Święta odgórnie odwołano. Nie jestem koneserem tradycyjnych rytuałów, a niektóre doklejone do Wielkanocy prymitywne obrzędy ludowe, takie jak bieganie band wyrostków z wiadrami i bezpardonowe oblewanie wodą ludzi na ulicy, uważam za, delikatnie mówiąc, infantylne i zbędne. Zabrakło mi spotkań w rodzinnym gronie i tej niezwykłej atmosfery wspólnoty, jaką kreują każde Święta. Jedyne, na co mogłam sobie pozwolić w czasach głupich zakazów, to kilkunastokilometrowy spacer po zdziczałych zakamarkach Krakowa, zalegalizowany przez wypożyczone towarzystwo Odie. Szczęśliwie psina uwielbia odkrywać ze mną tajemniczy świat poza wydeptanym trawnikiem wokół bloku, w którym mieszka. Wspólne włóczęgi oczywiście zapoczątkowane zostały w odległej przeszłości, zanim merdający ogon stał się zabezpieczeniem przed mandatem, niemniej w świetle absurdalnych przepisów, teraz to Odie wyprowadza mnie, a nie ja ją. Ot, taki paradoks.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz