Kalendarium

* Od 5 do 30 września 2017 r. - piesza pielgrzymka do Santiago de Compostela
* bezterminowo: Akcja społeczna Zielone Bronowice

środa, 31 lipca 2013

Wernisaż wystawy Artura Kłosińskiego

Często pojawia się pytanie, czym jest sztuka i kiedy twórcę można nazwać artystą. Istnieją pewne kanony, którymi tłum się zachwyca i które wpisano na mapki obowiązkowych przystanków turystycznych. Piękno niekoniecznie stanowi wyznacznik kulturalnych wartości, a moda płynie własnym korytem. Dyplom szkoły plastycznej otwiera drzwi galerii, ale nie gwarantuje uznania. Zdarza się, że splendor spływa na autora dopiero pośmiertnie. W natłoku dzieł rozmaitych ogromnego znaczenia nabiera mecenat czy przyjazna recenzja opiniotwórczej osobowości. Niestety, często promowane są koszmarki niegodne miejsca, w którym zostają wyeksponowane, jak choćby pisuar zwany Głową Mitoraja na krakowskim rynku.

Osobną kategorię stanowią arcydzieła popełnione przez samą naturę oraz projekty stworzone przypadkowo przez osoby odległe od świata kultury. Tematykę sztuki niezamierzonej podejmuje fotografik Artur Kłosiński z Poznania.

Z Arturem Kłosińskim

W sobotę 29 lipca 2013 r. w Małopolskim Ogrodzie Sztuki przy ul. Rajskiej 12 otwarto wystawę prac Artura zatytułowaną "Wywczasy". Wybrane fotografie z cyklu "Kosaara nad People" obejrzeć można do 23 sierpnia. Na ekspozycji przykuwa uwagę jedno puste miejsce, ślad na tynku sprawiający wrażenie, że obraz spadł lub został skradziony. A jednak okazuje się to zamierzeniem celowym - artysta uzupełni tą przestrzeń dopiero po odnalezieniu idealnego kadru podczas swoich marszrut po krakowskich zakamarkach. Projekt jest tworem żywym i każda podróż owocuje nowymi zdjęciami.

Andrzej Pałys, Piotr Sikora, Artur Kłosiński

Niewidzialny bohater cyklu - Kosaara - narodził się w poprzedniej pracy Artura, opowieści o artyście-idiocie, traktującym fastfoody McDonald'sa jako własną akcję w publicznej przestrzeni. Fikcyjna postać nabrała nowego wymiaru i stała się z czasem swoistym wędrowcem wyłapującym formy nieintencjonalne, powstałe z czystego lenistwa, przypadku czy też po prostu braku kompetencji. Prowizoryczne rozwiązania tworzą ciekawe kompozycje i parodiują sztukę powszechnie uznaną za prawdziwą i docenioną. Poniżej kilka moich kadrów wychwyconych na ścianach galerii. Więcej informacji o projekcie znaleźć można na stronie autora oraz na fanpage'u "Kosaara group".





niedziela, 28 lipca 2013

Wernisaż wystawy zbiorowej "Koherencja"

Cztery młode malarki - Izabela Gajewska, Teresa Szyngiera, Yvette Janecki i Sara Ripley-Smith - wzięły udział w projekcie zatytułowanym "KOHERENCJA", którego wernisaż odbył się w piątkowy wieczór 26 lipca 2013 r. w krakowskiej galerii Onamato. Przewodnim motywem wystawy, a jednocześnie łącznikiem pomiędzy odmiennymi stylami artystycznymi, była szeroko rozumiana natura oraz towarzyszące jej zjawiska.

Z Yvette Janecki i Izabelą Gajewską

Cztery, bardzo indywidualne, spojrzenia na skomplikowaną strukturę materii zaowocowały interesującym zestawieniem obrazów. W pracach Izabeli dominuje energia, żywe, intensywne barwy, nasycenie pomarańczą oraz czerwienią. Na jej płótnach najważniejsze miejsce zajmuje człowiek balansujący pomiędzy niebem a ziemią. Teresa operuje czernią i bielą, wplatając geometrię w świat roślin oraz prowadząc dialog między kosmosem i chaosem. Prace Yvette uciekają w stronę abstrakcji, barwne bryły zachowują jednak miękkość i swoiste ciepło. Sara próbuje uchwycić ulotność chwili, przemijalność zdarzeń, a przy tym zachować subtelność w swoich wielowarstwowych projektach.

