Kalendarium

* Od 5 do 30 września 2017 r. - piesza pielgrzymka do Santiago de Compostela
* bezterminowo: Akcja społeczna Zielone Bronowice

wtorek, 8 grudnia 2020

Ostatni Pirat

Nazwisko kolejnej nietuzinkowej postaci do mojej kolekcji ekscentrycznych bohaterów wojennych podrzuciła Anna w dyskusji w grupie Historia bez spiny. Pozwolę sobie nazwać tego pana "Ostatnim piratem", bo jako "eleganckiego pirata" opisano go w Oxford Dictionary of National Biography. Oczywiście, jego kariera wojskowa rozkwitała nie na wodzie, ale na lądzie.



Sir Adrian Paul Ghislain Carton de Wiart (1880-1963) urodził się w Belgii. Powszechnie uważany był za nieślubnego syna króla Belgów Leopolda II. W 1891 roku macocha wysłała go do szkoły z internatem w Anglii. Miał kontynuować naukę w Oksfordzie, ale pod fałszywym nazwiskiem "Trooper Carton" i z drobną poprawką w metryce, dodającą mu 5 lat, wstąpił do Brytyjskiej Armii.

Jego służbie wojskowej towarzyszyła rekordowa liczba interwencji chirurgicznych. Nasz bohater po mistrzowsku oszukiwał przeznaczenie. Równocześnie był wirtuozem w przekonywaniu dowództwa, że brak oka czy ręki nie czyni z niego inwalidy wojennego. Spójrzmy na przykłady jego wojennych pamiątek:

- ok. 1899 r. dostał postrzał w brzuch i pachwinę w czasie II wojny burskiej,

- w 1901 r. stacjonując w Indiach złamał obojczyk, kilka żeber i skręcił nogę w kostce,

- w 1914 r. w czasie walk w Somalii został dwukrotnie trafiony w oko (co skończyło się koniecznością usunięcia oka), odniósł też ranę łokcia oraz ucha,

- w 1915 r. w bitwie pod Ypres we Francji niemiecka kula zmasakrowała mu lewą rękę, którą trzeba było amputować,

- w 1916 r. w ofensywie nad Sommą kula niemieckiego cekaemu przeszyła mu na wylot tył głowy, nie naruszając jednak czaszki,

- trzy tygodnie po wyjściu ze szpitala został ranny odłamkiem w kostkę,

- w 1917 r. tuż przed bitwą pod Arros został zraniony odłamkiem w ucho,

- w tym samym roku, w bitwie pod Passchendaele, oberwał odłamkiem w biodro,

- kilka miesięcy później w wyniku obrażeń pod Camrai omal nie stracił nogi,

- w 1919 r. zamieszkał w walczącej z bolszewikami Polsce i jego życiorys dopełnił się serią kraks kolejowo-lotniczych: w czasie inspekcji frontu w Równem jego wagon został ostrzelany przez artylerię bolszewicką i wykoleił się, lądując w Kijowie przeżył kraksę samolotu, w czasie lotu do Rygi jego aeroplan został trafiony pojedynczym pociskiem,

- w 1941 r. w Jugosławii, kiedy leciał jako szef brytyjskiej misji wojskowej na spotkanie z władzami tego kraju, w jego Wellingtonie wysiadły silniki i maszyna awaryjnie wodowała.

- w 1943 r. został powołany na członka brytyjskiej dyplomacji i poleciał do Chin, zaliczając tam dwie kraksy lotnicze.


Niezniszczalny Adrian przeszedł na emeryturę w październiku 1947 roku. Podczas wizyty w Rangunie poślizgnął się na dywaniku i tak nieszczęśliwie upadł ze schodów, że złamał kręgosłup. Po wielomiesięcznej rehabilitacji wrócił do sprawności. Wigoru nie stracił nigdy. Owdowiał w 1949 roku i już dwa lata później, w wieku 71 lat, poślubił młodszą o 23 lata Ruth Myrtle Muriel Joan McKechnie, znaną jako Joan Sutherland.


W wątku polskim warto jeszcze wspomnieć o przyjaźni Adriana z Józefem Piłsudskim oraz ogromnym podziwie i szacunku, jakimi darzył tego marszałka, a także o jego rozczarowaniu marszałkiem Edwardem Śmigłym-Rydzem, kiedy bezskutecznie próbował przekonać go, aby polska armia nie wdawała się w walkę z Niemcami na granicach, tylko oparła obronę o linię Wisły. Adrian Carton de Wiart przez 15 lat mieszkał w Polsce w majątku Prostyń, co wspominał jako najlepszy okres swojego życia. Po zajęciu Prostynia przez wojska radzieckie i grabieży całego majątku powiedział: "…nie udało im się odebrać mi wspomnień".


Źródło: UK Photo and Social History Archive



poniedziałek, 7 grudnia 2020

Ostatni Łucznik

W poszukiwaniu kolejnych ekscentrycznych bohaterów wojennych natrafiliśmy z Maćkiem na pewnego Brytyjczyka. Posłuchajcie opowieści o Ostatnim Łuczniku:



Nazywał się John Malcolm Thorpe Fleming Churchill, ale zbieżność nazwisk z Winstonem Churchillem jest tutaj absolutnie przypadkowa. Żył w latach 1906-1996 i był oficerem Brytyjskiej Armii. Znany był również jako "Fighting Jack Churchill" lub "Mad Jack". Na kartach historii II wojny światowej zapisała się jego brawurowa akcja z ataku na niemiecki patrol w maju 1940 roku w pobliżu francuskiego L'Épinette, kiedy to Szalony Jack zastrzelił z łuku niemieckiego feldfebla.

Chwila konsternacji. Łuk w czasie wojny w XX wieku? Owszem, ludzkość znała ten rodzaj broni od co najmniej 35 tysięcy lat, ale w starciu z opancerzoną armią brzmi jak porywanie się z motyką na słońce. Szalony Jack był odmiennego zdania odnośnie wartości dawnego uzbrojenia. Zwykł powtarzać: "Any officer who goes into action without his sword is improperly dressed" (każdy oficer, który rusza do boju bez swojego miecza, jest nieodpowiednio ubrany). Do walki stawał z ponadregulaminowym wyposażeniem: łukiem, strzałami, pałaszem i... dudami.

Podczas ataku na niemiecki garnizon w Vågsøy w grudniu 1941 roku, Churchill, zanim cisnął granat, zaczął grać na dudach. Podobny koncert zaserwował wrogom w 1944 roku, kiedy dowodził komandosami wspierając Armię Wyzwolenia Jugosławii w starciu o wyspę Brač.

