Kalendarium

* Od 5 do 30 września 2017 r. - piesza pielgrzymka do Santiago de Compostela
* bezterminowo: Akcja społeczna Zielone Bronowice

sobota, 4 maja 2013

Bajka o Instrumentach

Podmuch wiosennego wiatru rozchylił zasłony i lśniący promień słońca pieszczotliwie pogładził po policzku piękną dziewczynę skupioną na lekturze filozoficznej powieści. Altówka, bo tak miała na imię nasza bohaterka, odłożyła książkę i z wdziękiem podniosła się z fotela. Podeszła do okna i rozsunęła zasłony. Przed nią roztaczał się malowniczy widok. Smyczkowy Dwór był bowiem ze wszystkich stron otoczony ogrodem, w którym wiosna doprowadziła do eksplozji kolorów, zapachów i dźwięków.

Altówka westchnęła z zachwytu. Sięgnęła po aksamitną pelerynę i pospiesznie wyszła z domu. Wdychała aromat budzących się kwiatów i głaskała ich barwne główki. Wsłuchała się w rytm ptasiego świergotu i sama zaczęła nucić hymn pochwalny dla najpiękniejszej pory roku. Z początku jej głos był cichy i nieśmiały, z czasem stawał się donośniejszy, przyjmując miękką, łagodną i głęboką barwę brzmienia.

Wzdłuż muru okalającego ogród wysoki, szczupły chłopak o imieniu Flet siał koper na niewielkim poletku należącym do jego rodziny. Przerwał pracę, zdziwiony niską, niemal nosową, tajemniczą nutą. W skupieniu nasłuchiwał i przez wyłom w murze próbował wypatrzeć źródło tego pięknego dźwięku.

Tymczasem Altówka spacerowała wśród budzącej się przyrody nie przerywając swojej pieśni. Doszła do końca ogrodu i weszła na przewieszony nad niewielkim stawem drewniany mostek. Jej głos roznosił się po gładkiej tafli wody.

Młodzieniec, urzeczony cudowną melodią, wysokim głosem zaczął wtórować tajemniczej solistce. Nucił z lekkością, radośnie. Jego pieśń, niczym śpiew płochliwej wilgi dochodzący z koron drzew, rozchodził się po dworskiej posiadłości.

Przestraszona obecnością intruza Altówka oparła się gwałtownie o drewnianą barierkę. Zbutwiała deseczka niespodziewanie pękła i dziewczyna wpadła do lodowatej wody.

Flet bez chwili wahania pospieszył na ratunek. Przeskoczył przez kamienny mur, pobiegł w kierunku stawu i wskoczył w jego toń. Wyłowił uroczą topielicę i przywrócił jej oddech. Wciąż dygotała z zimna, więc wziął ją na ręce i zaniósł do małej drewnianej chatki, w której mieszkał wraz z czterema braćmi.

Na widok Fleta bracia porzucili swoje obowiązki i przybiegli z pomocą. Od śmierci rodziców samodzielnie prowadzili swoje małe gospodarstwo. Obejście wyglądało bardzo ubogo, ale było schludne i zadbane. Bracia troszczyli się o siebie nawzajem i pracowali od świtu do zmierzchu. Nawet najmłodszy, Piccolo, starał się ze wszystkich sił.

Młodzieńcy ułożyli Altówkę wygodnie na łóżku i otulili kocami. Klarnet w dłoniach rozgrzewał jej zziębnięte stopy. Obój zagotował wodę na herbatę. Fagot ręcznikiem osuszał mokre włosy dziewczyny. A mały Piccolo przytaszczył swojego ukochanego kota i położył na łóżku w przekonaniu o leczniczych właściwościach ukochanego futrzaka.

Bracia długo zastanawiali się, jak pomóc dziewczynie. Obój melancholijnym, śpiewnym i dość przenikliwym głosem przekonywał pozostałych, że powinni odnieść Altówkę do dworu. Fagot, charakterystycznym dla siebie tonem, twierdził, że dziewczyna musi odpocząć po wypadku i wystarczy zawiadomić jej rodziców. Klarnet, jak zwykle niezdecydowany, nie potrafił opowiedzieć się po żadnej ze stron. Od dziecka jego charakterystyczną cechą była uległość. Nie miał własnego zdania. Każdemu przytakiwał. Niczym źdźbło trawy na wietrze przychylał się do wypowiedzi swoich kolejnych przedmówców. Jego słowa po prostu zlewały się z barwą głosów otoczenia. Flet natomiast milczał zapatrzony w idealne rysy twarzy śpiącej panny.

