Propozycja weekendowego spaceru w okolicach Myślenic wyszła od Beaty. Od razu zaświeciła mi się kontrolka na liście dawno złożonych obietnic. Nadarzyła się okazja do odwiedzenia przyjaciół, którzy kilka lat temu wyemigrowali z Krakowa. Przejrzałam ofertę natury w pobliżu Rudnika i nasz wybór padł na ukrytą w lesie skałę. Ścieżka w stronę Diabelskiego Kamienia oznakowana jest dość skromnie. Towarzyszyła nam jednak silna grupa lokalnych przewodników, więc nie mogłyśmy zabłądzić. Zresztą, Tereska zdradziła, że każdą dróżką wiodącą w górę można dojść do ostańca.
Skała jest podzielona na kilka bloków. Wyglądem przypominają budowlę obronną. Długi mur jest oddzielony korytarzem od baszty, która znajduje się na cokole skalnym i sprawia wrażenie, jakby stała na podmurówce. Diabelski Kamień został uznany za prawnie chroniony pomnik przyrody, ale liczne ekspresje wandalizmu grafficiarzy oraz powbijane haki do wspinaczek świadczą, że ochrona działa tylko na papierze.
Według legendy, budowa sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej przyniosła ludziom pokój i zgodę. Wywołało to ogromną frustrację diabła, więc postanowił rzucić z dużej wysokości wielkim głazem w święte miejsce. Zmuszony jednak został do zawarcia umowy z św. Piotrem, na mocy której musiał zostawić kamień w miejscu, w którym zastanie go pianie koguta. Nie zdążył przed świtem. Opuściły go siły, gdy mijał Pasmo Barnasiówki. W lokalnej wersji legendy pojawia się dodatkowo postać Pana Twardowskiego, który, zgodnie z zawartym kontraktem z diabłem, sam miał dokonać tego zniszczenia. Sądząc po wielkości skały, trudno byłoby jednym rzutem zniszczyć całą infrastrukturę kalwarii. Może prawdziwym celem były dinozaury?
Drużyna naszych dzielnych przewodników przystąpiła do budowy obozowiska na zdobytych ziemiach, a my ruszyłyśmy w dalszą drogę żółtym szlakiem. Na rozstaju przez chwilę zawahałyśmy się pomiędzy Myślenicami i Sułkowicami. Wybrałyśmy krótszą trasę, żeby zdążyć opuścić las przed zmrokiem. Na końcu ścieżki naszym oczom ukazał się wspaniały widok. Woda w zalewie lśniła i migotała czarownie. Postanowiłyśmy więc zażyć kąpieli w promieniach zachodzącego słońca, a Beata dopisała Sułkowice do swojego tajnego spisu pływalni na cieplejsze dni.