Można powiedzieć, że był uzależniony od adrenaliny, bo zawsze zgłaszał się do najbardziej niebezpiecznych misji. Z armii odszedł w 1959 roku, z dwoma Orderami za Wybitną Służbę. Za postawę pod Dunkierką i Vågsøy otrzymał brytyjski Krzyż Wojskowy.

Na deser ciekawostka z życia cywilnego naszego bohatera. Miał zwyczaj wyrzucać walizkę przez okno z pociągu, kiedy wracał do domu. Zdumionym konduktorom i pasażerom wyjaśniał, że wrzuca ją do własnego ogrodu, żeby nie dźwigać ze stacji...


Źródło: fb ilustraciones Marta Hdez H


sobota, 5 grudnia 2020

Ostatni Rycerz

Podczas surfowania po czeskojęzycznych stronach natrafiłam na niezwykłą postać. Podzieliłam się odkryciem na jednej z prywatnych grup historycznych i zaskoczyło mnie ogromne zainteresowanie, jakie wzbudził samozwańczy rycerz. Myślę, że warto udostępnić tę opowiastkę szerszemu gronu czytelników.



Dziś prawdziwych rycerzy już nie ma... Ostatni zmarł w 1945 r.

Nazywał się Josef Menčík (1870-1945). Zasłynął z brawurowej akcji, kiedy w 1938 roku samotnie wyjechał konno w pełnej zbroi rycerskiej i z halabardą* przeciwko... nazistowskim czołgom. Niemcy nawet nie wystrzelili w jego kierunku, tylko popukali się w głowy, uznając, że to miejscowy głupek. Po chwili wahania ominęli go i przekroczyli granicę na szumawskiej Bučinie, rozpoczynając tym samym aneksję Czechosłowacji.

W 1911 roku spłonęła część twierdzy Dobrš. Josef Menčík odkupił zniszczony zamek od rodu Schwarzenbergów i rozpoczął jego odbudowę. Kolekcjonował średniowieczne pamiątki związane z rycerstwem, często nabywając je na czarnym rynku czy przemycając z Francji. Umieścił nawet w fosie drewnianego krokodyla dla przypomnienia żyjącego tam kiedyś prawdziwego, przywiezionego przez Kryštofa Koce z jednej z wypraw. Josef jeździł konno po okolicznych ziemiach ubrany w zbroję i próbował zainteresować młodzież historią i ideałami stanu rycerskiego. Do swojego zamku zapraszał wycieczki szkolne. 

Czeski Don Kichot był wielkim pasjonatem historii średniowiecznej. Nazywanie go wariatem to raczej nadinterpretacja, bardziej pasuje tutaj określenie pierwszorzędny rekonstruktor i propagator cnót rycerskich. Odrzucał nowoczesne udogodnienia, takie jak choćby elektryczność, a jako oświetlenia w zamku używał świec i pochodni. Lokalna społeczność nazywała go "Fousatý táta" ("Brodaty Tata") lub "Poslední rytíř" ("Ostatni rycerz"). Wśród miejscowych był znany ze szlachetności, honoru, odwagi, gościnności i uczynności. Słynął także z niekonwencjonalnych rytuałów przy spożywaniu posiłków. Przed wyjściem z karczmy zawsze połknął całego śledzia, popił szklanką rumu i głośno ryknął.

Josef Menčík mieszkał w swojej twierdzy do 1945 roku, kiedy to została znacjonalizowana. Zmarł kilka dni później, 19 listopada 1945 roku, prawdopodobnie z powodu przysłowiowego złamanego serca.


Źródło: Volné listy dobršské



* Ten fragment posta wywołał żywą dyskusję wśród znawców rycerskiej broni. Zagadkę, dlaczego Josef użył halabardy, wyjaśnił Jan, rodowity Czech. Okazuje się, że nasz bohater nie mógł posłużyć się kopią, bo po prostu takowej nie posiadał. W patriotycznym zrywie chwycił spontanicznie jeden z eksponatów swojej kolekcji, czyli właśnie halabardę.



wtorek, 10 listopada 2020

Afrykańska przyroda - zebra

W naszej zurbanizowanej rzeczywistości pierwsze skojarzenie, jakie przynosi określenie "zebra", to białe pasy wymalowane na asfalcie na przejściu dla pieszych. Afrykańskie zebry na drodze nabierają dynamiki i przebiegają truchtem, zatrzymując się dopiero po zielonej stronie. Zebra stepowa (Equus quagga) ceni życie społeczne. W naturze tworzą się małe grupy rodzinne, które składają się z jednego ogiera, kilku klaczy i ich niedawnego potomstwa. Ogiery formują i rozwijają nowe stada, porywając młode klacze z ich rodzimych haremów. Romantyczne bestie, nieprawdaż? Namaszczenie tych zwierząt kojarzy mi się z moko, tradycyjnym maoryskim tatuażem twarzy i ciała. W geometrycznych wzorach, szczególnie tych zdobiących głowy, jest coś, co mnie intryguje. Początkowo panowało przekonanie, że zebry mają białą sierść z czarnymi pasami. Badania embriologiczne dowiodły jednak, że dominujący kolor to czarny, a białe paski i brzuchy są dodatkami.







niedziela, 8 listopada 2020

Afrykańska przyroda - żyrafa

Najpiękniej spotykać dzikie zwierzęta w ich naturalnym środowisku. Oczywiście, jest to wolność pozorna, gdyż ekspansja człowieka zepchnęła naszych mniejszych braci, w najlepszym przypadku, do parków narodowych albo rezerwatów. W Kenii jako pierwsze na nasze powitanie wyszły żyrafy (Giraffa camelopardalis). Dzięki charakterystycznej długiej szyi trudno pomylić je z innymi przedstawicielami współczesnej fauny, znacznie trudniej laikowi określić do jakiego podgatunku należy dany osobnik. Dopiero analiza kształtów plam odkrywa tę różnorodność. Sklasyfikowano dziewięć podgatunków żyraf, z czego trzy występują na terenach należących do Kenii. W północno-wschodniej części kraju żyje żyrafa siatkowana (Giraffa camelopardalis reticulata), zwana również somalijskąŻyrafa kenijska (Giraffa camelopardalis tippelskirchi), czyli masajska, spotykana jest w środkowej i południowej Kenii. Na północnym zachodzie obszary chronione zamieszkuje żyrafa Rothschilda (Giraffa camelopardalis rothschildi), która nazywana także ugandyjską lub żyrafą Baringo.









