostatnią "przygodę" w czasie kampanii wyborczej. Moją intencją nie jest pogłębianie konfliktów. Mam nadzieję, że to pojedynczy przypadek. Mieszkańcy poprosili mnie o nagłośnienie wydarzenia, które dla nich organizuję. Niefortunnie kolejny termin spotkania zbiegł się w czasie z kampanią wyborczą. Podeszłam do Księdza Proboszcza Parafii Numer Jeden z prośbą o podanie informacji w czasie ogłoszeń parafialnych, uczciwie informując o moim starcie w wyborach samorządowych, chociaż dla samego tematu spotkania nie ma on żadnego znaczenie:
- Pani zapisała się do niewłaściwej partii.
- Przecież nie zapisałam się do żadnej!
- No właśnie.
I to właśnie był najbardziej dla mnie przykry moment w tym przedwyborczym okresie. Na szczęście Ksiądz Proboszcz Parafii Numer Dwa zareagował zupełnie inaczej:
- Bardzo chętnie udostępnimy informację, powiesimy też ogłoszenie w naszej gablocie. Wspaniała inicjatywa!
I tym optymistycznym akcentem zakończę moją refleksję nad kulisami wyborów samorządowych w Krakowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz