Kalendarium

* Od 5 do 30 września 2017 r. - piesza pielgrzymka do Santiago de Compostela
* bezterminowo: Akcja społeczna Zielone Bronowice

niedziela, 31 marca 2013

Fiolety

Odkąd sięgam pamięcią, fiolety dominowały w moim świecie. W czasach głębokiej komuny, kiedy kolory jeszcze nie istniały, gotowałam swoje ciuszki w roztworach barwiących. Niestety, źle się to dla mnie kończyło, ilekroć zostałam przyłapana na używaniu garnka, którego oficjalne przeznaczenie było bardziej przyziemne niż moje artystyczne wizje. Szwendałam się też po rozmaitych punktach handlowych uzbrojona w mój wyimaginowany wykrywacz fioletów, ale sklepowe półki uginały się pod pustką. Pierwsze dziecięce oszczędności w całości przeznaczyłam na przypadkowo upolowane czeskie trampki we wrzosowe maziaki, które z perspektywy czasu ocenić mogę jako koszmarne, ale wtedy widok ukochanej barwy przesłaniał mi ich brzydotę.

Z czasem mój dom aż po sufit wypełniły wszystkie odcienie fioletu i mimo często szokowych reakcji odwiedzających mnie gości, nie próbuję nawet walczyć z moją słabością. Okazuje się, że nie jestem odosobniona w tym nałogu i coraz więcej osób spotykam zarażonych nieuleczalną fioletowacizną i równie jak ja szczęśliwych z tego powodu. Kiedy natrafiłam na wyzwanie w Skarbnicy Pomysłów, nie miałam najmniejszych wątpliwości, że zostało ono personalnie właśnie do mnie skierowane.

Tym razem zrobiłam sobie pajęcze kolczyki w technice wire wrapping. Za żywymi pająkami zdecydowanie nie przepadam i ich mozolne szarobure wypociny w kątach mojego mieszkania z uporem maniaka usuwam. Moje pajączki biżuteryjne na szczęście trzymają się swojej fioletowej kanwy i sprzątać po nich nie trzeba. Bardzo podobają mi się natomiast misterne konstrukcje przedstawicieli tego gatunku na zewnątrz, szczególnie, kiedy rosą są oprószone. I nigdy nie mogę wyjść z podziwu dla kunsztu, z jakim te arcydzieła tworzy natura.



Efekty mojej ostatniej nocy bezsennej, nieudolnie uchwycone na poniższych fotografiach, zgłaszam na fioletowe wyzwanie do Skarbnicy Pomysłów, gdzie oczywiście podziwiać też można fantastyczne wariacje innych autorek na temat najpiękniejszych odcieni, jakie kiedykolwiek z tęczy upadły na Ziemię.

I jeszcze rzucić muszę moje najnowsze maleńkie zaklęcie, aby monotonia bieli odeszła bezpowrotnie i pozwoliła mi wybudzić się z zimowego odrętwienia i beztrosko zanurzyć się w soczystych kolorach:

Zmykaj zimo, zmykaj żwawo,
Nie graj na emocji strunie,
Chcę się cieszyć świeżą trawą,
Twoje miejsce na biegunie!!!

piątek, 29 marca 2013

Przebijanie śniegu przy jajecznicy

Nie jestem odosobniona w mojej bezkresnej tęsknocie za wiosną. Zaglądam w rozmaite blogowe zakamarki i widzę zaklęcia błagalnie przyzywające słoneczne dni, aby feerią kolorów wypełniły otaczającą nas rzeczywistość. Ale kiedy spoglądam przez okno, nadal przytłacza mnie monotonna biel sypiąca się z nieba. Za namową Grześka tworzę więc własne przebiśniegi, aby skusić Kwiatową Panienkę do radykalnej rewolucji i strącenia w końcu Lodowej Damy z tronu, który w sposób absolutnie bezprawny i na nazbyt już długi okres sobie przywłaszczyła.