poniedziałek, 13 lipca 2020

Woodstock 2020

Pomysł wyjazdu na Pole wypłynął spontanicznie w połowie butelki wytrawnego czerwonego wina. Oczywiście, nie wyruszyliśmy od razu. Wyjechaliśmy dopiero w czwartkowe popołudnie po dopięciu bieżących spraw, jak dorośli i odpowiedzialni ludzie. Nikt nie musiał wykrzyczeć, że zaraz będzie ciemno, bo na miejsce dotarliśmy, kiedy już zmierzchało. Dla Maćka Kostrzyn nad Odrą to siedem lat festiwalowych wrażeń i odliczania dni do każdego kolejnego Przystanku. Moje pozytywne emocje przypominały erupcję wulkanu, chociaż, delikatnie ujmując, ich stan daleko odbiegał od uporządkowania. Zresztą, ostatni miesiąc mocno odcisnął się rewolucją w mojej głowie. Próbuję pogodzić się ze światem, który brutalnie potargał wszystkie moje tegoroczne bilety lotnicze i uwięził mnie w otchłani absurdu i niekompetencji decydentów. Ten wyjazd miał wyjątkowe znaczenie, choćby przez fakt, że był moją pierwszą prawdziwą wyprawą po izolacji. Najważniejszym elementem udanej podróży jest odpowiednie towarzystwo, a tutaj zagraliśmy z Maćkiem idealnie na tych samych falach. Ponadto, perspektywa nocy w namiocie lub pod gwiazdami nieustannie budzi we mnie ekscytację. Z wersji spania pod gołym niebem błyskawicznie wyleczyły mnie jednak bezlitosne komary. W bezpiecznej przestrzeni namiotu nagle zapomniała o mnie moja chroniczna bezsenność i odpłynęłam pomiędzy ciszą Pola a festiwalowymi historiami szeptanymi przez trawę i buty na sandałowym drzewie. Wybudził mnie dopiero zapach parzonej kawy. Chyba nigdzie indziej kawa nie smakuje tak dobrze.




Dla naszego pokolenia Pol'and'Rock Festiwal zawsze pozostanie Przystankiem Woodstock, chociaż nowej nazwie nie można zarzucić braku polotu. Puste Pole budzi mieszane uczucia. Z jednej strony, czułam się nieco dziwnie bez tych wszystkich uśmiechniętych i roztańczonych ludzi, jakby narzucony dystans społeczny mierzony był w kilometrach. Z drugiej natomiast, nawet bez rozstawionej sceny wciąż słyszałam muzykę. Nasz dwuosobowy Woodstock był magiczny i bardzo głęboko zapadł w serce. A czy jeszcze kiedykolwiek tu przyjadę? Nie wiem, być może zdarzy się wyciągnąć tę kartę z talii marzeń.


niedziela, 21 czerwca 2020

Viola i Miecio

Weekendowe plany rozmyły się w deszczu, więc nożyczki zainteresowały się starymi fioletowymi sweterkami. Kiedy dzieci się nudzą, przychodzą krasnoludki. Imię dla dziewczynki było fabryczne i oczywiste. Sponsorem imienia dla chłopca została pewna lotna pracownica ZUSu, która nad wyraz kreatywnie wypełnia formularze. Innowacją w stosunku do moich prototypowych modeli skrzatów są tutaj nibynóżki.



wtorek, 9 czerwca 2020

Słodziaki z Szalonego Chlewika

Zosia jest profesjonalnym, certyfikowanym i docenianym na międzynarodowych wystawach hodowcą świnek. Przedstawiciele rasy CH Teddy nie tylko do złudzenia przypominają puszyste maskotki, ale charakterologicznie również najbliżej im do pluszowych miśków. Przytulaśne i łagodne świetnie sprawdzają się w cavioterapii. Zasadniczo Zosine stado liczy pięćdziesiąt sztuk, ale jest to wartość bardzo płynna z tendencją zwyżkową. Na wczasy z wymianą puli genetycznej regularnie przyjeżdża do Krakowa świnkowa arystokracja z innych hodowli, w podobnym celu podróżują również rezydenci Szalonego Chlewika. Wakacyjne romanse procentują małymi kulkami puchu. I to chyba dla mnie najtrudniejsza część pracy hodowcy: jak bez wodospadu łez rozstać się z takimi cudnymi maluchami? Oczywiście, trafiają do zweryfikowanych domów i kontakt z nowymi właścicielami nie kończy się na wystawieniu dokumentów zaświadczających o rodowodzie, ale rozstanie zawsze boli...


Wprosiłam się do Zosi na małą sesję fotograficzną. Świnki morskie są wyjątkowo wdzięcznymi modelami i cierpliwie znosiły szum migawki. Na zdjęciach możecie kolejno obejrzeć: Uwagę, Fobię, Corinę, Apokalipsę, Ostoję, Narkotyka i Erekcję, a te rozkoszne dzieciaczki w ostatnim kadrze to bliźnięta, Herriot i Hermenegilda.






sobota, 30 maja 2020

Debiut na murach

Zawsze podobała mi się idea wierszy na murach. Codzienna chwila z innym tekstem tak pięknie podkreślała ulotność poezji. Wydawało mi się, że fasadzie kamienicy przy ul. Brackiej 1 wyświetlane są wyłącznie utwory wybitnych i uznanych autorów. Otóż, nie. Dzisiaj pojawił się mój własny pięciowers z kwietniowej zabawy słowami. W najbliższych dniach przewidziano projekcję jeszcze trzech moich krótkich form. Autorem tłumaczenia na język angielski jest Marek Marciniak.




wtorek, 26 maja 2020

Drozd obrożny

Ostatnio przywożę mało zdjęć z gór. Mój ulubiony towarzysz wędrówek po szlakach narzuca wojskowe tempo marszu i nie przepada za nieplanowanymi postojami. Idealnej fotografii nie można zrobić szybko, zwłaszcza, że najbardziej fascynującymi dla mnie modelami są motyle i inna szczególnie płochliwa zwierzyna. Nagle na skraju lasu zobaczyłam nieznaną mi ptaszynę. Zrobiłam oczy kota ze "Shreka" i zdobyłam pozwolenie na małą dezercję. Ptak cierpliwie acz podejrzliwie obserwował moje podchody jednym okiem. Przyłapałam go w porze obiadowej, kiedy właśnie upolował tłuściutką larwę.


Drozd obrożny (Turdus torquatus) z wyglądu podobny jest do kosa, ale wyróżnia go biała półobroża na piersi, rozjaśnione skrzydła i łuskowaty wzór na brzuszku. Żywi się bezkręgowcami, a jesienią uzupełnia dietę o jagody. Występuje w górach Europy i na Kaukazie, ale w sezonie zimowym ucieka do cieplejszych krajów, nad Morze Śródziemne oraz na Bliski Wschód. Podlega ścisłej ochronie gatunkowej.


piątek, 24 kwietnia 2020

Załóż wiersz

W chwili słabości, wywołanej odcięciem od dóbr kultury, zdecydowałam się wziąć udział w niekonwencjonalnym przedsięwzięciu artystycznym. Pomysłodawcą wideo tomiku poetyckiego był Grzegorz Zbigniew Lasota. Do udziału w nagraniach zaprosił twórców rozsianych po całej Polsce. Zadanie polegało na nagraniu przez każdego uczestnika we własnym domowym zaciszu trzech wierszy. Mój zapał zgasł dość szybko w fazie realizacji, ale nie wypadało się wycofać. Owszem, zdarzyło mi się kilka razy pojawić w filmach fabularnych i serialach telewizyjnych, ale obecność ekipy filmowej zmienia kontekst i ułatwia odnalezienie się w odgrywanej roli. Mówienie do własnego telefonu było dla mnie co najmniej dziwne. Nie wiedziałam, na kogo patrzeć, bo przecież nie było nikogo. Moje oczy biegały po całym pokoju szukając bezpiecznej kryjówki. Po przejrzeniu chałupniczego nagrania w mojej głowie wyświetlił się monstrualny napis: "Monia, nie idź tą drogą". W drugiej części projektu udziału nie wzięłam. Zdecydowanie lepiej odnajduję się w kameralnych wieczorkach poetyckich organizowanych w świecie rzeczywistym.


Sam pomysł oczywiście był zacny. Kilka poetek, które zaprezentowały w filmie swoją twórczość, znam osobiście i bardzo cenię. Pozostałych twórców dopiero odkryłam. Jest coś magicznego w autorskiej recytacji literatury. Z pewnością zaskakuje również różnorodność tematów podejmowanych w wierszach. Poetycką mozaikę możecie obejrzeć w każdej chwili na swoich ekranach, klikając w ten link do filmu ---------> Załóż wiersz vol. 1.


czwartek, 23 kwietnia 2020

Archeologia domowa

Przybytki kultury zamknięto na cztery spusty. Jedno z muzeów podrzuciło inspirację do poszukiwania dzieł sztuki i historii bez wychodzenia z domu. Osobiście cenię minimalizm i praktyczność, a nadmiarem czuję się przytłoczona. Nie kolekcjonuję antyków, z podróży w ramach pamiątek przywożę jedynie fotografie, a na moich ścianach zamiast obrazów wiszą mapy. Znalazłam tylko jeden przedmiot, który nadaje się do skatalogowania jako potencjalny eksponat muzealny.


Nazwa: moździerz z tłuczkiem
Wymiary: długość 17,3 cm (tłuczek), wysokość 9,9 cm (moździerz), średnica 11,0 cm (moździerz), głębokość 8,5 cm (moździerz)
Materiał: mosiądz
Technika: wyrób rzemieślniczy
Pochodzenie: Małopolska
Datacja: pierwsza połowa XX w.
Opis zabytku: moździerz profilowany, wokół pięć poziomych linii, wewnątrz trzy poziome linie, tłuczek z profilowanym wyoblonym zgrubieniem pośrodku rękojeści
Dział: Galeria Wspomnień i Sentymentów
Ciekawostka: moździerz z tłuczkiem został skatalogowany jako element wiana mojej Babci (Chodów koło Miechowa, 1945 r.)



Ciekawa jestem, jakie skarby możecie wykopać we własnych domach. Nie muszą one być zabytkowe ani kosztowne. Wiele zwykłych przedmiotów codziennego użytku opowiada historie naprawdę niezwykłe. Może chcecie się nimi podzielić? A może macie jakąś nietypową kolekcję, którą warto sfotografować i opisać?


środa, 15 kwietnia 2020

Włosy Stefana - prolog

Bujne, gęste i długie włosy zawsze były dumą Stefana. Godzinami potrafił wpatrywać się w lustro i czułością gładzić jasne pukle. W każdą środę punktualnie o godzinie 16:47 odwiedzał swojego ulubionego fryzjera i, zanurzony w błogim rozmyślaniu o swoim największym skarbie, z ufnością oddawał się w ręce swojego mistrza. Niestety, z każdym rokiem włosów na głowie Stefana ubywało, a jego fryzury stawały się coraz mniej frywolne i wymyślne. 

- Dzień dobry, panie Zenonie – o rytualnie ustalonej porze do salonu wkroczył Stefan.
- A witam, witam, panie Stefanie – uśmiechnął się właściciel. – Czego dzisiaj szanowny pan sobie życzy?
- Warkocz, panie Zenonie. Marzę o warkoczu.

Fryzjer wziął się gorliwie do roboty. Nagle zaklął cicho.
- Kruca fuks! Najmocniej przepraszam, panie Stefanie. Nie wiem, jak to się mogło stać... Wyrwałem panu niechcący jeden włos.
- No cóż, zdarza się, proszę pleść z pozostałych…

Zenon z namaszczeniem kontynuował swoją pracę. Wtem ze łzami w oczach szepnął:
- Panie Stefanie, wyrwałem panu drugi włos. Został już tylko jeden, ostatni…
Stefan westchnął ciężko.
- Trudno, proszę zostawić rozpuszczone…

Tymczasem wyrwane włosy spojrzały na siebie znacząco.
- Uciekamy? – zapytał Dłuższy.
- To oczywiste – Krótszy bez zbędnej dyskusji wziął cebulkę za pas.


