Bujne, gęste i długie włosy zawsze były dumą Stefana. Godzinami potrafił wpatrywać się w lustro i czułością gładzić jasne pukle. W każdą środę punktualnie o godzinie 16:47 odwiedzał swojego ulubionego fryzjera i, zanurzony w błogim rozmyślaniu o swoim największym skarbie, z ufnością oddawał się w ręce swojego mistrza. Niestety, z każdym rokiem włosów na głowie Stefana ubywało, a jego fryzury stawały się coraz mniej frywolne i wymyślne.
- Dzień dobry, panie Zenonie – o rytualnie ustalonej porze do salonu wkroczył Stefan.
- A witam, witam, panie Stefanie – uśmiechnął się właściciel. – Czego dzisiaj szanowny pan sobie życzy?
- Warkocz, panie Zenonie. Marzę o warkoczu.
Fryzjer wziął się gorliwie do roboty. Nagle zaklął cicho.
- Kruca fuks! Najmocniej przepraszam, panie Stefanie. Nie wiem, jak to się mogło stać... Wyrwałem panu niechcący jeden włos.
- No cóż, zdarza się, proszę pleść z pozostałych…
Zenon z namaszczeniem kontynuował swoją pracę. Wtem ze łzami w oczach szepnął:
- Panie Stefanie, wyrwałem panu drugi włos. Został już tylko jeden, ostatni…
Stefan westchnął ciężko.
- Trudno, proszę zostawić rozpuszczone…
Tymczasem wyrwane włosy spojrzały na siebie znacząco.
- Uciekamy? – zapytał Dłuższy.
- To oczywiste – Krótszy bez zbędnej dyskusji wziął cebulkę za pas.
* Zajęcia literackie, w których uczestniczyłam przed epoką izolacji nie podołały transformacji w formę zdalną i rozsypały się w zderzeniu z techniką. Znalazłam inną Szkołę Pięknego Pisania i w każdą środę przenoszę się na kilka godzin do Warszawy. Tekst powstał w czasie jednego z tych spotkań i planuję kiedyś w wolnej chwili rozwinąć tę opowieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz