Fot. Marcin Huet
Przygodę ze złudzeniami optycznymi zaczęliśmy od kieliszka. Zachowaliśmy abstynencję, bo w środku była zwykła woda. Oczywiście, moje kadry nie dorównują zdjęciom Marcina, ale zamierzam pilnie się uczyć i pewnego dnia zrozumiem, co to jest przysłona, jak się ustawia balans bieli i jak mierzy się czas naświetlania.
Łabędzie same w sobie są tak piękne, że nie potrzebują tworzenia dodatkowej iluzji.
A potem wskoczyliśmy do nowego samochodu Marcina i popędziliśmy w siną dal. Wpadliśmy w zakrzywienie czasoprzestrzeni i pojawiły się niesamowite anomalie pogodowe. Złapała nas tak potężna zamieć śnieżna, że nie wiadomo było, gdzie kończy się droga. Polonez dosłownie znikał pod białym puchem. Nagle słońce nas opuściło, porzuciliśmy więc nasz pojazd zatopiony w zaspach i do domu wróciłam tramwajem.