* Zajęcia literackie, w których uczestniczyłam przed epoką izolacji nie podołały transformacji w formę zdalną i rozsypały się w zderzeniu z techniką. Znalazłam inną Szkołę Pięknego Pisania i w każdą środę przenoszę się na kilka godzin do Warszawy. Tekst powstał w czasie jednego z tych spotkań i planuję kiedyś w wolnej chwili rozwinąć tę opowieść.


niedziela, 12 kwietnia 2020

Inny wymiar świętowania

Święta odgórnie odwołano. Nie jestem koneserem tradycyjnych rytuałów, a niektóre doklejone do Wielkanocy prymitywne obrzędy ludowe, takie jak bieganie band wyrostków z wiadrami i bezpardonowe oblewanie wodą ludzi na ulicy, uważam za, delikatnie mówiąc, infantylne i zbędne. Zabrakło mi spotkań w rodzinnym gronie i tej niezwykłej atmosfery wspólnoty, jaką kreują każde Święta. Jedyne, na co mogłam sobie pozwolić w czasach głupich zakazów, to kilkunastokilometrowy spacer po zdziczałych zakamarkach Krakowa, zalegalizowany przez wypożyczone towarzystwo Odie. Szczęśliwie psina uwielbia odkrywać ze mną tajemniczy świat poza wydeptanym trawnikiem wokół bloku, w którym mieszka. Wspólne włóczęgi oczywiście zapoczątkowane zostały w odległej przeszłości, zanim merdający ogon stał się zabezpieczeniem przed mandatem, niemniej w świetle absurdalnych przepisów, teraz to Odie wyprowadza mnie, a nie ja ją. Ot, taki paradoks.



sobota, 11 kwietnia 2020

Jajeczka w siateczkach

Trudno dostrzec Święta, kiedy każdy dzień jest kalką z poprzedniego. Odizolowani od rodziny oraz przyjaciół gubimy gdzieś rytm i poczucie czasu. Kolejne absurdalne zakazy i ograniczenia zabijają radość. Umyka nam piękno tegorocznej wiosny. Pozostaje karmić nadzieję, że to szaleństwo niedługo się skończy i już za moment będziemy mogli wyfrunąć ze swoich klatek, smakując wolność i przestrzeń. I tego właśnie Wam życzę najbardziej: nigdy niegasnącej nadziei. W pakiecie oczywiście dorzucam życzenia zdrowia, miłości, bliskości, uśmiechu oraz jak najszybszego powrotu tego wszystkiego, czego Wam teraz najbardziej brakuje.


Moja energia życiowa bez kontaktu z przyrodą oscyluje w okolicach zera, więc w domowym chowie wykluło się zaledwie kilka jajek. Ekopisanki okleiłam kolorowymi sreberkami z cukierków i zapakowałam w siateczki po owocach i warzywach. Ażurowe wdzianka posłużyły mi za kanwę do naszywania kwiatuszków ze wstążek oraz skrawków żorżety. Wszystkie jajeczka rozwiozłam przy okazji dostaw świątecznych zakupów dla osób uwięzionych w innych kwarantannach. Zabrakło tradycyjnych uścisków, ale pozostaje nadzieja, że już niebawem będę mogła przekroczyć zakazane progi i nacieszyć się rodzinnym szczęściem.



środa, 18 marca 2020

Jak przetrwać w czasach zarazy

Próbowałam ominąć ten temat, ale zdominował całą rzeczywistość wokół mnie, również tę wirtualną. Panika narasta, więc chciałabym podać fakty na temat koronawirusa, obalić mity i teorie spiskowe, zdementować plotki, podzielić się moimi doświadczeniami i trochę Was uspokoić. Na wstępie informuję, że nie jestem lekarzem, ale moje pierwsze studia były ściśle powiązane z medycyną. U podstaw inżynierii ortopedycznej leży znajomość anatomii i fizjologii, a przede wszystkim gruntowna wiedza na temat funkcjonowania układu immunologicznego. Można powiedzieć, że moje kwalifikacje są na poziomie felczera. Równocześnie czytam publikacje naukowe w kilku językach i na bieżąco analizuję dane udostępniane przez ośrodki na całym świecie. Możecie mi zaufać :)

1. Zostańcie w domu

Szczerze mówiąc, w pierwszej chwili przeżyłam szok, kiedy z mojego terminarza zaczęły nagle znikać wszystkie zaplanowane spotkania i wydarzenia. Prowadzę bardzo aktywny tryb życia i wszędzie mnie pełno, więc niełatwo było pogodzić się z myślą o konieczności wycofania się z przestrzeni publicznej. Otrząsnęłam się szybko. Należę do tej grupy szczęśliwców, którzy mogą pracować zdalnie i chętnie korzystam z tego luksusu. Oszczędzam wtedy czas na dojazdach do biura, a, co najważniejsze, praca w domu, w którym nikt mnie nie rozprasza, jest wydajniejsza. Już wcześniej zdarzały mi się kilkunastodniowe okresy izolacji, kiedy realizowałam jakiś projekt albo pisałam artykuł. Zresztą, nie uważam mojego domu za więzienie i zawsze potrafię sobie znaleźć kreatywne zajęcie. Cały świat podaje nam pomocną dłoń. Wczoraj wieczorem wybrałam się do Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Mogłam zachwycać się fantastycznym przedstawieniem "Cyganerii" Pucciniego we własnym pokoju. Dzisiaj pewnie pójdę do kina i nikt nie będzie mi szeleścił albo rechotał za uchem. W świecie wirtualnej kultury repertuar zaskakuje swoim bogactwem. Odczuwam jedynie ból z powodu zamknięcia bibliotek (dlaczego jeszcze nikt nie wymyślił bibliotekomatów?), z uzależnieniem trudno walczyć.

Możliwość pozostania w domu potraktujcie jak dar, a nie przymus. Przede wszystkim, należy rozróżnić zalecaną czasową izolację dla własnego bezpieczeństwa od narzuconej kwarantanny z powodu podejrzenia zarażenia wirusem. Większość z nas znajduje się w tej pierwszej, lepszej sytuacji. Bezpośrednie spotkania z innymi ludźmi w dobie satelitów i komputerów można zastąpić rozmową telefoniczną albo komunikacją za pośrednictwem internetu. Przecież właśnie w ten sposób utrzymujemy kontakt z bliskimi nam osobami, które mieszkają daleko. Nie jesteśmy od siebie odcięci, zmieniają się jedynie formy wspólnego spędzania czasu, w dodatku przejściowo. Żadna epidemia nie trwa wiecznie. Wiele osób nie ma tego komfortu. Muszą pracować, chociaż z pewnością chętnie zamieniłyby się z nami miejscami. Doceńmy, że nie musimy wychodzić i ryzykować. Nie stwarzajmy dodatkowego zagrożenia dla pozbawionych ochronnego płaszcza kwarantanny.