Teresa Szyngiera, Izabela Gajewska, Yvette Janecki

Wystawę można obejrzeć w kamienicy przy ul. Brackiej 7 w godzinach otwarcia galerii do 14 września br. Polecam, gdyż załączone przeze mnie fotografie nie oddają przestrzennego zamysłu spojenia różnych wizji.

Kadry z prac Izabeli Gajewskiej

Kadry z prac Teresy Szyngiery

Kadry z prac Yvette Janecki

Kadry z prac Sary Riley-Smith

sobota, 27 lipca 2013

ETNOmania 2013

W niedzielę 21 lipca 2013 r. odbyło się, najważniejsze dla mnie w skali całego roku, wydarzenie: Festiwal ETNOmania w Skansenie Nadwiślański Park Etnograficzny w Wygiełzowie. Poprzednia edycja dostarczyła tyle pozytywnych emocji oraz zachwyciła magiczną atmosferą tego miejsca, że nie mogłam doczekać się kolejnej. Nasza ubiegłoroczna sześcioosobowa grupka uległa cudownemu rozmnożeniu i tym razem w naszej ekipie doliczyć można się było osiemnastu sztuk miłośników rzemiosła. Już w piątek mój dom wypełnił się radosnym gwarem, gdyż specjalnie na festiwal zjechali się moi, dotychczas wirtualni, przyjaciele: Agnieszka, Krzysiek, Ania i Mateusz z Łomży, Ania i Darek z Nieporęta oraz Ania z Proszowic. Reszta brygady dotarła ze swoich zakątków prosto do Wygiełzowa. Dla prawdziwej pasji odległość nie ma przecież znaczenia.


Największą zaletą Etnomanii jest pretekst do spotkania z przyjaciółmi. Viola ze swoją familią dotarła ze Skawiny, a Grześ z Anią i Emilką przyjechali z Chrzanowa. Festiwal tworzy niezwykłą, ciepłą atmosferę rodzinności i braterstwa dusz, ułatwia nawiązywanie nowych znajomości, zacierając różnice pokoleniowe i społeczne. Nie widać tutaj podziału na miasto i wieś, a tradycja doskonale odnajduje się we współczesności. Piękna historyczna sceneria Skansenu oraz połacie wypełnione soczystą, życiodajną zielenią zapewniają fantastyczny wypoczynek od krakowskiego zgiełku zalanego brudem i betonem.


Na stoiskach rozstawionych przez twórców po całym Skansenie podziwiać (i oczywiście zakupić) można było rękodzieło wszelakie, zarówno to wykonane w technikach tradycyjnych, przekazywanych z pokolenia na pokolenie, jak i to skrajnie współczesne, upcyklingowe, efekt uboczny postępu cywilizacji i godny naśladowania przykład artystycznego podejścia do gospodarki odpadami. A ja polowałam sobie na uśmiechy i minki wymalowane na buziach mi znanych - Irenki, Gosi, Ani, Magdy, Edytki, Małgosi - oraz na facjatach zarejestrowanych w ubiegłym roku i na twarzach zupełnie nowych. 







Cudowne słońce szlachetnie rywalizowało przez cały dzień z ogromem atrakcji przygotowanych przez organizatorów oraz rzemieślników. Pokazy, warsztaty, koncerty, konkursy, strefa relaksu, festiwalowe przedszkole, mnogość strawy i napitków - zgodnie z zasadą "dla każdego coś miłego". Moja siostra Ewa uczyła się kaligrafii. Viola i Krysia wyhaftowały na torbach ludowe wzory. Ja wykułam sobie miedziane płatki do kwiatowej ozdoby, przerobiłam karton po soku na portfelik i uszyłam liliowego ptaszka-przytulankę. Miłą niespodzianką okazało się zdobycie przez nas dwóch pierwszych nagród w konkursie literackim, tym bardziej cenną, że pisanie na zamówienie opowiadań poza ciszą i skupieniem do łatwych nie należy.