Powszechnie zapanował nietypowy klimat dwuświąteczny, bo wszyscy dookoła lepią bałwany w kształcie zajączków. Nie przepadam za tworzeniem dekoracji na fali masowej mody sezonowej, ale tym razem jednak uległam wielkanocnemu nastrojowi, w efekcie czego powstało decoupage'owe stadko kwiecistych zwierzaczków i innych form mniej lub bardziej nawiązujących do tradycji.

Jako, że ostatnio świat rękodzielniczy został zdominowany przez jajka, więc, tym razem zainspirowana przez Romę, przystąpiłam do smażenia własnej jajecznicy. Moim popisowym daniem specjalnym jest wielkie jajo upcyklingowe wykonane ze sznurka wyplatanego na balonie i posrebrzane.








niedziela, 24 marca 2013

Podziękowania

Napęczniała powodami do uśmiechu moja Miarka szczęścia, czyli mój pomysł na rok z trzynastką w nazwie ukrytą, mający udowodnić tezę o jej szczęśliwości. Wrzucam tam na bieżąco zdjęcia wszystkich ciepłych gestów losu w moją stronę poczynionych. Przyznaję się jednak bez bicia do poważnych zaległości w pokazaniu przemiłych niespodzianek od dziewczyn blogujących. Jako pierwsza cudeńkami obrzuciła mnie Moniczka, która konsekwentnie tworzy swoją markę Onlyhope. Wedle fotograficznej dokumentacji o wyborze mojej skromnej osoby jako godnej obdarowania zadecydował kociak, który zapewne wyczuł mój ogromny sentyment do każdego przedstawiciela kociego rodu. Zdążyłam pochwalić się Królisiem od Kasi. Chwilę później w moich dłoniach zalśniły fascynujące krople liliowej rosy. Autorką tego wyjątkowej urody prezentu, jako wyrazu uznania dla mojej konkursowej propozycji nazwy, jest Joasia. Chwilę później na mojej Miarce szczęścia pojawiły się upominki podawajkowe od MagdyW akcji łapania trzynastek udało mi się upolować przepiękne dzierganki od Tereni i właśnie one jako kolejne pozwoliły moim oczom cieszyć się cudnym widokiem. Szyjogrzej bezpowrotnie straciłam, gdyż moje dziecię dokonało natychmiastowego zaboru, kiedy tylko go ujrzało.

Udało mi się złapać numerek na blogu Ani. Nie ukrywam, że to jedno z moich ulubionych miejsc w blogosferze, prowokujące mnie wyzwaniami do działania w sferze rękodzielniczej. Sama Ania jest dla mnie niekończącym się źródłem inspiracji, a w jej kocich kolczykach od pierwszego wejrzenia zakochałam się bez pamięci.


Kolejny prezent z blogowej rozdawajki, tym razem kosmetyczny, a nie rękodzielniczy, przybył do mnie od Kamili. Oczywiście, nie zrezygnowałam z mojej blond czupryny, ale kolorek błyskawicznie został zagospodarowany na głowie mojego dziecięcia, od pewnego czasu odnajdującego się w fazie eksperymentalnej.


A potem z drugiego końca Polski przybyła do mnie najpiękniejsza ryczka, jaką kiedykolwiek widziałam. Autorką tego cudeńka, które przypadło mi w udziale za kreatywny pomysł na wykorzystanie uszu (takich drewnianych oczywiście), jest Agnieszka. Stołeczek ozdobiony został kwieciem w moich ukochanych kolorach. W międzyczasie niespodziewanie prezentami obsypała mnie moja kochana Krysia, w zasadzie bez powodu, bo ta podstępna osóbka tylko szuka pretekstów, żeby innych obdarowywać i już czeka nowe awizo uprawniające do odbioru następnego zestawu naszykowanego specjalnie dla mnie tak po prostu, z czystej sympatii.




Szczęście dopisało mi podczas losowania u Basi, która obdarowała mnie kubkiem we własnoręcznie wydzierganym wdzianku, dorzuciła słodkości i konikowy dziurkacz.