Piękna pogoda prowokuje do wyjścia na zewnątrz. Najlepiej, oczywiście, posiedzieć na własnym balkonie lub w przydomowym ogrodzie, ale spacer po parku z zachowaniem dystansu do innych osób jest równie bezpieczny. Przyroda nie jest nośnikiem dla wirusa. Jedynie organizm ludzki umożliwia rozprzestrzenianie się choroby. Na bezludnych ścieżkach leśnych nie ma zagrożenia. Niebezpieczeństwo czai się w sklepach i w komunikacji publicznej, wszędzie tam, gdzie przebywają inni ludzie. Załóżcie, że każdy napotkany człowiek jest potencjalnym przypadkiem koronawirusa, nawet jeśli nigdy nie słyszał o alpejskich kurortach. Jeśli musicie wychodzić z domu, nawet spotykając swoich znajomych, stosujcie bezdotykową formę kontaktu, a, w miarę możliwości, zachowujcie cztery metry własnej strefy komfortu. Szczególną ostrożność muszą zachować osoby starsze lub chorujące na choroby przewlekłe, choćby na cukrzycę, ponieważ ich organizmy mają obniżoną odporność. Pamiętajmy jednak, że ofiarą wirusa może stać się każdy, bez względu na wiek i płeć. Tymczasowa izolacja we własnym mieszkaniu jest najlepszą strategią w walce z zarazą. Dom to nie klatka, tylko Wasza bezpieczna przystań.

2. Dbajcie o higienę 

Regularne mycie rąk zalecam nie tylko w czasie zarazy. Gdybyśmy mieli mikroskopy zamiast oczu, zauważyliśmy, że wszędzie otaczają nas drobnoustroje, roztocza i inne maleństwa, które niekoniecznie mają wobec nas dobre zamiary. Zachowajcie umiar i nie wpadnijcie w kompulsywną przesadę. Jeśli nie wychodzicie z domu, nie musicie co 5 minut biec do łazienki i szorować skóry aż do kości. Nadmiar środków dezynfekujących prowadzi do wyjałowienia, a tym samym osłabia odporność. Jeśli musicie wychodzić z domu, unikajcie dotykania palcami przycisków, klamek czy poręczy w miejscach publicznych. Możecie użyć rękawiczek, woreczka foliowego albo chusteczek higienicznych. Według czeskich naukowców, wirus potrafi przez kilka godzin przetrwać poza organizmem, wykorzystując bakterie jako swoistą tratwę ratunkową. Korzystajcie śmiało z płynów antybakteryjnych udostępnianych na dworcu czy przy wejściach do sklepów. Po powrocie do domu pierwsze kroki skierujcie do łazienki i dokładnie umyjcie ręce mydłem.

3. Wspierajcie innych

Kwarantanna jest niezbędna. Niedoposażone szpitale nie zapewnią nam wszystkim właściwej opieki w przypadku zachorowania. Przemęczony personel medyczny nie dokona cudów. Takie umiejętności posiadają tylko orzecznicy ZUS, których na próżno szukać na linii frontu walki z wirusem. Narażają się tylko prawdziwi lekarze, pielęgniarki, sanitariusze czy ratownicy medyczni. Nie liczcie na pomoc naszego rządu. Dla ministrów ważniejsze są nowe limuzyny niż sprzęt ratujący ludzkie życie. Podziękujcie Jurkowi Owsiakowi za kilka tysięcy respiratorów, chociaż to tylko kropla w morzu potrzeb. Nie liczcie na władze samorządowe. W Krakowie prezydent forsuje właśnie podwyżki podatków zamiast zorganizować sztab kryzysowy i zadbać o mieszkańców. Musimy sami sobie pomóc.

Cenną inicjatywą są grupy wolontariuszy, które deklarują pomoc w zakupach czy opiece nad dziećmi albo zwierzętami domowymi. W Krakowie zadania te koordynują: "Ekipa z Sąsiedztwa", "Widzialna Ręka" czy "Kraków dla Mieszkańców". Sama zgłosiłam się do jednej z nich jako "telefon zaufania" dla każdej osoby, która potrzebuje pocieszenia, porady, wsparcia psychicznego czy zwyczajnie chciałaby usłyszeć ludzki głos. Możecie zaproponować pomoc swoim najbliższym sąsiadom. Zakupione produkty lub leki zostawiajcie pod drzwiami. Na rozmowy i podziękowania przy filiżance herbaty przyjdzie czas później.

4. Dbajcie o zdrowie, także o psychiczne

Najłatwiejszym celem dla każdego wirusa jest osłabiony organizm. Uzupełniajcie codzienną dietę o witaminy i mikroelementy. Jeśli nie macie dostępu do owoców i warzyw, wspomagajcie się suplementami diety. Warto sięgnąć po blister ze zwykłą witaminą C. Najlepsze, oczywiście, są zawsze naturalne źródła. Uwielbiam smak malin, więc codziennie rozmrażam sobie małą porcję z zapasów, które zebrałam sobie w lecie na działce. Idealne do przechowywania (i równie smakowite) jest pomelo. Możecie trzymać je w lodówce do trzech miesięcy, ale przyznaję się, że nigdy nie udało mi się tak długo powstrzymać się od jego zjedzenia. Pietruszkę i szczypiorek hoduję w doniczkach na parapecie.

Unikajcie szumu informacyjnego i ciągłego sprawdzania ilości przypadków zachorowania wykrytych na świecie. Wolny czas poświęćcie na swoje hobby, obejrzyjcie ciekawy film, przeczytajcie książkę, zróbcie wiosenne porządki. Zadzwońcie do krewnych lub znajomych, powspominajcie miłe chwile. Uśmiechnijcie się do domowników, pobawcie się z dziećmi. Znajomość danych statystycznych nie powstrzyma rozprzestrzeniania się pandemii. Jeśli nie wychodzicie z domu, jesteście bezpieczni, więc nie musicie stać się kolejnym trybikiem w sztucznie nakręcanej spirali paniki. Nie odwołujcie zaplanowanych wydarzeń, tylko zmieńcie ich termin. Nie pozwólcie, żeby wirus przejął kontrolę nad Waszym życiem.