Spór rozstrzygnął Piccolo. Wysokim i przenikliwym krzykiem przerwał zażartą dyskusję starszych braci. Oznajmił, że pobiegnie do dworu i nie czekając na odpowiedź, chudy i kościsty chłopiec w podskokach podążył w stronę domu Altówki.

W tym czasie starszy brat Altówki wesoło nucił pod nosem, aby umilić sobie nudne zestawienie miesięcznych rachunków. Matka, zafascynowana włoską kulturą, nadała chłopcu imię Stradivarius, ale nikomu poza nią nie spodobało się to egzotycznie brzmiące i trudne w wymowie słowo, więc wszyscy wołali na niego bardziej swojsko: Skrzypce. Kawalera ucieszył niepodziewany widok rozkrzyczanego malca pod oknem. Zdecydowanie potrzebował pretekstu do zrobienia sobie przerwy w monotonnej pracy. Odłożył papiery i zszedł na dół.

Piccolo zamilkł zaskoczony widokiem Skrzypiec. Był tak podobny do swojej siostry! Różnił się praktycznie jedynie wzrostem oraz tonem głosu, który był nieco wyższy, płytszy i ostrzejszy. Skrzypce roześmiał się patrząc na malucha o szeroko otwartych oczach i rozdziawionej ze zdziwienia buzi. Rozbawiło go osłupienie Piccola, chociaż nie domyślał jego przyczyny.

Piccolo szybko ochłonął i zaczął piskliwie relacjonować przebieg porannych zdarzeń. W miarę słuchania opowieści chłopca, twarz Skrzypiec coraz bardziej poważniała. Młody człowiek bardzo kochał swoją siostrę i nie chciał, żeby przytrafiło się jej coś złego. Zawołał rodziców i wraz z małym przewodnikiem wsiedli do powozu. Ruszyli w stronę drewnianej chatki pięciu braci. Przez całą drogę Piccolo barwnie opowiadał, jak zaopiekowali się piękną panną.

Rodzice Altówki i Skrzypiec nie kryli niezadowolenia. Akurat tego dnia miał przyjechać wybrany przez nich narzeczony dla córki. Ojciec, Kontrabas, długo szykował się do tej wizyty. Bardzo zależało mu, aby Altówka bogato wyszła za mąż, gdyż finanse rodziny mocno podupadały. Matka, Wiolonczela, zbytnio przywiązała się do wystawnego życia, aby pozwolić sobie na rezygnację z niego. Wspólnie wybrali idealnego kandydata na swojego zięcia.

Powóz podjechał pod małą drewnianą chatkę. Altówka właśnie się zbudziła i napotkała rozmarzone oczy Fleta, który cichutko śpiewał miłosną piosenkę. Serce zabiło jej mocniej. To była miłość od pierwszego wejrzenia. I wtedy weszli jej rodzice.

Kontrabas zaczął krzyczeć. Jego niski głos był tak donośny, że zatrzęsły się szyby w oknach chatki. Wtórowała mu Wiolonczela, soczyście i śpiewnie krytykowała córkę, a potem dobitnie dobrzmiewała w głuchych basach przytakując swojemu mężowi. Skrzypce próbował załagodzić sytuację, ale nikt go nie słuchał. Bracia nie odezwali się ani jednym słowem. Altówka starała się przerwać krzyki rodziców, ale jej się nie udało. Pokornie więc wyszła z nimi i wsiadła do powozu. Płakała przez całą drogę powrotną do domu.

Przed dworem stał powóz, a wokół niego nerwowo spacerowali goście rozczarowani brakiem należnego powitania. Kontrabas pokłonił się im i zaczął przepraszać za spóźnienie, pomijając w opowieści udział braci w ratowaniu jego córki. Jej łzy wytłumaczył przerażeniem wywołanym wypadkiem. Zaprosił przyjezdnych do salonu, nie szczędząc im pochlebstw i przymilnych uśmieszków.

W salonie dokonał pełnej prezentacji. Przedstawił swoją rodzinę, a następnie zaczął zachwalać zalety swoich gości. Ojciec absztyfikanta, Róg, był właścicielem wielkiego majątku ziemskiego i karczmy Pod Blaszanym Rogiem. Kontrabas pominął historię, że Róg nie stronił od alkoholu, pod którego wpływem skłonny był do bijatyki i dzięki temu zyskał przydomek Waltornia. Nie wspomniał też o jego upodobaniu do krwawych polowań. Matka, Tuba, nigdy nie pracowała, ale Kontrabas zachwalał jej poświęcenie dla wychowania syna. Najwięcej uwagi poświęcił pozytywnemu wizerunkowi młodzieńca o imieniu Puzon, zupełnie zapominając o jego awersji do nauki i pracy. Towarzyszącą swoim gościom dziewczynę, Trąbkę, ledwie omiótł spojrzeniem.