W rozdawajce zorganizowanej przez Anitkę zdobyłam dla mojej Bratanicy przecudną lalę o wdzięcznym imieniu Walentyna. Podziwiam dokładność wykonania w najdrobniejszym nawet detalu, bo w zwykłych sklepach takich skarbów się nie spotyka.


Udało mi się złapać licznik u Magdy. W ramach nagrody za zaangażowanie w polowanie na cyferki dostałam od niej przepiękny naszyjnik i dodatkowo coś na ząb.


Kompletnie zaskoczyła mnie Paulinka, bo przeoczyłam moment, kiedy liczba obserwatorów jej bloga przekroczy magiczną liczbę uruchamiającą losowanie zwycięzcy. Nagroda okazała się dla mnie tym bardziej cenna, że została pod moim kątem spersonalizowana kolorystycznie.


W motylkowym konkursie u Moniczki spadł na mnie dosłownie deszcz prezentów. W moje ręce trafiło zarówno piękne rękodzieło, jak i mnóstwo przydasi dla mojej własnej twórczości. Moniczka nagrodziła mój abstrakcyjny pomysł na kreatywne zastosowanie dekoracyjnych motylków.




Kolejną wygraną rozdawajką była zabawa zorganizowana przez Dori. Jej rękodzieło jest mi szczególnie bliskie, gdyż sama od wielu lat pasjonuję się upcyklingiem i uwielbiam twórców nadających niepotrzebnym przedmiotom nowy wymiar. 


Zostałam też sowicie obdarowana przez Paulinkę. Dostałam prześliczne kolczyki wykonane w technice sutasz i fantastycznego filcowego pawia, a wszystko to suto zostało okraszone słodkościami.


Dziękuję z całego serca wszystkim moim blogowym koleżankom za cudowne prezenty. Wszystkie są dla mnie równie ważne i sprawiły mi nieopisywalną, niesamowitą radość. Kolejność publikacji fotografii wynika jedynie z chronologii dostarczania przesyłek przez listonosza. I na koniec dziękuję jeszcze Ewuni za blogowe wyróżnienie. Tradycyjnie dalej nie przekazuję, ale jeśli ktoś ma ochotę - proszę się częstować. Oto moje odpowiedzi na pytania, które padły w ramach tego wyróżnienia:

1. Tort z kremem czy z galaretką? - z kremem.
2. Krokusy czy tulipany? - krokusy.
3. Ciepło czy zimno? - ciepło !!!
4. Gra planszowa czy komputerowa? - jeśli już, to planszowa.
5. Makaron czy ryż? - ryż.
6. Największe Twoje marzenie? - zostać kotem.
7. Za czym tęsknisz? - za latem.
8. Kisiel czy budyń? - kisiel.
9. Ulubiona technika tworzenia? - upcykling.
10. Ulubiony dzień tygodnia? - sobota.
11. Szpilki czy trampki? - szpilki.


Rozpisałam się i rozwizualizowałam się dzisiaj aż nadto, ale czas ostatnio nie chciał ze mną współpracować, więc uzbierała się piramida zaległości. Raz jeszcze dziękuję wszystkim za malowanie uśmiechu na mojej twarzy. Mam wrażenie, że od kilku miesięcy to wręcz mój makijaż permanentny.


sobota, 23 marca 2013

Wiosna

Mówię wierszem
Kiedy pierwsze
Wiosny tony
Biją w dzwony
Budząc zmysły
By wytrysły
Barwy źródła
W tęczy pudłach
Uwięzione

Te miesiące,
Kiedy słońce
W śnie zimowym
Tak jałowym
Pozbawionym
Jasnej strony
W próżni gaśnie,
Idą właśnie
W zapomnienie