Jeśli poczujecie się źle, nie wychodźcie z domu, tylko skonsultujcie się z lekarzem telefonicznie. Nie musicie iść do przychodni, recepta zostanie przesłana do Was smsem. Jeśli jesteście alergikami, kichnięcie nie oznacza zakażenia, a jedynie przypomina, że w tym roku wiosna przyszła wcześniej. Zwykła grypa czy przeziębienie nie zniknęły z oficjalnej listy chorób. Prawdopodobieństwo, że koronawirus Was znalazł za kanapą jest naprawdę zerowe. Bądźcie zawsze szczerzy w rozmowie z lekarzem: nie można zatajać informacji o ostatnich podróżach albo o spotkaniach z osobami, które właśnie wróciły.

5. Zachowajcie rozsądek w czasie zakupów

Może zabrzmi mało kobieco, ale nie lubię robić zakupów. Obwieszanie się siatkami jak choinka nie pasuje do mojego stylu, więc w osiedlowych sklepikach pojawiam się sporadycznie w sytuacjach awaryjnych. W mieście wiecznych korków jak ognia unikam jazdy samochodem, więc wolę raz na trzy tygodnie podjechać w nocy do Makro i jednorazowo uzupełnić stan mojej spiżarni. Zwracam szczególną uwagę na terminy przydatności do spożycia. Pieczywo wrzucam do zamrażalki i wyciągam sobie dwie kromki pół godziny przed posiłkiem. Jeśli jesteście miłośnikami chrupiącej skórki, wystarczy owinąć zamrożone pieczywo wilgotną ściereczką i włożyć do kuchenki mikrofalowej. W trosce o zachowanie na dotychczasowym poziomie światowej populacji moli kuchennych takie produkty jak mąka czy płatki śniadaniowe zamykam w pojemnikach próżniowych. Zanim wyjdę do sklepu, zawsze zadaję sobie pytanie, czym daną rzecz mogę zastąpić. Kreatywność zawsze zwycięża w starciu z koniecznością zakupu. W kryzysowej sytuacji można skorzystać ze sprawdzonych rozwiązań historycznych. Nasi średniowieczni przodkowie doskonale radzili sobie bez papieru toaletowego i używali liści kapusty. "Nie ma sytuacji bez wyjścia"- jak to w pewnym dowcipie powiedział facet, zawiązując buta dżdżownicą.

Ostatnio przyjaciółka zaskoczyła mnie pytaniem, "co robię ze zgniłym jedzeniem". Nie mam w ogóle takich doświadczeń. Znam własne możliwości. Kupuję tylko to, co jest mi potrzebne. Niedojedzoną kocią karmą częstuję jeże. Właściwie tylko w kwestii słodyczy nigdy nie potrafię oszacować wystarczającej ilości, ale jako czekoladowy potwór nie mogę oprzeć się pokusie i nawet nie wiem, kiedy moje zapasy znikają. Zresztą, tutaj pojawia się niedobór, więc problem właściwego zaplanowania zakupów mnie nie dotyczy. Kupujcie tak, żebyście nie musieli potem wyrzucać. Róbcie listę potrzebnych produktów, sprawdzajcie terminy przydatności, zwracajcie uwagę na sposób przechowywania. Nie panikujcie, kiedy pracownicy sklepów nie nadążają z uzupełnianiem towaru na półkach.

6. Uważajcie na oszustów

Nawet w czasie, kiedy ludzie najbardziej powinni okazywać sobie solidarność, zawsze trafią się cwaniacy i spekulanci. Nie wpuszczajcie rzekomych kontroli epidemiologicznych do swoich domów. Nie wpłacajcie pieniędzy na podejrzane zbiórki. Szpitale informują o brakującym sprzęcie oraz wskazują swoje rachunki bankowe bez żadnych pośredników. Wywindowane ceny można zgłaszać do Inspekcji Handlowej. Nie istnieje żadne cudowne lekarstwo, które możecie zamówić z dostawą do domu. Nie ufajcie reklamującym się uzdrowicielom. Nie poddawajcie się nastrojom apokaliptycznym. Koronawirus nie jest karą boską, ale zwykłą chorobą, której rozprzestrzenianie wymknęło się spod kontroli.

7. Nikt nie próbuje Was zabić

Wybaczcie, ale nie wierzę w żadne teorie spiskowe. To nie jest broń biologiczna. Wirusy były zawsze, ale część z nich mutuje, a niektóre dostają nowe nazwy. To nie jest zmowa koncernów farmaceutycznych. Uodparnianie się wirusów na leki automatycznie powoduje konieczność badań laboratoryjnych i wprowadzania nowych lekarstw, skutecznych dla leczenia danego szczepu. Kilkanaście lat temu wyjeżdżałam do Afryki. Profilaktycznie przyjęłam wszystkie szczepionki na choroby występujące na danym obszarze. Problem pojawił się w przypadku malarii. Jedyny oficjalnie dostępny w Polsce środek był przestarzały. Zdobycie odpowiedniego lekarstwa, które na podstawie jednej recepty można było kupić za granicą, w naszym kraju wymagało uruchomienia całej procedury biurokratycznej: wypełniania rozmaitych formularzy, podpisów lekarza rodzinnego, podpisów wojewódzkiego lekarza medycyny tropikalnej, dodatkowych formularzy dla apteki, a finalnie podpisów w Ministerstwie Zdrowia. Jestem uparta, więc zdobyłam szczepionkę. Autyzmu nie dostałam, chociaż stosuję profilaktykę przed każdą egzotyczną podróżą.

Równie absurdalne są pogłoski o celowym "odmładzaniu społeczeństwa" i próbach wyeliminowania z premedytacją osób w sędziwym wieku. W grupie ryzyka rzeczywiście znajdują się starsi i chorujący na przewlekłe choroby, ponieważ to ich układ immunologiczny jest najbardziej osłabiony. Logika, a nie spisek. Zwróćcie uwagę, że najczęściej chorujecie, kiedy jesteście przemęczeni, przepracowani, przybici psychicznie. Każda choroba wybiera najłatwiejszy cel: najsłabszych. Wiele przypadków śmiertelnych należy powiązać ze schorzeniem, które występowało jeszcze przed zarażeniem koronawirusem. COVID-19 pełni rolę gwoździa do trumny. Ostatnie doniesienia z chińskich ośrodków naukowych mówią, że znaczący wpływ na odporność na wirusa ma grupa krwi. Tutaj również pozostaję sceptyczna, moim zdaniem, próba badawcza jest niewystarczająca do udowodnienia tej teorii.