Więcej zdjęć znaleźć można w moim albumie na facebooku. Otulona pięknymi wspomnieniami, siadam sobie cichutko w kąciku i grzecznie czekam na następną edycję festiwalu.


piątek, 26 lipca 2013

Wizja przyszłości

w holu Muzeum Narodowego
postawiono unikalny eksponat
rachityczne drzewo
ozdobione trzema suchymi listkami
i fragmentem ptasiego gniazda

staruszkowie ukradkiem
ocierali łzy wzruszenia
dzieci rozsypywały pytania
odbijające się 
retorycznym echem

definicję pojęcia "trawa"
dawno wykreślono z leksykonu
legendy o lasach i parkach
trafiły do rejestru
ksiąg zakazanych

na betonowej pustyni
pozostała jedynie
butelkowa zieleń
w sklepach oferujących
eliksir zapomnienia


czwartek, 25 lipca 2013

Jasna strona prania

Nie samą sztuką człowiek żyje. Przyziemność i fizjologia próbują zaanektować każdą moją wolną chwilę. Można nazwać to lenistwem, ale z premedytacją poszukuję wszelakich udogodnień w domowych obowiązkach, aby w minimalnym stopniu ograniczały moją artystyczną duszę. Oczywiście mogłabym zatrudnić do sprzątania osobę, która takowe czynności wykonywać lubi, ale moja prywatna zona wzdryga się na samą myśl o dotykaniu przez obcych. Jednym z takich czasowych złodziei jest pranie, a jeszcze nie wynaleziono pralki z funkcją automatycznego załadunku, rozładunku i rozwieszenia.

Na zaproszenie firmy Streetcom mogłam przetestować najnowsze kapsułki piorące marki Ariel. Używam ich od dawna, ale moja przygoda z nimi zaczęła się zupełnie nietypowo. Jak każda osoba zajmująca się rękodziełem, przechowuję mnóstwo półproduktów biżuteryjnych. Opakowanie, które przypadkowo zobaczyłam na sklepowej półce, wydało mi się do tego po prostu idealne - wygodne zamknięcie wielokrotnego użytku, przezroczyste ścianki pozwalające dojrzeć, co znajduje się w środku, bez konieczności wyjmowania z szafki, możliwość ustawiania pudełeczek na sobie, ich trwałość.

Kapsułki oczywiście należało wykorzystać i błyskawicznie doceniłam ich zalety. Oprócz wygody związanej z samymi zakupami, a więc wyeliminowanie konieczności dźwigania niewygodnego kartonu lub wielkiego worka, okazało się, że ułatwiają także sam proces prania. Nic się nie rozsypuje, nic nie trzeba odmierzać, wystarczy włożyć kapsułkę do pralki, przykryć praniem i włączyć. Nowa formuła, którą testowałam w ostatnich dniach, wydaje się bardziej skondensowana i skuteczniejsza w usuwaniu plam. Moim faworytem został wariant Ariel Touch of Lenor Fresh, odczuwalnie zapewniający dodatkową porcję świeżości.


Ogólnie kapsułkami jestem zachwycona i jedyne, co chciałabym zmienić, to ich opakowanie. Najlepiej byłoby powrócić do poprzedniej, przezroczystej wersji. Jeśli jednak byłoby to kłopotliwe dla producenta, optowałabym przynajmniej za zróżnicowaniem pudełek - dla każdego rodzaju inny kolor opakowania. Bez wczytania się w etykietę, trudno rozróżnić, czy wewnątrz znajdują się kapsułki do prania białego, czy do kolorowego. Również w aspekcie ochrony środowiska, możliwości dalszego wykorzystania pustych pojemników na własne potrzeby wydają się szczególnie cenne, nie tylko dla rękodzielników. Można przechowywać w nich przecież śrubki i gwoździe w garażu albo na przykład spinacze i inne drobiazgi biurowe w mieszkaniu.

Ciekawa jestem Waszych osobistych opinii i doświadczeń związanych ze stosowaniem takich kapsułek i chętnie przekażę je do firmy, która realizuje najnowszą kampanię marketingową marki Ariel. Z przyjemnością odpowiem też na pytania, gdyż zostałam uzbrojona w odpowiedni zestaw materiałów informacyjnych.


