Kalendarium

* Od 5 do 30 września 2017 r. - piesza pielgrzymka do Santiago de Compostela
* bezterminowo: Akcja społeczna Zielone Bronowice

czwartek, 28 lutego 2013

Magia papieru

Na długiej liście rękodzielniczych technik, w których chciałabym kiedyś dojść do wirtuozerii, znajduje się quilling. Nazwa pochodzi z języka angielskiego i nie została jeszcze spolszczona, w tłumaczeniu oznacza po prostu nawijanie na rurkę. Z wąskich, kolorowych pasków papieru zwija się spiralną sprężynę na patyczku, a następnie odpowiednio się ją formuje poprzez zagniatanie wewnętrznych warstw. Tym oto sposobem powstaje piękny papierowy filigran.

Mam dwa ulubione zakątki w przepastnych zasobach Internetu, gdzie podziwiam baśniowe wręcz prace wykonane tą technikąPierwszy z nich oddalony jest ode mnie o ponad 2000 km i gdyby nie geniusz odkrycia światłowodów, nie wiedziałabym, że Ilonka tworzy w Irlandii takie piękne rzeczy. Zresztą, nie tylko sama je wykonuje, ale również chętnie dzieli się swoją wiedzą, prezentuje sztuczki rozmaite, udziela wskazówek, zaraża swoją pasją. Na pewno będę sumienną uczennicą, taką grzeczną dziewczynką z moimi ukochanymi warkoczykami, w śnieżnobiałych podkolanówkach i kusej spódniczce. Deklaruję się nie opuścić żadnej lekcji, a postępami w mojej edukacji chwalić się na bieżącoDrugie miejsce odkryłam dopiero niedawno, kiedy przypadkowo nadepnęłam na bannerek rozdawajkowy sklepu Artimeno i tam od pierwszego wejrzenia zakochałam się w pracach Katji. Quillingowa czarodziejka pochodzi z Ukrainy i dopiero przed dwoma laty osiadła w Polsce. A to, co potrafi ze zwykłego papieru zrobić, dosłownie dech w piersi zapiera.

Moja pierwsza próba podboju quillingowego świata przybrała formę kwietnych kolczyków. Lekkość papieru nie obciąża ucha mimo pozornie dużych rozmiarów biżuterii. Daleko mi do moich mistrzyń, ale od czegoś przecież trzeba zacząć.



środa, 27 lutego 2013

Na przekór zimie

Za oknem wciąż króluje szaroburość. Spod topniejącego powoli śniegu wyłazi kilkumiesięczny brud, niedopałki, psie kupy... Krakowski magistrat słynie z absurdalnego zarządzania budżetem miejskim i całkowitego braku umiejętności myślenia perspektywicznego. Zamiast na sprzątanie, środki przeznaczane są na promocję olimpiady. Tylko kto będzie chciał przyjechać na to wielkie dzikie wysypisko śmieci?

Ślimaczy się nadejście ciepłej i słonecznej aury. Ale w moim sercu wiosna niespodziewanie otwiera pierwsze pączki. Otoczona wianuszkiem przyjaźni niczym w szklarni rozkwitam w całej gamie barw rzęsiście podlewana pozytywnymi emocjami, obsypywana prezentami i dobrym słowem. A jest ich ostatnio tak wiele, że zachodzi uzasadniona obawa niekontrolowanego przewrotu w mojej głowie od tego nadmiaru rozpieszczania. I potem męczyć się będziecie z rozkapryszoną i zmanierowaną księżniczką.

Wracając do wątku niespiesznych mięczaków, w odpowiedzi na zaproszenie do zabawy, jaką organizuje Srebrnolistka, obudziłam ze snu zimowego jednego brzuchonoga. Oczywiście wybrałam szczęśliwego posiadacza własnej muszelki, bo te bezdomne jakoś nie wzbudzają mojej sympatii. Przysiadł sobie na listku w kolorach soczyście wiosennych, a broszkowe zapięcie pozwoli mu na skorzystanie ze znacznie szybszego środka transportu, jakim jest damskie popiersie, w misyjnej podróży głoszenia radosnej nowiny o rychłym końcu zimowego marazmu.




