Niesiemy echo
Dwóch serc w ciepłych wodach
Ona naczyniem
Ja esencją pragnień
Dla niej brzemieniem
Z godnością przyjętym
Nagle
Otwiera
Okno jak najszerzej
Z powiek zdejmuje
Lekkie płaszcze snów
A na tej bliźnie
Kładę krzyk
Bez walki
Ona mi wręcza kielich mlecznych piersi
Wiatrem
Rozwarte
Okno w bunt młodzieńczy
Z futryn wyrywa
Kruche tafle szkła
A wśród słów kamień
Rzucam w nią
Bez sądu
Ona łzą patrzy w kroków blade cienie
Okno
Ostatnie
Muchą brzmi na szybie
W myślach natrętnych
Płynie jad sumienia
Jest już
Za późno
Na dialog o życiu
Klękam i odchodzę
Grzech marności trawić