Róg czystym i donośnym głosem krytykował wystrój salonu i gust swoich gospodarzy. W urodzie Altówki dopatrywał się jedynie defektów i porównywał ją do nieskazitelnej piękności, jaką dla niego była Trąbka. Szczególnie uszczypliwe uwagi kierował w stronę bioder zarówno Altówki, jak i Wiolonczeli, choć trzeba przyznać, że rzeczywiście natura im ich nie poskąpiła.

Tuba parskała przez cały czas z niechęcią. Ton zmieniała jedynie kierując wzrok na swojego ukochanego jedynaka, głęboko, melancholijnie i lirycznie zapewniając go o swojej bezgranicznej miłości.

Puzon wygodnie rozparł się w fotelu i osuszał kolejną szklankę wiśniowej nalewki. Nie zwracał uwagi na otaczające go towarzystwo, podśpiewując pod nosem swoją ulubioną melodię. Jego twarz przybierała ciepły wyraz jedynie wtedy, gdy patrzył na Trąbkę, która płonęła rumieńcem pod wpływem jego spojrzenia.

Dyskusja przypominała transakcję handlową. Osób, których dotyczyła nie dopuszczano do głosu. Altówka łkała. Puzon zachowywał obojętność. Tymczasem ich rodzice rozważali korzyści, jakie mogłoby przynieść zaaranżowane małżeństwo.

Mimo starannego wychowania i nienagannych manier, Altówka nie wytrzymała presji. Gwałtownie wstała i wybiegła z salonu. Zapukała do swojej babci i szlochając poprosiła ją o pomoc. Sędziwa Harfa uważana była za najmądrzejszą osobę w rodzinie. Schorowana, od lat nie wychodziła ze swojego pokoju, ale troska o szczęście ukochanej wnuczki dodała jej sił. Opierając się na ramieniu Altówki powoli doszła do salonu, gdzie toczył się nieobiektywny sąd nad przyszłością dziewczyny.

Głosem czystym i pewnym kategorycznie zakazała targów losem swojej wnuczki. Ta drobna, zdeformowana przez czas i chorobę staruszka wypełniła swoją osobowością całe pomieszczenie. Wszyscy, jak zahipnotyzowani, słuchali jej w milczeniu, niczym niebiańskiej muzyki. Słowa płynęły, pozornie lekkie, a jednak nasycone wiedzą, mądrością i doświadczeniem. Po salonie delikatnie rozchodziła się jej pieśń o potędze czystej i nieskalanej miłości, najpiękniejszym uczuciu, którego nie każdemu udaje się zakosztować. Tak łatwo utracić majątek i zapaść się w niebyt, a prawdziwa miłość dodaje sił, uskrzydla, pozwala przetrwać każdą życiową burzę. Każda nuta wyśpiewana przez Harfę, niczym drogocenna perła, upadała na puszysty dywan i toczyła się w stronę kolejnej osoby, roztaczając na nią swój blask, łagodząc rysy jej twarzy, rozświetlając jej oczy.

Kontrabas przeprosił, że pieniądze przesłoniły mu dobro rodziny. Wiolonczela, jak skarcone dziecko, ze spuszczoną głową wpatrywała się w geometryczny wzór dywanu. Róg również przyznał się do błędu i ucałował dłoń Harfy w podziękowaniu za głos rozsądku. Tuba parskała swoim zwyczajem, kiwając głową na znak skruchy. Nawet zimny i wiecznie nadęty Puzon poczuł, że otworzyło się jego serce. Wstał, poprawił ubranie i podszedł do Trąbki. Ukląkł przed nią i wyznał jej miłość. Rozpromieniona dziewczyna wręcz wyśpiewała mu swoją wzajemność.

Harfa uśmiechnęła się pod pajęczyną zmarszczek. Poprosiła Skrzypce, aby udał się do domku bohaterskich braci i zaprosił ich do dworu. Młodzieniec z radością spełnił jej prośbę. Przyprowadził zdumionych i onieśmielonych chłopców. Nie spodziewali się podziękowań za uratowanie Altówki, ani tym bardziej błogosławieństwa dla zakochanej pary.

Rozpoczęły się przygotowania do podwójnego wesela. Wszyscy starali się, aby ten wspaniały dzień miał równie piękną oprawę. Odnowiono Smyczkowy Dwór i rozpoczęto gruntowny remont ojcowizny pięciu braci. Ku zaskoczeniu wszystkich, podczas rozbiórki starego komina, znaleziono ukryte kosztowności o niewyobrażalnej wręcz wartości. Niespodziewany skarb pozwolił nie tylko na zapewnienie dostatniej przyszłości nowożeńcom i braciom pana młodego, ale również na nadanie niespotykanego rozmachu uroczystościom weselnym. Róg i Tuba zmienili siermiężny wystrój swojej karczmy na prawdziwą salę balową.

