Wybieramy się z Dagmarą na pielgrzymkę do Santiago de Compostela. Taka wyprawa wymaga przygotowań nie tylko w zakresie kondycji fizycznej, ale również zebrania ogromnej wiedzy, na jakie niespodzianki musimy być przygotowane podczas pieszej wędrówki w 818 kilometrach nieznanego terenu. Droga wzdłuż północnego wybrzeża Hiszpanii, Camino del Norte, uznawana jest za najtrudniejszą, ale też za najpiękniejszą trasę.
Na początek sięgnęłam po książkę "Nie idź tam człowieku! Santiago de Compostela". Po lekturze miałam ochotę zrezygnować z pielgrzymki. Nie, nie przeraziły mnie trudy wędrowania. Wystraszyłam się, że mogę tam spotkać kogoś takiego, jak autor tego pseudoprzewodnika. Andrzej Kołaczkowski-Bochenek reprezentuje zestaw najgorszych cech charakteru, jakie potrafię sobie wyobrazić. Egoizm w czystej postaci. Małostkowość. Bezpardonowa walka o dostępne dobra. Pycha. Postawa roszczeniowa. Wachlarz pretensji w każdej dziedzinie. Przekonanie o nieomylności. Podkreślanie własnej wyższości. Żądza pochwał. Krytykowanie wszystkich oraz wszystkiego. Szukanie w każdej sytuacji powodów do narzekania. Skąd biorą się tacy aspołeczni ludzie?
Dla autora pielgrzymka jest synonimem taniej wycieczki. Paradoksalnie stawia bardzo wysokie wymagania odnośnie jakości noclegów i obsługi turystycznej na trasie. Jego największym życiowym dylematem jest... brak haczyków w łazienkach. Wyśmiewa ideę składania wotum, aby za chwilę w swoim zakłamaniu poszukać w najbliższych krzakach kamienia i dołożyć do tych, które prawdziwi pielgrzymi przez wiele kilometrów nieśli ze sobą. Zdobycie łóżka w schronisku traktuje jako efekt własnego sprytu i cieszy się, że osoby, które przyszły później, muszą szukać miejsca gdzieś dalej. Prowadzi swoisty ranking albergues, bez świadomości, że przecież podstawą pielgrzymki jest ubóstwo i pokora, a każde wyrzeczenie przybliża do celu.
Wydawać by się mogło, że jeden raz "nasz bohater" zdobył się na ludzki gest. Pożyczył swoje skarpetki innemu pielgrzymowi. Niestety, przez kolejne karty książki ciągnęło się pasmo narzekania, jak bardzo mu tej zapasowej pary brakuje... I nawet rzekoma przemiana pod wpływem tej niezwykłej drogi, wielokrotnie deklarowana przez tego człowieka, umacnia mnie w przekonaniu o jego zakłamaniu. Nie zmienia się jego pełna pretensji ocena zaplecza dla pielgrzymów. Dowodem arogancji było dla mnie wymądrzanie się wobec hospitalero, że jego prośba o gaszenie światła po opuszczeniu pomieszczenia wcale nie prowadzi do oszczędności energii. Zamiast okazać wdzięczność za gościnę, kolejny raz próbował pokazać swoją wyższość. Miarka przebrała się, kiedy naskoczył na młodą dziewczynę, że jej plany rocznego wolontariatu wyrządzą więcej szkody niż pożytku, gdyż, streszczając jego pokrętną logikę, "jest zbyt ładna i doprowadzi do konfliktów wśród młodych mężczyzn w tamtejszej społeczności". Spowiedź, która była zwieńczeniem owej przemiany, nie miała nic wspólnego z rachunkiem sumienia, postanowieniem poprawy i pokutą. Hiszpańskojęzyczny ksiądz pokazał kartkę z dziesięcioma przykazaniami, na której należało palcem wskazać te, przeciwko którym się zgrzeszyło...
Przykładów odpychających zachowań oraz niestosownych wypowiedzi autora mogłabym przytoczyć znacznie więcej. Nie znam jego biogramu i nie uważam, aby wart był mojego zainteresowania. Próbę interpretacji takiej roszczeniowej postawy mogę podjąć jedynie czytając między wierszami. Autor przedstawia się jako uchodźca polityczny. Przy jego megalomanii z pewnością pochwaliłby się "swoimi wielkimi czynami" dla dawnej ojczyzny. Jednak milczy w tej kwestii. Odnoszę wrażenie, że to zwykły migrant ekonomiczny, który wykorzystał zawieruchę w naszym państwie do poprawy swojego statusu materialnego. Związek z Polską ogranicza do możliwości rozmowy w rodzimym języku. Wciąż krytykuje Niemcy, kraj, który udzielił mu azylu. Nie mogę oprzeć się tutaj analogii do zachowań przedstawicieli współczesnej fali syryjskich uchodźców, którzy nie proszą o pomoc, ale żądają pakietów socjalnych i innych przywilejów. Ludzie, którzy dostają wszystko bez minimum wkładu pracy, tracą świadomość stanowienia części społeczeństwa. Nie potrafią się dzielić swoimi zasobami, nie chcą bezinteresownie pomagać innym, skupiają się na upominaniu się o luksus nawet w warunkach, które z definicji powinny być surowe. Moim zdaniem, prawdziwa pomoc w takich przypadkach nie polega na podaniu usmażonej ryby, ale na wręczeniu wędki. Własny dobrobyt należy stworzyć samodzielnie. Nikt nie potrafi docenić życia podanego na tacy.
Kochana jeśli Ty się wybierasz w tak daleką drogę to ja już Cię podziwiam!!!
OdpowiedzUsuńPowodzenia!!!
Ta droga wydaje się trudna, ale w rzeczywistości sama niesie człowieka ;)
Usuń