Ślimaka wystawiłam na pośmiewisko wśród prac zgłoszonych u Srebrnolistki. Oglądanie i głosowanie na najciekawsze rozwinięcie tematu odbywa się do 7 marca.


wtorek, 26 lutego 2013

Wyspa Tropikalna

Przez chwilę wydawało mi się, że umysł spłatał mi figla. Podejrzewałam moich hojnie obdarzonych poczuciem humoru przyjaciół o zastawienie na mnie pułapki. Kilkakrotnie kontrolnie odchodziłam od komputera, aby sprawdzić, czy wiadomość nie znika albo czy jej treść nie ulega zmianie. Nie chciało być inaczej! Mojej rymowance przyznano główną nagrodę! Ogarnęła mnie euforia. Endorfiny opanowały moje ciało. Szwendałam się jak koń bez uprzęży, nie mogąc usiąść z wrażenia, wzruszenie odbierało mi mowę, a skrzydłami zawadzałam o meble.

Niewtajemniczonym wyjaśniam, że Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji we Wrocławiu ogłosiło konkurs, któremu towarzyszyła myśl przewodnia: "oszczędzanie przez rymowanie". Zadanie polegało na napisaniu eko-wierszyka, w treści którego musiała być wpleciona fraza "nie lej wody". Z jednej strony, uwielbiam wszelkie zabawy, które wymagają kreatywności od ich uczestników, z drugiej zaś, zawodowo zajmuję się ochroną środowiska. Z racji podwójnej motywacji nie mogłam zatem odmówić sobie udziału w wodociągowym konkursie.

Na samym szczycie puli nagród znajdowała się wycieczka na podberlińską Wyspę Tropikalną. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że właśnie mi ona przypadnie! Jak poinformowali organizatorzy, zgłoszono blisko 500 prac, z czego 381 wierszy spełniało wszystkie warunki regulaminowe. I gdzie ja, żuczek mały, w takim tłumie mogłabym być zauważona? A jednak moja fioletowa czcionka nieoczekiwanie wybiła się ponad wszystkie pozostałe i dzięki temu będę mieć okazję zobaczyć zjawiskowe miejsce, o którym do tej pory jedynie czytałam. A oto moja nagrodzona rymowanka, z którą mieszkańcy Wrocławia będą mogli zapoznać się przez cały marzec na afiszach podróżujących na gapę w tamtejszej komunikacji publicznej:

Kto ty jesteś? Polak mały.
Lejesz wodę? Zbiornik cały. 
Czemu lejesz? Z przyzwyczajeń.
A znasz Wrocław? Przykład daje.
Co promuje? Oszczędzanie.
I co myślisz? To wyzwanie.
Chcesz się zmienić? Mam powody.
Jaki morał? Nie lej wody.

Zapewne mało kto pamięta, że autorem osnowy, na której splatałam mój poetycki wątek, był Władysław Bełza. I gdyby nie zmarło mu się przed stu laty, wdzięczność nakazywałaby mi właśnie jego zaprosić jako moją osobę towarzyszącą w tropikalnych voyage'ach. Jeszcze nie wiem, kto zechce wybrać się ze mną na egzotyczną wycieczkę, ale mam nadzieję, że pomoże mi wypełnić karty pamięci pięknymi wspomnieniami. Garść informacji o największej w Europie namiastce raju wrzucam poniżej, a po powrocie obiecuję uzupełnić subiektywną relacją i kadrami z moich własnych tudzież drugiej połowy wyprawy oczu.

Kompleks zlokalizowany jest w Niemczech, około 60 km na południe od Berlina. Otwarcie obiektu nastąpiło w dniu 19 listopada 2004 r. Potężna hala, w której mieści się park rozrywki, została pierwotnie zbudowana jako stocznia dla sterowców, a kształt budynku został dopasowany właśnie pod kątem ich specyficznych technicznych wymagań oraz aerodynamiki. Temperatura powietrza wewnątrz w ciągu dnia wynosi około 25°C w cieniu, woda w Morzu Południowym ma temperaturę 28°C, natomiast w Lagunie Bali utrzymuje się przeciętnie 31°C ciepła. Wilgotność powietrza mieści się w przedziale od 40 do 60 %, co gwarantuje sprzyjający klimat dla roślin z całego świata.