8. Zwierzęta domowe nie przenoszą wirusa

Najgłupsza plotka, jaka do mnie dotarła, to oskarżanie domowych zwierzaków o przenoszenie wirusa. Próby nienaukowego wyjaśnienia niezrozumiałych zjawisk zawsze towarzyszyły ludzkości. Na przestrzeni wieków rozmaite epidemie zgarniały swoje żniwo. W średniowieczu chętnie oskarżano "wiedźmy" albo mieszkańców skonfliktowanej sąsiedniej wioski o rzucenie klątwy. Oskarżenia padały również w stronę Żydów, bo ciemny lud nie dostrzegał różnic w ówczesnej higienie osobistej poszczególnych kultur. Z pełną odpowiedzialnością mogę napisać, że koronawirus zupełnie nie interesuje się zwierzętami domowymi. Nie pozwólcie sobą manipulować i nie wyrzucajcie pupili ze swoich serc.

Doktor Kot radzi: nie wychodźcie z domu, unikajcie ludzi, wśród zwierzaków możecie być szczęśliwi i bezpieczni.

9. Życie po pandemii

Każda epidemia zostaje z czasem opanowana. Życie jest zbyt krótkie, żeby przeglądać się w rozlanym mleku. Myślmy o przyszłości, na którą wpłynie obecna sytuacja. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby przewidzieć załamanie w niektórych sektorach gospodarki. Przedsiębiorcom działającym w turystyce i gastronomii grozi niewypłacalność. Nie odwołujcie zarezerwowanych wycieczek, lecz zmieniajcie ich terminy. Zamawiajcie jedzenie z ulubionych restauracji, które oferują dania na wynos. System szkolnictwa ukazał swoją kruchość w całej okazałości. Wielu nauczycieli to cyfrowi imigranci, więc nie unieśli ciężaru zdalnego nauczania. Pandemia odsłoniła również tragiczny stan służby zdrowotnej w kraju. To tylko przykłady, widmo bankructwa wisi nad różnymi branżami. Zastanówmy się, co możemy zmienić, żeby przygotować się do innych potencjalnych zagrożeń. Przygotujmy plan bezpieczeństwa narodowego. Wyeliminujmy słabe punkty z systemu. Wyciągnijmy wnioski z błędów, które zostały popełnione. Zamiast finansować propagandową telewizję, kupmy sprzęt ratujący ludzkie życie. Zmieńmy nastawienie z "mieć" na "być". Zauważmy drugiego człowieka i uśmiechnijmy się do niego. Teraz z odległości 4 metrów, ale już niedługo będziemy mogli podejść bliżej i naprawić nasze relacje. Bądźmy empatyczni i solidarni. Tylko wspólnymi siłami możemy odbudować świat, bez lęku, bez paniki, bez wzajemnych animozji. Życzę Wam wszystkim zdrowia i spokoju. Jeśli potrzebujecie rozmowy, jestem do dyspozycji.


wtorek, 10 marca 2020

Kokos na oleju

"Zdrożał cukier i chleb, ale staniał olej" - zabrzmiało z propagandowej ambony. Co prawda, we wszystkich okolicznych sklepach cena oleju nawet nie drgnęła na wieść o prezydenckim orędziu, ale pomysł na urodzinowe ciasto już zdążył wykiełkować, więc bez patrzenia na rachunek zaczęłam go wprowadzać w życie. Było warto, ciasto udało się wyśmienicie i zniknęło w mgnieniu oka.


Przepis na ciasto na oleju:
- 2,5 szklanki mąki
- 1 szklanka cukru
- 1 szklanka mleka
- 1 szklanka oleju
- 1 szklanka wiórków kokosowych
- 3 jajka
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 2 łyżeczki syropu kokosowego

Składniki wystarczy wymieszać, wyłożyć do natłuszczonej formy i piec w nagrzanym do 180 stopni piekarniku przez godzinę.


niedziela, 8 marca 2020

Echo tamtych dni

dziecko w Tobie nie pamięta
jak imiona
w chórze matek przed kolacją
spadły z okien

centrum życia na trzepaku
już zamknięte
śpi snem gorzkim pod księżyca
zimnym kocem

ciszę makiem czas wysiewa
coraz dłuższą
deszcz usuwa strzałki z kredy
Twoich wspomnień

tylko pniaczek przy parkingu
niemy świadek
skrywa w słojach żywy obraz
o huśtawce

dziś już echo nie powtórzy
naszych imion 
jakby nigdy żadnych dzieci 
tu nie było


środa, 4 marca 2020

Żółte firanki

Wiosna w swoim roztargnieniu zapomniała zerknąć do kalendarza. Rozwiesiła żółte firanki leszczynowe już w drugiej połowie lutego i świat od razu stał się piękniejszy.



wtorek, 3 marca 2020

Sarnia ostoja

Do zdobycia sprawności tropiciela jeszcze sporo mi brakuje. Nad refleksem też muszę popracować. Trzy rudle saren przecięły moje ścieżki, ale udało mi się uchwycić tylko z daleka kilku pojedynczych przedstawicieli tego najelegantszego gatunku zwierzyny płowej. Miejsca zrobienia zdjęć nie mogę zdradzić, bo wszędzie grasują okrutni mordercy i dla swojej chorej satysfakcji polują na bezbronne istoty.



poniedziałek, 2 marca 2020

Leśny doktor

Zapukał do mnie las, więc pobiegłam w jego stronę. Doktor uwijał się w swojej klinice, starannie diagnozując każde drzewo. Ostatni raz natknęłam się na dzięcioła dużego prawie dwa lata temu. Teraz udało mi się podejść znacznie bliżej, ale to wciąż jeszcze nie są zdjęcia moich marzeń.



niedziela, 1 marca 2020

Mistrz ptasiego makijażu

Wymknęłam się ze spotkania do przyklasztornego parku w celu zapolowania na wiewiórki. Sprytne bestie ukryły się w koronach drzew i zapewne chichotały obserwując moje podchody, ale dość szybko o nich zapomniałam. Cała moja uwaga skupiła się na idealnej kresce namalowanej eyelinerem. Kolorowa ptaszyna wielkości wróbla przeczesywała dziobem ściółkę w poszukiwaniu smakołyków. Kowalik zwyczajny (Sitta europaea) słynie ze swoich akrobatycznych umiejętności, ale nie chciał mnie nauczyć chodzenia po drzewach głową w dół.  Pozostał mi zatem jedynie zachwyt nad jego wielobarwnym upierzeniem, błękitem jego grzbietu, żółtopomarańczowym brzuszkiem, białymi policzkami i nad tymi słodkimi oczkami w czarnej oprawie à la Zorro.