Kalendarium

* Od 5 do 30 września 2017 r. - piesza pielgrzymka do Santiago de Compostela
* bezterminowo: Akcja społeczna Zielone Bronowice

wtorek, 8 grudnia 2020

Ostatni Pirat

Nazwisko kolejnej nietuzinkowej postaci do mojej kolekcji ekscentrycznych bohaterów wojennych podrzuciła Anna w dyskusji w grupie Historia bez spiny. Pozwolę sobie nazwać tego pana "Ostatnim piratem", bo jako "eleganckiego pirata" opisano go w Oxford Dictionary of National Biography. Oczywiście, jego kariera wojskowa rozkwitała nie na wodzie, ale na lądzie.



Sir Adrian Paul Ghislain Carton de Wiart (1880-1963) urodził się w Belgii. Powszechnie uważany był za nieślubnego syna króla Belgów Leopolda II. W 1891 roku macocha wysłała go do szkoły z internatem w Anglii. Miał kontynuować naukę w Oksfordzie, ale pod fałszywym nazwiskiem "Trooper Carton" i z drobną poprawką w metryce, dodającą mu 5 lat, wstąpił do Brytyjskiej Armii.

Jego służbie wojskowej towarzyszyła rekordowa liczba interwencji chirurgicznych. Nasz bohater po mistrzowsku oszukiwał przeznaczenie. Równocześnie był wirtuozem w przekonywaniu dowództwa, że brak oka czy ręki nie czyni z niego inwalidy wojennego. Spójrzmy na przykłady jego wojennych pamiątek:

- ok. 1899 r. dostał postrzał w brzuch i pachwinę w czasie II wojny burskiej,

- w 1901 r. stacjonując w Indiach złamał obojczyk, kilka żeber i skręcił nogę w kostce,

- w 1914 r. w czasie walk w Somalii został dwukrotnie trafiony w oko (co skończyło się koniecznością usunięcia oka), odniósł też ranę łokcia oraz ucha,

- w 1915 r. w bitwie pod Ypres we Francji niemiecka kula zmasakrowała mu lewą rękę, którą trzeba było amputować,

- w 1916 r. w ofensywie nad Sommą kula niemieckiego cekaemu przeszyła mu na wylot tył głowy, nie naruszając jednak czaszki,

- trzy tygodnie po wyjściu ze szpitala został ranny odłamkiem w kostkę,

- w 1917 r. tuż przed bitwą pod Arros został zraniony odłamkiem w ucho,

- w tym samym roku, w bitwie pod Passchendaele, oberwał odłamkiem w biodro,

- kilka miesięcy później w wyniku obrażeń pod Camrai omal nie stracił nogi,

- w 1919 r. zamieszkał w walczącej z bolszewikami Polsce i jego życiorys dopełnił się serią kraks kolejowo-lotniczych: w czasie inspekcji frontu w Równem jego wagon został ostrzelany przez artylerię bolszewicką i wykoleił się, lądując w Kijowie przeżył kraksę samolotu, w czasie lotu do Rygi jego aeroplan został trafiony pojedynczym pociskiem,

- w 1941 r. w Jugosławii, kiedy leciał jako szef brytyjskiej misji wojskowej na spotkanie z władzami tego kraju, w jego Wellingtonie wysiadły silniki i maszyna awaryjnie wodowała.

- w 1943 r. został powołany na członka brytyjskiej dyplomacji i poleciał do Chin, zaliczając tam dwie kraksy lotnicze.


Niezniszczalny Adrian przeszedł na emeryturę w październiku 1947 roku. Podczas wizyty w Rangunie poślizgnął się na dywaniku i tak nieszczęśliwie upadł ze schodów, że złamał kręgosłup. Po wielomiesięcznej rehabilitacji wrócił do sprawności. Wigoru nie stracił nigdy. Owdowiał w 1949 roku i już dwa lata później, w wieku 71 lat, poślubił młodszą o 23 lata Ruth Myrtle Muriel Joan McKechnie, znaną jako Joan Sutherland.


W wątku polskim warto jeszcze wspomnieć o przyjaźni Adriana z Józefem Piłsudskim oraz ogromnym podziwie i szacunku, jakimi darzył tego marszałka, a także o jego rozczarowaniu marszałkiem Edwardem Śmigłym-Rydzem, kiedy bezskutecznie próbował przekonać go, aby polska armia nie wdawała się w walkę z Niemcami na granicach, tylko oparła obronę o linię Wisły. Adrian Carton de Wiart przez 15 lat mieszkał w Polsce w majątku Prostyń, co wspominał jako najlepszy okres swojego życia. Po zajęciu Prostynia przez wojska radzieckie i grabieży całego majątku powiedział: "…nie udało im się odebrać mi wspomnień".


Źródło: UK Photo and Social History Archive



poniedziałek, 7 grudnia 2020

Ostatni Łucznik

W poszukiwaniu kolejnych ekscentrycznych bohaterów wojennych natrafiliśmy z Maćkiem na pewnego Brytyjczyka. Posłuchajcie opowieści o Ostatnim Łuczniku:



Nazywał się John Malcolm Thorpe Fleming Churchill, ale zbieżność nazwisk z Winstonem Churchillem jest tutaj absolutnie przypadkowa. Żył w latach 1906-1996 i był oficerem Brytyjskiej Armii. Znany był również jako "Fighting Jack Churchill" lub "Mad Jack". Na kartach historii II wojny światowej zapisała się jego brawurowa akcja z ataku na niemiecki patrol w maju 1940 roku w pobliżu francuskiego L'Épinette, kiedy to Szalony Jack zastrzelił z łuku niemieckiego feldfebla.