Cały hangar ma 360 metrów długości, 210 szerokości i 107 wysokości. Jest najwyższą halą na świecie zbudowaną bez filarów podtrzymujących. Nowojorska Statua Wolności mogłaby się w niej zmieścić na stojąco, a paryska Wieża Eiffla swobodnie mogłaby być tam ułożona w pozycji leżącej. Pomieściłoby się też osiem standardowych boisk do piłki nożnej. Mimo swej kubatury ten gigantyczny budynek należy do tzw. konstrukcyjnej wagi lekkiej. I tutaj mój ukłon ekologiczny z racji wykorzystania alternatywnych, odnawialnych źródeł energii zarówno do ogrzewania, jak i do oświetlania całej budowli. Można zwiedzać nie tylko wzdłuż i wszerz. Zapewniono bowiem dodatkową atrakcję w postaci lotu balonem wewnątrz hali. Balon wznosi się pod kopułę budowli na wysokość około 55-60 metrów.

Dżunglę tworzy około 50 000 roślin. Na pniach drzew, mierzących do osiemnastu metrów wysokości, rosną orchidee i pnącza. Łącznie występuje tu około 600 egzotycznych gatunków, między innymi takich, jak palmy, paprocie i namorzyny. Wszystkie występujące tu rośliny, podobnie jak w ogrodach botanicznych, opatrzono tabliczkami z ich nazwą, opisem i miejscem pochodzenia. Wśród przedstawicieli fauny można spotkać nie tylko ryby i gady, ale także ptactwo. Las Tropikalny jest ekosystemem utrzymywanym w równowadze bez stosowania chemii, z użyciem wyłącznie naturalnych metod pielęgnacji. Szkodniki, takie jak na przykład mól bananowy, zwalczane są przez wprowadzenie do systemu innych owadów, które przyczyniają się równocześnie do spulchniania gleby. Więcej opowiem po mojej wizycie w tym intrygującym miejscu.


niedziela, 24 lutego 2013

Być Kobietą - wyzwanie piąte

Gdybym nie próbowała zapanować nad chaosem myśli moich nieuczesanych, nagłówek tego posta brzmiałby po prostu: "Czytanie dywanu". I jak zwykle, nikt nie mógłby zrozumieć, co poeta miał na myśli. Skrzętnie skrywana logika moich wypowiedzi bazuje w tym wypadku na piątym wyzwaniu tafcikowym, które w ostatnich medialnych kampaniach reklamowych kojarzy się ze sloganem: "nie czytasz, nie idę z Tobą do łóżka".

Terry'ego Pratchetta poznałam w Portugalii. Aż po sam czubek wypełniał limit bagażu podręcznego mojego dziecięcia. Dwa tygodnie - poza brzęczeniem telefonu i domofonu, bez nieustających pielgrzymek ludzi ślepo wierzących w moje umiejętności rozwiązywania wszelakiej maści problemów egzystencjalnych, bez błagalnych alertów o ratowanie wszechświata, bez kultu urzędniczej indolencji oraz bez złodziejstwa czasowego uprawianego nawet przez domowe sprzęty - zdecydowanie sprzyjały literackiej konsumpcji.

Sceptycznie podchodzę do wszystkich tworów z kategorii "fantastyka". Owszem, wierzę w anioły i krasnoludki, ale straszydła rozmaite nigdy nie przekraczają granic świata mojej wyobraźni. A jednak w Pratchecie zakochałam się od pierwszego akapitu. Mimo dzielącej nas przepaści całego pokolenia doświadczeń okazało się, że nadajemy na tych samych falach. 

Wakacje, niestety, charakteryzują się ulotnością, a codzienność z uśmiechem okrucieństwa odbiera paszport uprawniający do podróży w relaksacyjny papierowy świat. Owszem, regularnie sięgam po mądre książki potrzebne mi na płaszczyźnie zawodowo-naukowej, ale witryna biblioteczki, w której zadomowiła się literatura piękna, długo czekała na moją wolną chwilę. Tym razem maszyna losująca ściągnęła z półki "Dywan". Jak zdradza w przedmowie sam autor, powieść ma charakter dualny. Popełnił ją w wieku lat siedemnastu, na długo przed dniem moich narodzin, ale przed wznowieniem publikacji przeprowadził na niej gruntowną operację plastyczną. Być może kiedyś przysiądę nad oryginalną wersją i dokonam analizy porównawczej z czystej ciekawości dla procesu ewolucji pisarskiego talentu. Niestety, nie mam żadnego dywanu w moim prywatnym zestawie ścian, aby osobiście zaobserwować rozgrywające się w jego splotach historie. 

