Rogusia urodziłam jeden dzień po terminie. Zabrakło mi trzech godzin, żeby dokończyć maskotkę przed wyjściem na zorganizowaną przez Martynę imprezę w amerykańskim stylu: Baby Shower. Nadmiar obowiązków odciąga mnie teraz od robótek. Poza tym, w sztuce krawieckiej jestem samoukiem. Szyję ręcznie, więc, delikatnie mówiąc, idzie mi dość ślamazarnie.
Zabawka przede wszystkim powinna być bezpieczna. Wybrałam tkaninę atestowaną dla dzieci oraz wypełnienie antyalergicznie, a całość podwójnie przeszyłam ściegiem za igłą, który wydaje mi się najmocniejszy. Buzię oraz imię narysowałam nietoksycznym markerem. Długie rogouszy, rączki i nóżki tego dziwnego stworka królikopodobnego mają za zadanie ćwiczyć umiejętności chwytania. Robert urodzi się dopiero za miesiąc. Mam nadzieję, że nie zrobi psikusa swoim rodzicom i, w przeciwieństwie do mojej twórczości, pojawi się punktualnie. Ale przecież nie mogłam wręczyć takiego sflaczałego przytulaka.
Jest cudowny! Dziękuję :) M.
OdpowiedzUsuńMoniu ale Ty jesteś zabiegana, królik robiony na godziny?😉. To musisz mieć niezły zawrót głowy.
OdpowiedzUsuńA swoją drogą drogą ten wypchany królik ładniejszy od sflaczanego. Pozdrawiam serdecznie 😊