środa, 24 lipca 2013

Zamek w Pieskowej Skale

Nocny wyjazd do Pieskowej Skały zaplanowałam na 19 lipca jako jedną z atrakcji dla moich gości. Jednak podróż polskimi drogami okazała się dla nich tak męcząca, że większość wybrała wypoczynek w domowym zaciszu. Jedynie Ania, Krzysiek i Rafał skusili się na audiowizualną przygodę. Na miejscu mogłam spotkać się także z mieszkającą u podnóża zamku Anią oraz z jej rozkoszną bratanicą Olą. 


Program wydarzenia, zorganizowanego przez Muzeum Zamek w Pieskowej Skale, czyli Oddział Zamku Królewskiego na Wawelu, we współpracy ze Stowarzyszeniem Lokalna Grupa Działania "Jurajska Kraina", zapowiadał się wyjątkowo interesująco. Na zewnętrznym dziedzińcu zaserwowano piękny koncert zatytułowany "Nikt tylko Ty". Polskie i francuskie piosenki zaśpiewała Paulina Kujawska. Wokalistce towarzyszyli: Tomasz Drabina grający na akordeonie, Michał Braszak - na kontrabasie oraz Gertruda Szymańska - na instrumentach perkusyjnych. Słuchając muzyki mogliśmy podziwiać piękno zamkowej architektury. Szczególnie urzekły nas idealnie wypielęgnowane ogrody.






Po koncercie przyszedł czas na zwiedzanie. Zainteresowanie było ogromne i tłum zgromadził się przy bramie prowadzącej na dziedziniec wewnętrzny. Udało nam się dołączyć dopiero do przedostatniej grupy. Jednak warto było czekać w kolejce. Naszym przewodnikiem po stylowych przemianach w dziejach sztuki europejskiej został Olgierd Mikołajski, autor koncepcji wystawy "Historia Pieskowej Skały", który w swoje opowieści wplatał fascynujące anegdoty i pieskoskalskie legendy. 


Ekspozycja przypomina przewracanie kart w albumie historii sztuki. Każdą komnatę poświęcono innej epoce. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od sali, w której zebrano dzieła sztuki średniowiecznej, takie jak kolekcja gotyckich rzeźb pochodzących z nastaw ołtarzowych. Następnie przenieśliśmy się w wiek XVI, gdzie pośród innych renesansowych zabytków na ścianach wyróżniały się wielkie gobeliny, a uwagę przykuwała również kolekcja włoskiej majoliki. Trzecie pomieszczenie zawierało obiekty pochodzące z XVII wieku, takie jak: zbiór obrazów szkoły holenderskiej, czy bogato intarsjowane i inkrustowane sepety włoskie i niemieckie. Czwarta komnata prezentowała sztukę późnego baroku z końca XVII i początku XVIII stulecia, między innymi paradne łoże francuskie haftowane srebrną nicią. 

Dzieła z okresu regencji zebrano w piątym pomieszczeniu, a największe wrażenie wywarł na mnie niemiecki, bogato, choć bez przesytu, zdobiony kredens. W szóstej sali, poświęconej sztuce rokokowej, podziwialiśmy meble zachwycając się lekkością ich formy i asymetrią ornamentów. Klasycyzm przedstawiono w siódmej komnacie, wydzielając w przestrzeni trzy grupy eksponatów: wczesnoklasycznych, empirowych oraz w stylu biedermeier. Meble i obrazy z połowy XIX wieku, a więc przykłady romantyzmu i realizmu, zgromadzono w ósmej sali. 

Dziewiąte wrota poprowadziły nas wprost do historyzmu, gdzie zgromadzono między innymi wiele pamiątek o znaczeniu patriotycznym. Moją uwagę przykuła tutaj jednak chińszczyzna, rzadko posiadająca współcześnie znamiona dzieła sztuki. Dziesiąty pokój składał hołd sztuce secesji, prezentując na przykład piękny komplet mebli salonowych w stylu art nouveau. Ostatnia, jedenasta sala koncentrowała się na okresie dwudziestolecia międzywojennego i można było zaobserwować tam bardzo charakterystyczne dla tego okresu dążenie do łączenia modernizmu ze sztuką ludową. Poniżej kilka moich fotografii ze spaceru po europejskiej historii sztuki.