Fabuły oczywiście zdradzać nie będę, aby nie pozbawiać innych czytelników radości Kolumba ze stąpania po odkrytym właśnie nieznanym lądzie. Z pewnością warto zwrócić uwagę na słynne pratchettowskie perełki błyskotliwych metafor i elokwentnych skojarzeń wręcz pozrywanych z egzosfery, które zdobią każdą stronicę książki. Z czystym sumieniem mogę polecić tą powieść wszystkim koneserom piękna.



sobota, 23 lutego 2013

Wernisaż wystawy Marii Kiesner

Ostatnio mało mnie było widać w kulturalnym wymiarze Krakowa. Na swoje usprawiedliwienie znajduję jednak dwie całkiem sensowne wymówki. Po pierwsze, widok lodowatej bieli za oknem skutecznie wywiewa z mojej głowy każdą niesforną myśl o nieobligatoryjnym opuszczeniu murów mojego zamczyska. Po drugie, mój kręgosłup przypomniał sobie o przysługującym mi prawie do uszlachetniającego cierpienia i hojnie zaaplikował moim nocyceptorom lędźwiowym odpowiednią dawkę bólu. Ale kiedy głód artystycznych doznań zaburczał w moich trzewiach, nie mogłam oprzeć się pokusie spaceru do Otwartej Pracowni.

Wernisaż miał miejsce w dniu 22 lutego. Maria Kiesner przyjechała na gościnne występy z Warszawy. Specjalizuje się w architekturze i pejzażach miejskich. Obrazy zebrane na wystawie zatytułowanej "Gdzieś" przedstawiają realistyczne, ascetyczne, pozbawione zielonych akcentów i czynnika ludzkiego autentyczne budynki rozsiane po całym świecie. Wiele z nich zmieniło już wraz z upływem czasu swój wygląd, gdyż Maria często wzorowała się na pocztówkach przedstawiających ich pierwotną formę.


                                                                                                         Maria Kiesner                                                                Maria z prezesem Otwartej Pracowni Ignacym Czwartosem

W pierwszej chwili surowość i chłód bijący z płócien dosłownie spoliczkowały mnie. Mój świat jest kolorowy, kalejdoskopowo zmienny, tętni życiem, miliony stóp zadeptują jego ścieżki, oplata go roślinność, pąki kwiatów otwierają się gwałtownie i otaczają mnie swoją wonią. Stąd też moje ogromne pierwszoplanowe zaskoczenie na widok wymarłych okruchów miasta, stopniowo przeradzające się w zainteresowanie dokładnością detali, a następnie przynoszące chwilę zadumy nad przemijalnością, ulotnością i nieprzewidywalnością zdarzeń. Myślę, że właśnie taka była intencja autorki, gdyż zapytana o inspirację dla swojej twórczości, opowiedziała o swojej podróży do Stanów Zjednoczonych oraz przytłaczającym wrażeniu pustki i smutku na nowojorskich ulicach tuż po tragedii, jaka przydarzyła się w World Trade Center.




Zachęcam do osobistego odwiedzenia wystawy, gdyż te kilka załączonych przeze mnie amatorskich pikseli z pewnością nie potrafi oddać głębi refleksyjnych kadrów z opustoszałego miasta prezentowanych w równie surowych wnętrzach Otwartej Pracowni. I na zakończenie dowód rzeczowy, że i ja "Gdzieś" byłam.




środa, 20 lutego 2013

Nie lej wody

Wrocławskie wodociągi ogłosiły konkurs poezji częstochowskiej pod hasłem oszczędzanie (w tym konkretnym przypadku akurat wody) przez rymowanie. Podstawowym warunkiem dopuszczenia wierszowanych zlepków pod obrady jury było użycie w nich sformułowania "nie lej wody". A że uwielbiam wyginać słowa we wszystkich możliwych kierunkach, przystąpiłam zatem do masowej produkcji uwieńczonej gotowymi wyrobami w ilości sztuk ośmiu.

Nie lej wody po próżnicy, 
Bo na świecie jest deficyt.

Aby nie brakło na starość, 
Jeśli zmarnujesz za młodu, 
Myśl teraz perspektywicznie: 
Nie lej wody bez powodu.

Lansujemy nową modę: 
Od dziś oszczędzamy wodę! 
Pożytecznie i przyjemnie 
- nie lej wody nadaremnie!