Zjechali się krewni i przyjaciele z całego świata. Z Azji przybył Ksylofon, nieco toporny w obejściu kuzyn, rzucający krótkimi, ostrymi zdaniami i do znudzenia zachwalający zalety drewna palisandrowego. Wibrafon, rodem z Ameryki, przekonywał go o wyższości metalicznych dźwięków, choć czasem zmieniał ton na bardziej miękki. Otoczona aurą tajemniczości Czelesta snuła swoje niewiarygodne, baśniowe opowieści.

Przy innym stoliku skupiła się wyjątkowo głośna rodzina Bębnów. Werbel, choć drobnej postury, przekrzykiwał Taktownika, nazywanego z racji swojej potężnej budowy Wielkim Bębnem. Co rusz hałaśliwą dyskusję przerywał im ekscentryczny Tamburyn, pobrzękując przy tym dzwoneczkami zdobiącymi jego ubranie. Kocioł konwersował z Talerzami, przyklaskującymi radośnie każdej jego wypowiedzi. Przysłuchiwał się im Trójkąt, czasem wtrącając z wdziękiem swoje trzy grosze.

Nawet Marakasy przyleciały z Afryki, aby świętować wielki dzień Altówki i Fleta. Z charakterystycznym dla siebie szelestem kręciły się po weselnej sali i zaglądały w każdy kąt zabawiając rozmową wszystkich biesiadników.

Muzyka rozbrzmiewała na całą okolicę. „Poloneza czas zacząć” – ogłosił Klarnet, który samozwańczo przejął rolę weselnego wodzireja. Gracji ruchów par biesiadnych towarzyszyły posuwiste kroki. Powoli, rytmicznie, tancerze uroczyście krążyli po sali.

Klarnet klasnął w dłonie i rozległy się dźwięki oberka. Szybkie tempo tej formy tanecznej sprawiło, że gospoda zamieniła się w migoczącą, wielobarwną tkaninę, w której trudno było rozpoznać poszczególne osoby. Kolorowe stroje weselnych gości zlewały się w jedność. Flet z Altówką i Puzon z Trąbką wirowali na środku parkietu. Młodzieńcy z wigorem przytupywali, robili przysiady i wywijali hołubce wokół swoich partnerek.

Widząc kropelki potu na czołach tancerzy, Klarnet znów zaklaskał i melodia zwolniła, przechodząc w dźwięki spokojniejszego, ale wesołego i dynamicznego mazura. Niektóre pary przysiadały jednak zmęczone przy swoich stolikach.

Klarnetowi bardzo zależało, aby każdy bawił się równie dobrze. Zabrzmiały nastrojowe, wręcz liryczne, nuty kujawiaka i wszyscy weselnicy wrócili na parkiet. Uśmiechnięte pary powoli i spokojnie obracały się i lekko kołysały.

Przyszedł czas na następne tańce. Nieśmiała Trąbka rozkwitła w walcu rosyjskim, a Puzon nie przestawał nucić jej do ucha miłosnych wyznań. Róg i Tuba obserwowali młodych, wzdychając z zachwytu nad ich świeżością i urodą.

W walcu angielskim królowała Altówka. Flet prowadził ją z czułością, trzymał pozornie lekko, ale stanowczo, unosili się i opadali z wdziękiem, ich sylwetki tworzyły subtelne linie, przypominali falującą taflę wody. Goście nie mogli oderwać od nich oczu.

Klarnet znów przyspieszył tempo i salę wypełniły żywe dźwięki. Uśmiechnięci, wpół objęci goście wirowali najpierw w walcu wiedeńskim, a później w walcu francuskim. Wszyscy tańczyli, śpiewali i emanowali szczęściem. Zabawa trwała do białego rana.



Tekst niniejszy popełniłam dawno temu, ale dla poprawy nastroju dzisiejszego burego i mokrego dnia wygrzebałam go z szuflady służącej jako kosz na odpryski z mojej głowy. Osobistemu mojemu trollowi przypominam, że to jedynie fikcja literacka, a pozostałym życzę miłego słuchania.



5 komentarzy:

  1. piękna bajka :) i jakie wspaniałe zakończenie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. o, jak cudnie, to bawmy sie, bawmy i cieszmy zyciem.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Hello to every single one, it's actually a fastidious
    for me to pay a visit this web page, it includes important Information.

    OdpowiedzUsuń