Ruszam w drogę
W końcu mogę
Wziąć do ręki
Kwiatów pęki
Piękny zapach
Chciwie łapać
Ptaki smyki
Do muzyki
Nastroiły
Z całej siły
Życie budzą


czwartek, 21 marca 2013

Wrocław

Ostatnie zakrzywienia czasoprzestrzeni sprawiły, że dopiero dzisiaj odnajduję chwilkę na opisanie wrażeń z krótkiego spacerku po Wrocławiu. Byłaby to z pewnością dłuższa wycieczka i po brzegi wypełniona wrażeniami wizualnymi, ale mróz przenikający na wskroś moje ciało nakazał minimalizm poznawczy. Pierwszym punktem, który przykuł mój wzrok był Gmach główny Uniwersytetu Wrocławskiego. Podejrzewałam, że na potrzeby akademickie zaadaptowano pałac, ale po zagłębieniu się w historii tego budynku, ku mojemu zdziwieniu, okazało się, że powstał od początku jako jezuicka uczelnia. Co prawda kamień węgielny położono na miejscu zburzonego wiele lat wcześniej średniowiecznego zamku piastowskiego, jednak projekt finansowany od 1728 roku przez cesarza Leopolda I, a potem przez jego następców, ściśle zakładał budowę barokowej Akademii Leopoldyńskiej. Niestety, wybuch wojny siedmioletniej uniemożliwił zrealizowanie pierwotnego projektu w całości.

Na wrocławskim Rynku zobaczyć można jeden z najlepiej zachowanych historycznych ratuszy. Dwukondygnacyjny budynek o wybijających się późnogotyckich cechach budowany i rozbudowywany był sukcesywnie od XIII wieku aż po wiek XVI, a więc na przestrzeni 250 lat. W efekcie powstał nieco bajkowy twór na planie wydłużonego prostokąta z wieżą i licznymi przybudówkami. Obecnie mieści się tam nie tylko Muzeum Sztuki Mieszczańskiej, ale także Piwnica Świdnicka, jeden z najstarszych europejskich lokali gastronomicznych.

Gmach główny Uniwersytetu Wrocławskiego                                                                           Ratusz                                 

Na murach trójnawowej bazyliki pod wezwaniem św. Elżbiety (zwanej Farą Elżbietańską lub kościołem Garnizonowym) widnieją charakterystyczne dla mrocznego okresu gotyku płaskorzeźby z czaszkami sprawiającymi wrażenie krzyczących bezgłośnie o przemijalności żywota, choć zapewne stanowią jedynie nawiązanie do nieistniejącego już cmentarza parafialnego. Obecny wygląd trójnawowego kościoła bazuje na XIV-wiecznej świątyni w stylu gotyku redukcyjnego ufundowanej przez Bolesława III.

Dawny przykościelny cmentarz otoczony był wieńcem maleńkich domków, w których mieszkali księża-altaryści, a więc opiekunowie ołtarza. Zachowały się jedynie dwie średniowieczne kamieniczki, połączone ze sobą arkadą. Budynki te, nazwane Jasiem i Małgosią przez osadników napływających po II Wojnie Światowej, pochodzą najprawdopodobniej z XV wieku. Niższy z nich znany jest także jako Domek Miedziorytnika, gdyż przez kilkanaście lat na potrzeby pracowni miedziorytniczej dzierżawił go Eugeniusz Get Stankiewicz, artysta grafik i profesor ASP. 

Również sztuka współczesna znakomicie odnajduje się we Wrocławiu. Oprócz rozkosznych krasnali, które przebojem podbiły moje serce, niesamowite wrażenie robi Pomnik Anonimowego Przechodnia. Na skrzyżowaniu ulic Świdnickiej i Piłsudskiego odlane z brązu postaci dosłownie zapadają się w chodniku, by kolejne mogły wyłonić się już po drugiej stronie ulicy. Odsłonięcie tych czternastu figur miało miejsce w 2005 roku. Szkoda tylko, że w Krakowie nikt nie przykłada wagi do rzeźbiarskiej estetyki i zamiast naprawdę ciekawych pomników choćby na naszym Rynku Głównym straszy pisuar Mitoraja.

    Bazylika pw. św. Elżbiety                                              Najstarsze wrocławskie kamienice                                             Fragment Pomnika Anonimowego Przechodnia