Razem z nami chroń naturę,
Nie lej wody, zakręć kurek.

Krople są na wagę złota, 
Nie lej wody, nie rób błota!

Kto ty jesteś? Polak mały.
Lejesz wodę? Zbiornik cały. 
Czemu lejesz? Z przyzwyczajeń.
A znasz Wrocław? Przykład daje.
Co promuje? Oszczędzanie.
I co myślisz? To wyzwanie.
Chcesz się zmienić? Mam powody.
Jaki morał? Nie lej wody.

Kap, kap, kap, kap, kap - szlocha kran.
Nie umie się zakręcić sam.
Marnotrawstwa on nie znosi.
- Nie lej wody - grzecznie prosi.

Dwa moje słowotwory znalazły się na stronie konkursowej. Codziennie do poniedziałku 25 lutego 2013 r. bez żadnej zbędnej rejestracji można oddawać po dwa głosiki, wdzięcznie zatem dygam nóżką w podziękowaniu każdemu, który zechce moją twórczość kliknięciem swoim uhonorować.


poniedziałek, 18 lutego 2013

Wyniki fioletowej zagadki

Zacznę od statystyk. Mam nadzieję, że się nie pomyliłam w rachunkach i że nikogo nie pominęłam. Chęć udziału w mojej zabawie zgłosiło w sumie 28 osób na wszystkich trzech dostępnych platformach, często przeskakując między nimi. Niektórzy sypali pomysłami z rękawa jak łupieżem w telewizyjnej reklamie szamponu. Inni ograniczali się do jednej propozycji. Skojarzenia szły we wszystkich możliwych kierunkach. Tylko dwóch panów odważyło się przyłączyć do gry.

Na blogu w regulaminowym terminie widniało 16 komentarzy, z czego 5 z propozycjami konkursowymi. Pod zdjęciem na stronie spotkania robótkowego pojawiło się aż 168 komentarzy autorstwa 15 osób, z czego 72 dotyczyły pomysłów na rozwiązanie zagadki. Natomiast na mojej ośce czasu na FB 16 osób zamieściło 131 komentarzy, w tym 47 propozycji dotyczących bezpośrednio mojego pytania.

Ranking płodności komentatorskiej: Agnieszka Zambrzycka 67, Krawiectwo Melanii 26, Patrycja Lenik 26, Ewa Stępniewska 17, Jola Wojda-Aftyka 16, Agnieszka Flacht 15, Rafał Raphael 14, Aneta Nie Tylko Meble 12, Katarzyna Kowalczyk-Zaleśna 8, Ewa Brzostowska 6, Jola Przyborowska 6, Kasia Biernacka 6, Jola Koncka 6, Moja Bizuteria-Monika 2, Dorota Kowalska 2, mrumru 1, Dusia 1, MammaMai 1, Monika Bajan 1, Spotkania robótkowe online 1, Jadzia Karska 1, Katarzyna Skrzynecka 1, Melania Łukasiewicz 1, Jo Persson 1, Bożena Elżbieta Oleksa 1, Iska Kru 1, Krystian Bubak 1 oraz Malowane Koralikiem 1.

Moja własna koncepcja wykorzystania kulek była jak najbardziej niewinna - zamierzam zrobić filcowe kotki w formie kolczyków i broszek, więc mniejsza kuleczka będzie główką, a większa brzuszkiem. Najsprawniej na wskroś tajemne zakamarki mojego umysłu zostały prześwietlone przez mrumru.

Ale ideą mojej zabawy był wybór pomysłu najbardziej oryginalnego i najciekawszego w subiektywnej ocenie Mitsu. Jurorka miała tak ogromny dylemat, że dwukrotnie prosiła mnie o przedłużenie czasu do namysłu. W końcu zdecydowała się nagrodzić Agnieszkę Zambrzycką za komentarz zamieszczony na osi czasu: "dzieci z probówki - widok z góry :D". Agnieszce serdecznie gratuluję. Wszystkim dziękuję za udział w akcji wyciskania ze śmiechu moich łez.


niedziela, 17 lutego 2013

Być Kobietą - wyzwanie czwarte

Na wstępie podziękowania dla Doci i dla Gosi-Stare Pianino za wyróżnienia. Nadal nie wiem, o co chodzi. I nadal nie przekazuję, chyba, że ktoś sam się zgłosi.