Chwila konsternacji. Łuk w czasie wojny w XX wieku? Owszem, ludzkość znała ten rodzaj broni od co najmniej 35 tysięcy lat, ale w starciu z opancerzoną armią brzmi jak porywanie się z motyką na słońce. Szalony Jack był odmiennego zdania odnośnie wartości dawnego uzbrojenia. Zwykł powtarzać: "Any officer who goes into action without his sword is improperly dressed" (każdy oficer, który rusza do boju bez swojego miecza, jest nieodpowiednio ubrany). Do walki stawał z ponadregulaminowym wyposażeniem: łukiem, strzałami, pałaszem i... dudami.

Podczas ataku na niemiecki garnizon w Vågsøy w grudniu 1941 roku, Churchill, zanim cisnął granat, zaczął grać na dudach. Podobny koncert zaserwował wrogom w 1944 roku, kiedy dowodził komandosami wspierając Armię Wyzwolenia Jugosławii w starciu o wyspę Brač.

Można powiedzieć, że był uzależniony od adrenaliny, bo zawsze zgłaszał się do najbardziej niebezpiecznych misji. Z armii odszedł w 1959 roku, z dwoma Orderami za Wybitną Służbę. Za postawę pod Dunkierką i Vågsøy otrzymał brytyjski Krzyż Wojskowy.

Na deser ciekawostka z życia cywilnego naszego bohatera. Miał zwyczaj wyrzucać walizkę przez okno z pociągu, kiedy wracał do domu. Zdumionym konduktorom i pasażerom wyjaśniał, że wrzuca ją do własnego ogrodu, żeby nie dźwigać ze stacji...


Źródło: fb ilustraciones Marta Hdez H


sobota, 5 grudnia 2020

Ostatni Rycerz

Podczas surfowania po czeskojęzycznych stronach natrafiłam na niezwykłą postać. Podzieliłam się odkryciem na jednej z prywatnych grup historycznych i zaskoczyło mnie ogromne zainteresowanie, jakie wzbudził samozwańczy rycerz. Myślę, że warto udostępnić tę opowiastkę szerszemu gronu czytelników.



Dziś prawdziwych rycerzy już nie ma... Ostatni zmarł w 1945 r.

Nazywał się Josef Menčík (1870-1945). Zasłynął z brawurowej akcji, kiedy w 1938 roku samotnie wyjechał konno w pełnej zbroi rycerskiej i z halabardą* przeciwko... nazistowskim czołgom. Niemcy nawet nie wystrzelili w jego kierunku, tylko popukali się w głowy, uznając, że to miejscowy głupek. Po chwili wahania ominęli go i przekroczyli granicę na szumawskiej Bučinie, rozpoczynając tym samym aneksję Czechosłowacji.

W 1911 roku spłonęła część twierdzy Dobrš. Josef Menčík odkupił zniszczony zamek od rodu Schwarzenbergów i rozpoczął jego odbudowę. Kolekcjonował średniowieczne pamiątki związane z rycerstwem, często nabywając je na czarnym rynku czy przemycając z Francji. Umieścił nawet w fosie drewnianego krokodyla dla przypomnienia żyjącego tam kiedyś prawdziwego, przywiezionego przez Kryštofa Koce z jednej z wypraw. Josef jeździł konno po okolicznych ziemiach ubrany w zbroję i próbował zainteresować młodzież historią i ideałami stanu rycerskiego. Do swojego zamku zapraszał wycieczki szkolne. 

Czeski Don Kichot był wielkim pasjonatem historii średniowiecznej. Nazywanie go wariatem to raczej nadinterpretacja, bardziej pasuje tutaj określenie pierwszorzędny rekonstruktor i propagator cnót rycerskich. Odrzucał nowoczesne udogodnienia, takie jak choćby elektryczność, a jako oświetlenia w zamku używał świec i pochodni. Lokalna społeczność nazywała go "Fousatý táta" ("Brodaty Tata") lub "Poslední rytíř" ("Ostatni rycerz"). Wśród miejscowych był znany ze szlachetności, honoru, odwagi, gościnności i uczynności. Słynął także z niekonwencjonalnych rytuałów przy spożywaniu posiłków. Przed wyjściem z karczmy zawsze połknął całego śledzia, popił szklanką rumu i głośno ryknął.

Josef Menčík mieszkał w swojej twierdzy do 1945 roku, kiedy to została znacjonalizowana. Zmarł kilka dni później, 19 listopada 1945 roku, prawdopodobnie z powodu przysłowiowego złamanego serca.


Źródło: Volné listy dobršské



* Ten fragment posta wywołał żywą dyskusję wśród znawców rycerskiej broni. Zagadkę, dlaczego Josef użył halabardy, wyjaśnił Jan, rodowity Czech. Okazuje się, że nasz bohater nie mógł posłużyć się kopią, bo po prostu takowej nie posiadał. W patriotycznym zrywie chwycił spontanicznie jeden z eksponatów swojej kolekcji, czyli właśnie halabardę.