Meteoryty mają ogłupiający wpływ na mój komputer, więc tym razem relacja w telegraficznym skrócie i bez ilustracji. Tafcik zobowiązał nas do realizowania tygodnia piękności. Przez kilka godzin (oczywiście na raty) poddawana byłam torturom u ekstremalnego i pozbawionego wrażliwości rzeźnika. Tym sposobem mam piękne pięć i pół zęba (ta połówka to leczenie kanałowe, więc w następnym tygodniu jeszcze czeka mnie sadystyczna kontynuacja). Mało kobiece i subtelne, ale nie da się ukryć, że zęby to zdecydowanie była najbrzydsza część mojego ciała. Tak to bywa, kiedy próg bólu oscyluje poniżej zera, a na sam dźwięk słowa "dentysta" człowiek salwuje się ucieczką z piskiem opon. Wieczorkiem natomiast planuję poznęcać się nieco nad moimi włosami, oczywiście jak zwykle w wersji chałupniczej i rękodzielniczej. Eksperymentować będę Palette, jedynym kryterium wyboru był napis "promocja". Chciałam jeszcze nałożyć lawendowy toner, ale ponieważ w środę czeka mnie zawodowa konfrontacja z kamerą, szaleństwo o kilka dni muszę przesunąć. Nie wszyscy bowiem rozumieją moją fioletową słabość.


czwartek, 14 lutego 2013

Fioletowa zagadka

Od kilku dni włóczy się po mojej głowie pewien pomysł. Zaczęłam więc tworzyć półprodukty do jego realizacji. W zimowej stagnacji wciąż brakuje mi czynnika motywacyjnego do jakiegokolwiek działania i tu właśnie pojawia się pole do popisu dla Was. Rozchichoczcie moje ciało, żeby mi się chciało tak, jak mi się nie chce. Oczywiście dla lidera przewidziana jest nagroda.

Reguły gry:

1. Należy napisać w jak najbardziej kreatywny sposób, co może powstać z półproduktów przedstawionych na fotografii.

2. Komentarz ze swoim pomysłem należy pozostawić w jednym z trzech dowolnie wybranych przez siebie miejsc: 
- na moim blogu pod postem z zagadkową fotką,
- na FB na mojej osi czasu pod tym samym zdjęciem,
- na FB na stronie wydarzenia Spotkanie robotkowe nr 115 pod postem z moją fotką zagadkową.

3. Ilość komentarzy, mnogość pomysłów i abstrakcyjność myślenia - nieograniczone.

4. W mojej zagadkowej zabawie może wziąć udział każdy bez względu na miejsce zamieszkania.

5. Pomysły można przedstawiać od chwili publikacji niniejszej zagadki do niedzieli 17 lutego 2013 r. do godziny 23:59.

6. Wyboru najciekawszego pomysłu dokona wyjątkowo wredne, złośliwe, nieprzekupne, pozbawione poczucia humoru i obiektywizmu jury w osobie Milenki, a nad prawidłowością procesu wyboru zwycięzcy czuwać będą Napoleon i Finlandia.

7. Wyniki ogłoszę w poniedziałek 18 lutego 2013 r. w godzinach wieczornych w każdym z trzech miejsc, w których możecie pozostawiać swoje komentarze.

8. Prezentacja mojej własnej wizji artystycznej przy pomyślnych wiatrach powinna nastąpić w nieodległej przyszłości.

9. Nagrodą oczywiście będzie to coś, co na razie istnieje dopiero w szkicu na moim zwoju mózgowym.

Zatem powodzenia i lotnych umysłów wszystkim życzę.



wtorek, 12 lutego 2013

Jeszcze jedno wyróżnienie

Nadal nie wiem, o co chodzi, ale dostałam kolejne wyróżnienie. Tym razem od Anny, której niniejszym bardzo dziękuję. Nagroda wygląda tak:


Instrukcji obsługi nie znalazłam. Zgaduję, że powinnam przekazać dalej, ale z racji braku doświadczenia i swobody poruszania się w blogowej społeczności, mogę oddać jedynie tym, którzy sami się do mnie zgłoszą.


poniedziałek, 11 lutego 2013

Wyróżnienie

Nie do końca rozumiem, o co z tymi wyróżnieniami chodzi, ale takowe od Srebrnolistki otrzymałam i oczywiście bardzo dziękuję. Nagroda wygląda tak:


Gorzej będzie z dopełnieniem formalności. Blogowanie w wieku niemowlęcym oprócz kompromitujących braków w edukacji wiąże się również z brakiem wystarczającej puli znajomości. A wyróżnieniowe zasady przedstawiają się następująco:
1. Podziękować nominującemu blogerowi u niego na blogu,
2. Pokazać nagrodę Versatile Blogger Award u siebie na blogu,
3. Ujawnić 7 faktów dotyczących samego siebie,
4. Nominować 15 blogów, które jego zdaniem na to zasługują,
5. Poinformować o tym fakcie autorów nominowanych blogów.

Punkty 1 i 2 - wykonane. Przechodzimy do trójki. Na siedem moich grzechów głównych składają się: uzależnienie od czekolady, uzależnienie od sera żółtego, uzależnienie od wszystkich odcieni fioletu, uzależnienie od kotów, uzależnienie od rękodzieła z tendencją narastającą w stronę coraz to nowych technik, obsesyjnie chorobliwy optymizm oraz serce o kilka rozmiarów za duże. I teraz, Houston, zaczynają się problemy. Nie mam pojęcia, kogo mogłabym nominować, a tym samym poinformować go o tejże nominacji. Pozostaje zatem nadzieja, że jacyś desperaci sami się zgłoszą. W przeciwnym wypadku, wyróżnienie zawiśnie obok znaku informacyjnego "ślepa ulica".



niedziela, 10 lutego 2013

Być Kobietą - wyzwanie trzecie

Taniec... Ta strefa rozrywki zawsze pozostawała dla mnie zamknięta. W końcu nie można być geniuszem w każdej dziedzinie. Mój poziom muzykalności ogranicza się do rozróżniania ciszy od melodii, ale już wyłapywanie poszczególnych dźwięków zdecydowanie mnie przerasta. Z twardego drewna wyciosane ciało nie panuje nad koordynacją ruchową i jedynie ręce pozostają giętkie, tworzeniem wciąż nienasycone. Antytanecznie tłumaczy mnie też ostatnia kontuzja. Co prawda, w poniedziałek pozbyłam się gipsu, ale medyk zalecił jeszcze kilkutygodniowe unikanie wszelkiego typu harców.

Zadanie scedowałam na Julcię, siedmioletni żywioł energetyczny. Dziecię z zapałem przedstawiało swoim Rodzicom kolejne układy choreograficzne. A ja w ramach zapłaty uplotłam serduszkowy naszyjnik w Julciowym kolorze.



środa, 6 lutego 2013

Bo (miłość) nie jedno ma imię

Podjęłam rękawicę rzuconą przez Srebrnolistkę. Temat miłosny. Pozornie banalny i oklepany, a jednak wciąż nie do końca zrozumiały, każdorazowo zaskakujący, posiadający niebotycznych rozmiarów arenę do fantastycznych nowych odkryć. Pierwszą koncepcją była eksploracja dziedziny najbardziej mi bliskiej, a więc stworzenie miłosnego wątku w biżuterii ze śmieci. Bajkowa kuleczka genialnej myśli zastukała do mojej głowy. Już wcześniej oplatałam nakrętki z butelek. Dwa dodatkowe gesty i powstało serduszko. Wielce z siebie zadowolona uruchomiłam upcyklingową linię produkcyjną.

A jednak w międzyczasie narodził się nowy pomysł. Los przypadkowo skrzyżował moje ścieżki z Pawłem, który podzielił się ze mną swoją historią miłosną. Powiało egzotyką. Ewelina uwielbia pandy i kolekcjonuje wszystko, co z nimi jest związane. A Paweł przy każdej okazji obsypuje ją maskotkami i innymi gadżetami właśnie z tym motywem. Teraz szykuje nową pandową niespodziankę dla swojej dziewczyny polując na kolejne egzemplarze pluszowych misiaczków. I tak zostałam zainspirowana do stworzenia pary zakochanych pand w hołdzie dla tego zagrożonego wyginięciem gatunku. Kolczyki Pan i Pani Panda wykonane zostały metodą filcowania na sucho z wełny czesankowej. Wyglądają na dobrze wykarmione, ale wbrew pozorom są leciutkie i nie obciążają ucha.

Moją zakochaną parkę można obejrzeć na blogu u Srebrnolistki, tam też można wyrazić swoją opinię na ich temat, a po obejrzeniu prac innych osób, wykonanych w ramach miłosnego wyzwania - do 13 lutego zagłosować na najlepszą.



niedziela, 3 lutego 2013

Być Kobietą - wyzwanie drugie

Ostatnio moje godziny urzędowania przestały pokrywać się z zegarami biologicznymi normalnych ludzi, a jedynym oknem na świat był ekran monitora. W normalnych okolicznościach przyrody porywisty wiatr niesie mnie z wielką siłą w nieznanych kierunkach. Ale czasem na morzu życia cisza ster przejmuje, więc na chwilę zatrzymuję się w bezkresie samotności z dala od słów, gestów, grymasów twarzy.

Drugie wyzwanie tafcika polegało na przeprowadzeniu akcji wykopaliskowej zapomnianych przyjaźni. Do Ewki napisałam maila zaczepnego, oddzwoniła, kiedy obudził się dzień. Z Martą poGGadałam, gdyż w ferworze pakowania się i dopinania spraw przed wyjazdem do Norwegii trudno jej wykroić minuty na beztroskie towarzyskie wypady. Jednak prawdziwą dywersję zaplanowałam na sobotę. "Nie uczęszczane ścieżki przyjaźni zarastają..." Od miesiąca szykowałam przedarcie się przez prawdziwy busz. 

Miliony lat świetlnych dzieliły mnie od czasów szkoły podstawowej, więc ciekawość, co się stało z naszą klasą rozrosła się do niebotycznych rozmiarów. Na moje zaproszenie odpowiedziały Anita i Monika. Wieczór sentymentalny przyozdobiony był perłami śmiechu i bursztynami wzruszeń. Aż trudno uwierzyć, że przez tyle lat się nie widziałyśmy. Opróżnienie 3,5 butelki wina mogę wytłumaczyć jedynie tym, że w połowie spotkania dołączył do nas jeszcze Michał. W zasadzie ten ostatni zmienił się najbardziej i zgodnie stwierdziłyśmy, że żadna z nas nie rozpoznałaby go na ulicy. Było tak miło, że nie będziemy czekać kolejnych dekad do następnego spotkania.



piątek, 1 lutego 2013

Wernisaż wystawy Edyty Sokół

Jak długo można tkwić w gipsowym więzieniu? Pomijając dyskomfort cielesny, najbardziej uwierał niedobór wrażeń towarzyskich, artystycznych i kulturalnych. Teoretycznie w czwartek powinnam była odzyskać wolność, ale zasiadający na plastikowym tronie chirurg nie miał czasu udzielić mi amnestii. W końcu zbuntowałam się przeciwko zbiurokratyzowanej służbie zdrowia, wyciągnęłam własny zestaw narzędzi i samodzielnie pozbyłam się balastu. Odzyskaną lekkość bytu należało zatem uhonorować ucztą dla duszy. Zaczęłam rozglądać się za ciekawym wydarzeniem

Podczas nocnych spacerów po Internecie przypadkiem natknęłam się na Edytę Sokół. Zainteresowała mnie z pobudek lokalnie patriotycznych, gdyż reprezentuje moje ukochane Bronowice. A kiedy zapoznałam się z jej pracami, z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że godnie kontynuuje młodopolskie tradycje naszej dzielnicy. W dniu 1 lutego w siedzibie osiedlowego klubu Jordanówka miałam zaszczyt uczestniczyć w wernisażu wystawy Edyty. Artystka postanowiła pomóc rodzinom wielodzietnym i właśnie na ten cel przeznaczony został całkowity dochód ze sprzedaży jej dzieł. Jak sama wyjaśniła, od podszewki zna problemy, z jakimi zmagają się takie rodziny.

Zaskakuje wszechstronność młodej malarki, balansowanie na krawędzi rozmaitych technik oraz rozległa tematyka prac. W jej dorobku znaleźć można pejzaże, portrety, karykatury, martwą naturę, a nawet  bajkowych bohaterów. Szczególnie spodobały mi się znakomicie skomponowane przestrzennie obrazy trzyczęściowe.







Warto wspomnieć, że na wernisażowych gości czekało wiele miłych niespodzianek. Oprócz poczęstunku na suto zastawionych stołach, prezenty w postaci ręcznie wykonanej biżuterii przygotował dla każdego odwiedzającego jeden ze sponsorów tego przedsięwzięcia.